Kiedyś pisałem, że Irlandia to mała wyspa. Kiedy jeżdżę
sobie na moje pobliskie wzgórze Tara w hrabstwie Meath, żeby się
wyciszyć po wiejskim zgiełku to widzę wszystkie irlandzkie wzgórza w
czterech kierunkach. Przed Belfastem, za Dublinem, koło Limerick, przed
Cork. Wzgórza niedaleko Cork zobaczyłem w ostatni weekend całkiem z
bliska.
Okazją
do odwiedzenia Cork było zaproszenie na Rozmowy (nie)Kontrolowane,
których gościem specjalnym w ostatnia sobotę hmm, byłem ja sam.
Szczegóły na stronie Piotra Słotwińskiego,
gdyby ktoś chciał wiedzieć coś więcej o tych spotkaniach. Poznałem
ciekawych ludzi, których na emigracji nie brakuje i mogłem wygadać się do woli przy kilku pintach Guinnessa.
Cork
jest naprawdę dużym irlandzkim miastem, drugim co do wielkości w
Irlandii, a liczba jego obywateli to prawie połowa mieszkańców Zabrza!
Gdybym chciał napisać coś o jego historii i zabytkach, to pewnie bym nie
skończył, dlatego ograniczę się do własnych wrażeń i obserwacji z tego
krótkiego pobytu.
Przyjeżdżając
z irlandzkiej wsi, gdzie mieszkam od ponad dwóch lat, ujrzałem
irlandzki krajobraz wielkomiejski. Prawie na każdym skrzyżowaniu –
światła. Długie nabrzeże portowe i budynki pamiętające lepsze czasy.
Kolorowe niskie domy i duże czerwone hale mieszczące centra handlowe.
Pomniki, mosty, pensjonaty B&B na każdym kroku. I jeden wieżowiec,
The Elysian, największy budynek w mieście.
Elysian
jest również najwyższym budynkiem w kraju. Jest też dobrym symbolem
irlandzkiej recesji – zbudowany za koszmarne pieniądze - stoi teraz
pusty, bo ceny wynajmu przewyższają chęć zasiedlenia wieżowca.
Dwa lata temu byłem już w Cork,
wtedy z nudów przyjechałem tu z kierowcą ciężarówki, który woził tu
codziennie betonowe elementy na budowę budynku The Elysian. Od tamtej
pory wiele się zmieniło – Tadek już nie wozi materiałów na żadne budowy,
biurowiec wykończono, zniknęły baraki, w których budowlańcy spożywali
lunch, zniknęli również sami budowlańcy. Wrócili do Polski. Nie zmieniła
się flaga Cork – w dalszym ciągu jest czerwono-biała.
Polaków
wciąż tu dużo, niektórzy mówią, że nawet więcej niż w Dublinie. Co z
tego, skoro dla nich Cork to wiocha. O pracę tak samo trudno jak gdzie
indziej. Pojawiają się głosy, że może lepiej wyjechać stąd gdzie
indziej, żeby nie oglądać upadku Irlandii. Ale jeszcze nie do Polski.
Cork
ze swoją typową niską irlandzką zabudową posiada gwarne, nowe centrum,
zwłaszcza nocą. Ulice i chodniki pełne wesołych ludzi, puby pełne i
głośne, jednak za muzyką na żywo trochę trzeba się nachodzić. Do Temple
Bar w Dublinie daleko, oj daleko…
Irlandzka
tradycja grania dla ludzi szybko tu ustępuje muzyce z płyt. Nawet
gitary tanieją, kto dziś kupi wiosło Joe Strummera z The Clash…
Cork
ma piętrowe odkryte autobusy wycieczkowe z kierowcą - przewodnikiem,
podobnie jak Dublin, Londyn i Berlin. Jednak czekają one w milczeniu na
turystów w kolejce na ulicy Grand Parade. Może turyści jeszcze śpią po
nocnych harcach, a może w ogóle nie przyjechali…
Pensjonat
B&B, w którym się zatrzymałem prowadziła sympatyczna Rosjanka
otoczona wiankiem dzieci, jak to matrioszka. Znała po angielsku tyle
słów, co ja po niemiecku, więc dogadaliśmy się bez problemu po rosyjsku.
Śniadanie w postaci omleta z jednego jajka rozwałkowanego dla
zwiększenia wrażenia uzupełniłem w pobliskiej Centrze rollem i dodatkową
kawą, bo ta poranna w cenie noclegu cienka była jak mój materac oraz ów
rozwałkowany omlet. Zabrałem jakieś ulotki z kominka i ulotniłem się z
tak miło wyglądającego wieczorem domku. Popijając kawę ze styropianowego
kubka w samochodzie zastanawiałem się, czy lepiej bym wspominał
pensjonat Redclyffe, który zarezerwowałem dwa dni wcześniej. Na 14
opinii na stronie internetowej miał 12 negatywnych. Najlepsza była ta:
„Wolałbym spać w samochodzie!!!”.
Poznałem
już wiele irlandzkich miasteczek i wsi, ale dopiero po bliższym
obejrzeniu Corku mogę z przekonaniem stwierdzić, że Irlandia jest nadal
biednym krajem, celtycki tygrys stał się znów kotkiem jedzącym suchą
karmę z Lidla, a zwykli ludzie mają jak zwykle - pod górę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz