Pusty kościół w Kells - Wielka Sobota |
Mamy
kolejny bank holiday, więc firmy płacą za beztroskie spędzanie czasu w
pubach, albo u znajomych pobożnych katolików, jakimi jesteśmy – i my
Polacy, i oni – Irole, jeśli wierzyć 90% statystykom. A więc pora pójść
do kościoła, bo to kościelne święto.
Miejscowy kościół w Wielką Sobotę wypełniony jest po brzegi, trudno
jest zaparkować nawet rowerem. Na zdjęciu powyżej widać zgromadzonych
wiernych, na lewo kobiety z dziećmi, na prawo mężczyźni. W głębi widać
księdza, który w asyście licznych ministrantów i zagranicznych
dziennikarzy święci pokarmy w koszyczkach. W pierwszych trzech rzędach
Polacy, dalej Irlandczycy, czerwoną strzałką oznaczyłem trzech Litwinów,
którzy właśnie wrócili z nocnej wycieczki po zamknięciu swojego sklepu.
Matka
Boska zastanawia się, dlaczego zapalono jej tylko 9 wotywnych
świeczuszek w ten dzień. W mieście mieszka 5 tysięcy wiernych, w tym
prawie 500 importowanych. Świeczki można zapalić za darmo, to co jest?
„Każdy wierny jest zobowiązany przynajmniej raz w roku na Wielkanoc przyjąć Komunię Świętą” - mówią
apdejtowane ostatnio przykazania kościelne.
To się wyspowiadać najpierw
należy. Konfesjonał wygląda jak twierdza, stamtąd tajemnica spowiedzi
się nie wydostanie tak łatwo. Na drzwiach nazwisko irlandzkiego księdza,
który rozumie tylko po angielsku, obok drzwi do konfesjonału, którymi
wchodzi się do środka.
Wewnątrz
mamy przede wszystkim ustawiony centralnie grzejnik elektryczny, żeby
księdza nie zmroziły nasze grzechy. Poza tym dodatkowe krzesełko, żeby
pasterz miał na czym wyciągnąć nogi, ewentualnie się zdrzemnąć słuchając
swoich owieczek. Jezu miłosierny, tylu grzeszników do przesłuchania. W
czasie wielkanocnym każdy może wejść do konfesjonału i porobić zdjęcia.
Księdza w dalszym ciągu brak.
Grzesznicy mają co innego do robienia. W Wielki Piątek jedzą ryby z czosnkiem i cytryną przyrządzane
w mikrofalówce. W sobotę robią w sklepie awanturę, że nie ma rozmarynu,
bazylii, papryczek chilli i avocado. I wybierają najlepsze kąski na
Niedzielę.
W
ten dzień wielkanocny, kiedy w Polsce kto jeszcze żyw śpieszy na
rezurekcję o 6 rano, Irlandczycy jedzą dopiero po południu (po
przebudzeniu) obiad świąteczny. I nie jak napisała jedna pani z onetu indyka
(bo to się je na Boże Narodzenie). Zjada się ośmiomiesięczne owieczki z
cebulką i ziemniakami, albo normalnie steki, bo owieczki to niby taka
tu tradycja, ale mało kto to lubi. Świat idzie z postępem, bierzmy z
niego przykład. Steki! Wypieczone na jeden z trzech sposobów. Też z
cebulką i ziemniakami, rzecz jasna.
A
wyobraźcie sobie, że w tym katolickim kraju (najbardziej katolickim
poza Polską) w czasach, kiedy nie było Unii Europejskiej w Wielki Piątek
wszystko było zamknięte. Bez jaj. Wszystko. Jak ongiś 13 grudnia.
Włączasz radio – cisza. Teleranek – nie ma. Bukmacher - zamknięty.
Sklepy – lepiej zapomnij, było wczoraj więcej kupić. To może chociaż
pub? He he. Na szczęście w 2000 roku do Irlandii wkroczyli Niemcy.
Pierwsze Tesco w Dublinie powiedziało: będziemy otwarte całą dobę, no,
może krócej, choćby nie wiemy co. Za ich przykładem poszli mniejsi
sklepikarze. Teraz wiele sklepów jest otwartych, bukmacherzy się wciąż
krępują, ale Anglia już wskazała właściwą drogę pozwalając robić zakłady
również w Wielki Piątek. Rzymscy katolicy w Anglii się buntują, więc
bojkotują, ale ich jest tam raczej mało (są głównie z importu), więc nie
wróżę im sukcesu. Może gdyby byli muzułmanami chociaż, to ktoś by ich
wysłuchał... Za rok bukmacher w Irlandii też będzie w ten dzień
zarabiał. W Wielki Piątek supermarket w mieście był zamknięty między 15 a
16. Co wrażliwsi dopatrywali się w tym jakiegoś golgockiego symbolu. A
to było na tylko pamiątkę czasów przed-tescowych. A i tak klienci,
którzy weszli przed 15.00 mogli psuć krew obsługi przez kolejne pół
godziny. Co to za przerwa.
Dziś
w Wielki Piątek w Irlandii sklep otwiera kto chce. Natomiast ma trochę
więcej pracy i mniejszy obrót. Bo alkoholu nie wolno dziś sprzedawać.
Stojące zazwyczaj na środku sklepu skrzynki z piwem trzeba wynieść na
zaplecze albo obwiązać czarną folią i wyposażyć w napisy typu „Drogi
Kliencie, W Dniu Dzisiejszym Alkocholu Nie Sprzedajemy” (pisownia
oryginalna, dzięki polskim tłumaczom).
Święconka,
czyli koszyczek z pokarmem do podziału, jest tu produkowana
chałupniczo. Ktoś ma koszyczki! Ktoś ma serwetki do przykrycia! Masz do
niej numer? Ksiądz Sławek przyjechał na 8.30, pokropił i pojechał dalej,
bo o 10.00 miał pokropić gdzie indziej.
No
to chociaż się podzielmy jajeczkiem. Wychodząc dziś z pracy tylko od
Polaków słyszałem tradycyjne życzenia świąteczne oraz tzw. „wesołego
jajeczka”. Normalny Irlandczyk puknie się w głowę. „Happy Easter”
oznacza tu mniej więcej – ciesz się, że nie musisz iść do roboty i masz
trochę więcej wolnego bo i tak ci za to zapłacą. Dzielenie się jajkiem,
chlebem, kiełbasą nie jest tu jeszcze ostatnim krzykiem mody. Sprzedaż
kurzych jajek przed świętami wcale tu nie rośnie. Ani ich ceny.
Natomiast prawdziwe duże irlandzkie czekoladowe jaja można kupić już za
€19.99 płacąc za dwie sztuki i oszczędzając przy tym 33%. Najczęściej te
jaja są w środku puste. Jak i te święta. Egg free – bez jaj.
Wesołych świąt!