Z portu Dunquin widać największą z wysp Blasket, której garb wznosi się wysoko nad oceanem. To za daleko, aby zobaczyć jakieś szczegóły, więc sięgam do kieszeni.
Opieram obiektyw aparatu o skałę ale to na nic, wiatr jest zbyt silny. Rozmazane trzy białe domki - to wszystko co udaje mi się zobaczyć.
Ponad godzina ostrego wiosłowania i dobijamy do brzegu wyspy Great Blasket. Zmęczeni i mokrzy wyciągamy łódź na brzeg i docieramy do tych trzech białych domów, które widziałem z brzegu. Nikogo tu nie ma, domy są opuszczone. Wokół hula wiatr, pasą się owce i skaczą dzikie zające. Ostatni mieszkaniec wysp Blasket wyjechał stąd 17 listopada 1953 roku.
Hmmm... Upijam kolejny łyk kawy i patrzę przez okno snując swoje marzenia. Kiedyś to zrobię i popłynę na wyspy Blasket. Dam się wychłostać wiatrowi, przejdę się grzbietem klifów, obejrzę resztki domów opuszczonych ponad pół wieku temu. Zobaczę jak odpływa moja łódź i poszukam sobie schronienia na noc. Pewnie będę sam, bo nie znajdę drugiego takiego wariata. Póki co siedzę w Blasket Visitor Center i patrzę na wyspę Great Blasket przez szybę. Pomiędzy nami tylko 3 mile Atlantyku. Tylko tyle i aż tyle...
Wyspy Blasket były zamieszkane przez Irlandczyków, którzy nie znali w ogóle angielskiego. Niesamowita enklawa z własnym królem, który mieszkał w najwyżej położonej chacie. 30 domów, 170 osób. Do stałego lądu 3 mile, plus 5 mil do najbliższego księdza i 12 mil do najbliższego lekarza. Nigdy tu nie dotarła elektryczność. Rząd irlandzki nakazał ewakuację wyspy dla bezpieczeństwa jej mieszkańców.
Cywilizacja w XX wieku przyspieszyła a Wyspy Blasket zostały w tyle. Byle sztorm mógł przeszkodzić akuszerce w przyjęciu porodu, pomoc medyczna mogła nie zdążyć na czas. Od lat 30. ludzie stąd zaczęli wyjeżdżać do lepszego świata. Wielu wyspiarzy zamieniło swoje chaty na domy z gankiem na przedmieściach Springfield w Massachusetts, US. Reszta otrzymała od irlandzkiego rządu domy na lądzie z widokiem na swoją dawną wyspę. Blaskety stały się wyspami bezludnymi.
Tradycyjna chałupa na Blasketach miała tylko jedno wejście (bo silne wiatry) i dużą kuchnię, która służyła do tańców w czasie zabawy i do czuwania nad zwłokami w czasie zadumy (wake). Domy nie były kryte strzechą, bo słomy na wyspie nie było. Zamiast tego używano skór zwierzęcych lub morskiej trawy. Materace i poduszki wypchane były gęsimi piórami, przykrycie stanowiły koce z owczej wełny i patchworki z resztek różnych tkanin. Wiele mebli zrobionych było z drewna wyrzuconego przez fale. Pożywienia dostarczał ocean i małe poletka utworzone z piasku i wodorostów. Mimo surowych warunków nikt na Blasketach głodny nie chodził. Słodką wodę czerpano wprost ze źródła na wyspie. Czasem morze wyrzucało beczkę z winem - to był jedyny alkohol na wyspie.
Wyspa Great Blasket była na tyle duża, że można było tam polować na ptaki i dzikie króliki i jednocześnie tak mała, że każda zatoczka i klif miały swoją nazwę. Każde pole również było nazwane. Kiedy patrzyłem na starą mapę wyspy nie mogłem uwierzyć, że cały świat tych ludzi był tak dokładnie nazwany, oznaczony i oswojony.
W Centrum Turystycznym Wysp Blasket można spędzić mnóstwo czasu, usłyszeć irlandzką mowę i nawet wziąć krótką lekcję języka. Z pewnością więcej tam można dowiedzieć się o życiu na Blasketach niż na samych wyspach, gdzie przecież nikt już nie mieszka.
Film wyświetlany w sali kinowej pokazuje ludzi, którzy na Blasketach mieszkali. Mówią po irlandzku, napisy są po angielsku. Widzimy ostatniego człowieka, który tam się urodził. Teraz ma 72 lata. Widzimy ówczesnych rzemieślników, rybaków i poetów. Oglądamy świat, którego już nie ma. A trzy białe domki wciąż stoją.
Poeci i pisarze pośród niepiśmiennych, rolnicy na kamiennych poletkach nawożonych wodorostami, rybacy którzy nie wiedzieli, że homary da się jeść a łososie da się sprzedać.
Oglądam mapkę wyspy, zaznaczone są na niej domy ostatnich mieszkańców. Niektórzy z nich zostawili po sobie książki i tomiki. Niektóre z nich przetłumaczono na język angielski.
Wikingowie w X wieku nazwali wyspy Blasket "niebezpiecznym miejscem". Mieszkańców ewakuowano dopiero tysiąc lat później. Tyle dzieli nas - współczesnych ludzi - od prawdziwej natury.
Coraz bardziej ekstremalne te Twoje wyprawy, ale i ciekawsze. Kręcisz filmy? Chciałabym oglądać Twoje reportaże w TV albo chociaż w sieci.
OdpowiedzUsuńFilmów nie kręcę, tylko reklamówki. Na jutubie masz mój kanał. Sama też tam jesteś :)
UsuńNie mogłeś się oprzeć i wrzuciłeś. Cyrk na kółkach, dosłownie i w przenośni, ja chyba nawet śpiewam, na szczęście cichutko. Nie miałam pojęcia, że mnie nagrywasz, Ty przecież ciągle z aparatem w rękach, myślałam, że fotki strzelasz.
UsuńPooglądam te twoje filmy, jak tylko mi się YT odwiesi, wkurza mnie muzyczka, wolę komentarz słowny, ale najwyżej głos wyłączę ;) Fajne te obrazki z Belfastu.
Widziałem Wyspy Blasket z brzegów Półwyspu Dingle. Mniej więcej ich historię znałem, że mieli ciężko, mówili Gaeltacht, i że ich stamtąd wytransportowano. Fajnie, że zahaczyłeś o ten temat, byłoby sprawą interesująca znaleźć się na Great Blasket i spędzić na niej 2 dzionki :)
OdpowiedzUsuńTo kiedy płyniemy?
Usuń...jestem zaskoczona ze w tych dwoch pustych domkach nie bylo sladow wspolczesnej integracji europejskiej czyli puszkach po karpackim ,znaczy to ze ziomale wola byc blizej Social Department Office...
OdpowiedzUsuńOni tam nie wchodzą, za drogi bilet :)
UsuńKlimat jak z filmu Igła z Donaldem Sutherlandem, świetny post, świetny klimat
OdpowiedzUsuńŚwietny film BTW.
UsuńMialem przyjemnosc goscic na Great Blasket dwa razy. Spedzilem tam w sumie 4 noce. Piekna sprawa. Mieszkancy dobrowolnie opuscili Wyspy jako, ze nie bylo komu zostac. Jedna szkola zostala zamknieta, dzieciaki trzeba bylo dowozic lodziami na staly lad do szkoly a jak byl sztorm to kilkanascie dni bywali odcieci od Swiata. Do tego kazdy mlody emigrowal na staly lad a dziadki zostawaly bez opieki , itp itd.
OdpowiedzUsuńTe trzy biale domki sa "nowe". W jedym z nich do niedawna bylo schronisko mlodziezowe czynne w okresie letnim. Hostel ten juz nie dziala. Ale na jego tylach jest chyba jednyna toaleta na wyspie i woda z kranu :) Wyspe w okresie letnim zamieszkuje Niemiecka przedzarka co to przedzie rozne swetry i skarpety z owczej welny. Pojawiaja sie tez ludzie co to lubia na Blasketach spedzic kilka tygodni ... poznalem jednego z nich, co roku spedza gostek kilka tygodni na Great Blasket i zyje z tego co mu zostawiaja turysci. Odwdziecza sie niesamowitymi opowiesciami o Wyspie, sluzy za przewodnika a jak ma dobry humor to przepieknie gra na flecie. Kiedy nocowalismu na Wyspie a bylo nas kilka osob to kazdy zabral fire logi ze stalego ladu i rozpalilismy wielkie ognisko na wyspie. Kilmat byl niesamowity. O swicie na jedynej plazy na GBI mozna spotkac setki odpoczywajacych fok! W lecie wraz z pierwszym statkiem na GBI plywa przewodnik z OPW. Jak ktos chce to oprowadza on wycieczki po wyspie i opowiada co tu bylo. Z samej wycieczki na wyspe moza sie wiele dowiedziec. Dopelnieniem szczescia jest wczesniejsza wizyta w centrum turystycznym Great Blasket .... polecam ta wyspe. Inny swiat. Acha na koniec dodam ,ze na stale na GBI mieszka kilka osiolkow i cala masa krolikow.
Teraz pamiętam, mówiłeś mi o tym ognisku. Właśnie zbieram drewno na ognisko przy skrytce "Can you" w piątek o 21, wpadajcie.
Usuńpostaram sie wpasc! dzieki za info.
UsuńA i jeszcze jedno. Na wyspie sa kleszcze .... jest ich cala masa. Wiec chodzienie na boso, choc jest calkiem przyjemne , odpada. Za pozno sie o tym dowiedzielismy ....
OdpowiedzUsuńKiedyś po powrocie z Aranów musiałem pójść do lekarza, bo nie podobały mi się ślady po kleszczach. Lekarz był zdziwiony, że tu w ogóle są kleszcze, ale on był Czech ;)
Usuńmi się najbardziej podobał Śpiący Olbrzym (oczywiście z daleka, nie byłam na nim). Film, o którym piszesz wzruszył mnie bardzo a jeszcze bardziej wszelkie pamiątki, listy od osób, które z Blaskets wyjechały do USA i tak dalej. Przejmująca była wizyta w tym centrum turystycznym.
OdpowiedzUsuńDla mnie najbardziej niesamowite było słuchanie i oglądanie na tym filmie Irlandczyków mówiących po irlandzku. To takie dziwne, nieprawdaż?
UsuńNa pewno tam wyruszę już w krótce. Fajny opis! Kleszcze są powiadasz....
OdpowiedzUsuńMordercze kleszcze i coś jeszcze :)
Usuńale dajecie czadu,brakuje jeszcze ruin i morderczych bluszczy
OdpowiedzUsuńO nie, ruin tu nie brakuje :)
UsuńChętnie bym tam zamieszkała. Nie wiem co prawda czy na dłużej czy na chwilę, ale ciekawie brzmi taka samotnia.
OdpowiedzUsuń