Wyspa Achill (wym. akil)
w hrabstwie Mayo leży za zachodnim wybrzeżu Irlandii na Oceanie
Atlantyckim. Do odkrycia tego, co kryje ten „najlepiej strzeżony sekret
zachodniej Irlandii” potrzeba co najmniej dwóch dni jako, że to
największa irlandzka wyspa. Jeszcze jeden dodatkowy dzień może się
przydać ze względu na zmienną pogodę. W deszczu można oglądać ruiny,
łowić ryby, spać lub siedzieć w jednym z wiejskich pubów i ładować
baterie (do aparatu), a przy lepszej pogodzie – jeździć konno, korzystać
z pięciu wielkich czystych piaskowych plaż atlantyckich, robić zdjęcia
lub wspinać się na jedne z największych w Europie klify.
Turystycznie Achill to swoisty holidaymaker,
bo przy małej w sumie powierzchni (22 km długości) wysepka proponuje
bardzo wiele. Z jednej strony lazurowe plaże, a kilkaset metrów dalej
wspinaczka na wysokie klify. Wycieczki rowerowe, konne, piesze,
wędkowanie, jaskinie, surfing i latanie na desce ze spadochronem. Bardzo
łatwo jest tu o zakwaterowanie, w zależności od preferencji i
zasobności portfela można wybrać jeden z bardzo wielu pensjonatów
B&B (25-35 e za osobę), jedno z dwóch pól namiotowych tuż przy
plażach (16 e za duży namiot lub przyczepę), lub któryś z trzech hosteli
(15 e za osobę w kilkuosobowym pokoju). My wybraliśmy dziki biwak,
chmury nad nami były straszne więc tak było weselej.
Ostatni
weekend spędziłem na Achill ze wspaniałymi ludźmi poznanymi właśnie
przez tego bloga. Mam nadzieję, że będziemy wkrótce zwiedzać kolejne
miejsca, może królewskie hrabstwo Meath? W chwili gdy piszę te słowa oni
jeszcze śpią a ja siedzę z laptopem na plaży w Keem na zachodnim końcu
Achill, gdzie droga się kończy pomiędzy dwoma zachmurzonymi wzgórzami i
patrzę na Ocean Atlantycki. Sam wstałem wcześniej obudzony przez stado
owiec. Poderwałem się, bo samochodem gwałtownie zatrzęsło i już
myślałem, że znowu ktoś zakłada mi blokadę na koła. Potem nie mogłem już
zasnąć, bo było zbyt jasno. Oto nasza poranna Keem Bay, dalej na zachód
można tylko pieszo i bardzo pod górę. Po drugiej stronie wznoszą się Croaghaun - najwyższe w Irlandii klify (668 m).
Wyspa
Achill połączona jest z lądem krótkim, 200 metrowym mostem. Kiedyś to
był most zwodzony, co można zobaczyć na starych fotografiach w pubie
Masterson's na północnym skraju wyspy.
Za
mostem widać zamgloną wyspę Achill. W pierwszym i jedynym tu
supermarkecie można uzupełnić zapasy, również polskie produkty są tu
dostępne. Pierwsza wioska na wyspie - Achill Sound - jest typowa, bardzo
podobnych jest tu jeszcze kilka. B&B, puby, stacja benzynowa,
sklep. Żeby zobaczyć coś więcej trzeba w tych wioskach tylko uzupełniać
kawę, baterie i wysyłać kartki. Poza tym brać rowery, peleryny od
deszczu i dobre buty. Wybraliśmy kilka galonów benzyny, buty i jabłka.
Za
Achill Sound w lewo zaczyna się Atlantic Drive – wąska szosa prowadząca
południowym brzegiem wyspy. Stara wieża legendarnej Królowej Piratów
(pewnie tyle miała wspólnego z piratami, co piraci z kupowaniem płyt),
nudne widoki na owcze pastwiska po prawej oraz urwiska po lewej, gdzie
sztormy zdziesiątkowały Hiszpańską Armadę szykującą się do ataku na
Anglię pod koniec XVI wieku. Tu właśnie zatrzymała się hiszpańska
inwazja, rozpędzona po odkryciu Ameryki. Czy Anglia mnie słyszy?
Trasa
Atlantic Drive wznosi się jeszcze wyżej na klify i wcięte zatoki, na
których stromych zboczach pasą się jak zwykle owce. Czasem nie wiadomo,
jak się znalazły tam na dole, beczą tak bezradnie, ale nie ratujemy ich,
z głodu nie zdechną a woda sama się znajdzie... Droga jeszcze bardziej
wznosi się...
... a potem stromo opada dochodząc do przeczystej plaży.
Wszystkie
pięć plaż na Achill ma symbol Blue Flag czyli są czyste, przyjazne dla
środowiska, wyposażone w toalety i przez dwa miesiące w roku jest na
nich ratownik.
Nad
bezpieczeństwem kąpiących się na niebieskich plażach w pozostałych
dziesięciu miesiącach bez ratowników czuwają płaszczki, ośmiornice,
rekiny i jadowite meduzy.
Kamienne wybrzeża to królestwa glonów...
..oraz
ślimaków, które pożerając wapienne skały Achill tworzą w nich
miniaturowe kratery i tym samym uzupełniają magazyny swoich skorupek,
zabieranych potem przez turystów do domu na pamiątkę.
Od
Keel do Keem prowadzi droga Keem Way wspinająca się jeszcze wyżej do
200 m. n.p.o. i opadająca ostrymi zakrętami do najdalej wysuniętego na
zachód fragmentu wyspy. Tu właśnie należy jechać prawą stroną abo
chociaż środkiem drogi.
Architektura
wyspy jest jednolita. Niskie domki pomalowane na biało, często z jedną
ścianą wyłożoną kamieniem. W niektórych można napić się porannej kawy i
zjeść śniadanko.
Najwyższa
góra na wyspie - Slievemore - wznosi się prawie na 670 m. n.p.o. To są
własnie te słynne klify, ponad trzykrotnie wyższe niż Mohery i podobno
najwyższe w Europie. Nikomu z nas nie udało się zobaczyć ich nawet
z daleka, a podchodziliśmy kilka razy z różnych stron. Szczyt
Slievemore nieustannie zakrywały chmury. Swoją drogą - sprawdziłem
pocztówki w sklepie. Same stare zdjęcia i to z czystym niebieskim
niebem. I żadnych klifów na tych pocztówkach. Tak jakby te najwyższe
klify w ogóle nie dawały się sfotografować. Albo tam na tej górze
pokrytej chmurami padają wszystkie baterie...
Na
południowym zboczu Slievemore leży dziwna wioska, Deserted Village, w
której nikt już nie mieszka. Ostatni mieszkańcy tej opuszczonej wsi
wyprowadzili się ponad 150 lat temu, w 1845 roku w okresie Wielkiego
Głodu. We wspomnianym wcześniej pubie Masterson's można na fotkach w
sepii zobaczyć te smutne kamienne chaty ze słomianymi dachami w epoce
szalejącego Wielkiego Głodu wraz z ich biednymi mieszkańcami w
regionalnych strojach z owczych skór. Zaraza ziemniaczana zmusiła tych
ludzi do opuszczenia swoich chałup i powędrowania dalej.
Tu
właśnie przydają się dobre buty, bo wioska ciągnie się przez ok. 3 km.
Widzieliśmy turystów, którzy po przeczytaniu tablicy informacyjnej
(bardzo szczegółowej - jak rzadko w IRE) wracali od razu do swoich
samochodów. Smutny widok nie zachęca do dalszego zwiedzania rzędu 120
takich samych kamiennych domów podzielonych na dwie lub trzy izby, bez
kominka i toalety. Domy zbudowane ze zwykłych polnych kamieni,
położonych jeden na drugim bez żadnej zaprawy, ocieplenia, wychodka,
wody, gazu, prądu, internetu, masakra...
Smagani
deszczem i słuchając owczego śpiewu na 200 głosów (i każdy był inny)
doszliśmy w końcu do ostatniego stanowiska Deserted Village, gdzie
archeolodzy odkopują właśnie w torfu roundhouse z epoki brązu. Nie
porozmawialiśmy z nimi, oni akurat mieli lunch, my nie mieliśmy parasoli
ani peleryn a trochę padało, więc wróciliśmy do swoich samochodów zjeść
jabłka, które tu i tak nigdy by nie urosły.
Za
to zobaczyliśmy po drugiej stronie wyspy to, co pewnie widzieli ludzie
pasający swoje owce i mieszkający w tych dwóch odkopywanych obecnie
roundhouses mniej więcej w epoce brązu.
W
innym miejscu wciąż zachmurzonej góry Slievemore znaleźliśmy ślady
obrzędowego kręgu druidów sprzed kilku tysięcy lat oraz bardzo wiele
śladów owiec. Jednym z tych śladów był pełny szkielet owcy wraz z wełną.
Nie została rozszarpana, po prostu co robale dały radę zjeść, to
znikło. Nikt tej owcy nie znalazł, nie zakopał, leżała tam sobie i
wyglądała jakby po prostu zeszło z niej powietrze. Nie ma grobu - nie ma
fotki, he he.
Na
zakończenie zwiedzania Achill Island warto wjechać samochodem na sam
szczyt góry Minaun, znajdującej się mniej więcej pośrodku wyspy. Dookoła
masztu telewizyjnego na wysokości 450 metrów n.p.o. rozciąga się widok
na wszystkie strony wyspy Achill, zarówno na te, gdzie akurat pada
deszcz, jak i te, gdzie świeci słońce.
Plaża
w Kell ciągnie się przez 4 kilometry, można po niej jeździć wynajętym
koniem, albo zejść do jaskini na jej wschodnim krańcu.
Mimo,
że z mojego opisu i zdjęć może wynikać, że na Achill są tylko chmury i
deszcz, to wierzę, że są dni, kiedy może tam być po prostu cudownie. I
na pewno tam warto wrócić.
_________________________________________
dodano po głębszym namyśle
Najwyższe klify w Europie znajdują się również w hrabstwie Donegal w Irlandii, w Hiszpanii (Vixía Herbeira), w Norwegii (Preikestolen) oraz na Wyspach Owczych (Cape Enniberg). Zależy gdzie sprawdzać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz