wtorek, 15 czerwca 2010

Droga lądowa - z Polski do Irlandii

Podróż samochodem z Polski do Irlandii trwa około 40-50 godzin. Większa część trasy odbywa się na kołach, promowe morskie przeprawy opisałem w poprzednim poście. Wersja szybka jest ze zmieniającymi się kierowcami albo z jednym kamikadze bez spania. Opcja wolna może trwać nawet 10 dni, jeżeli komuś się nie spieszy aż tak bardzo. Poza tym pędząc tylko autostradami niewiele się zobaczy.
  
Przećwiczyłem już różne warianty tej trasy. Pierwszą rzeczą, którą zauważyłem po przekroczeniu polskiej granicy (zanim zatrzymała mnie niemiecka Polizei za przekroczenie prędkości) to ciągnące długim sznurem do Polski lawety z rozbitymi samochodami czekającymi pokornie na swoją reinkarnację na Allegro jako "nein-bite". Drugą sprawą była niemiecka policja. Po angielsku ani po polsku nie umieją, ale łapa na spluwie jest w pogotowiu. Normalnie jak w tych filmach, których obejrzałem już sporo. Dopiero zaczęła się ta podróż, tyłek już boli od siedzenia, a my jesteśmy znudzeni po kolejnym zdobyciu Berlina. A do Irlandii ciągle daleko.
   
Gdyby nie było Niemiec, to podróż do Irlandii byłaby krótka, a może nawet wcale nie trzeba by było wyjeżdżać tak daleko. 1000 niemieckich kilometrów się dłuży strasznie, droga jest w porządalu, ale w radiu ciągle po szwabsku gadają. Kto to rozumie? Laweciarze i TIRowcy mają chociaż swoje CB radia. Jednak na niemieckich stacjach benzynowych są jasne punkty. Prawdziwa zielona kawa Jacobs z automatu i poidła z wodą dla podróżującego z nami pieska.
  
Drogi w Belgii i Holandii od razu robią się węższe i gorsze. W radiu dalej gadają w niezrozumiały sposób, dodatkowo zaczyna potwornie śmierdzieć z pól, tak jakby tutejszym krowom Unia jakoś nie leżała. W aucie bez klimatyzacji, kiedy jest 40 stopni na zewnątrz otwieramy wszystkie okna i wdychamy te brukselskie dobrodziejstwa wymijając slalomem TIR-y, laweciarzy i wszystkich innych maruderów.
  
Francja otwiera przed nami znowu trzy pasy autostrady, potem cztery ale nie ma się z czego cieszyć. Korek na południe Francji ciągnie się przez 100 kilometrów. Przynajmniej francuskie radio jest jakoś milsze dla mojego ucha. Ale dopiero w Anglii mogę zrozumieć "jak oni gadają". 
  
W Anglii w lecie od razu robi się chłodniej, a w zimie cieplej niż na kontynencie. Teraz to już można jechać. Niestety... tylko kawałek. Na 4-pasmowej autostradzie w okolicach Londynu korki są takie, że zastanawiam się czy nie wracać. Obwodnica Londynu – London Orbital - to 190 kilometrów i na każdym coś się dzieje. Nocni rajdowcy biją tu kolejne rekordy przejazdu, ostatni wynik to poniżej godziny. Jednak w dzień ciężko jest się przedostać. Na moście nad Tamizą w Dartford przy prawie CZTERDZIESTU bramkach każą płacić za półgodzinne czekanie na wjazd na most. Otwarty został przez królową Elżbietę II (stąd nazwa QE2 Bridge). Jest wysoki na 137 metrów i ciągnie się prawie przez kilometr.
  
Za Londynem jest już lepiej. Jeszcze luźniej jest w Irlandii. Jak ktoś przyzwyczaił się do traktorów, to spokojnie i powoli dojedzie do celu.

Podróż nie musi jednak odbywać się tylko autostradami. Na naszej klasie można odnaleźć kumpli z podstawówki, którzy chętnie nas przyjmą po niemiecku, holendersku czy po francusku. Czasem może okazać się, że dawna miłość jednak zardzewiała i wtedy pozostaje tylko wyjście po angielsku. W trasę wypełnioną kolejnymi wiatrakami. 
  
Ludzie, których spotkaliśmy byli fantastyczni. Dzięki nim dowiedzieliśmy się, że trzeba było wyjechać z Polski dużo wcześniej. Pokazali nam swoje miasta, przedstawili swoje dzieci, które nie mówią już po polsku. Udzielili cennych wskazówek i wyposażyli na dalszą drogę w zapasowe żarówki oraz suchy prowiant. Zaprowadzili nas na groby przodków. Naprawdę dali nam do myślenia. Człowiek z wiekiem staje się rozumny. Niestety często jest to wieko od trumny.
  
Zjechanie z głównej drogi to możliwość pójścia na browara do francuskiego pubu pełnego francuskich robotników nie znających innego języka. To dojechanie do T-junction, gdzie znowu trzeba się zdecydować – prawica, albo lewica.
  
To zwiedzanie małych miasteczek pełnych ludzi, którzy nigdy stąd nie wyjechali. I ciągle czuć tu komunę. Nawet drogi we wschodnich landach Niemiec są żadne.
  
To miejsca, które mają coś ciekawego do powiedzenia. Jak na przykład Stonehenge.
  
Albo kolebka zespołu The Beatles w Liverpoolu. Tu właśnie chłopaki uczyli się grać na gitarach zanim stali się legendą.
  
Czy na przykład olbrzymia katedra w Winchester, gdzie kręcono film "Kod da Vinci".
  
Ewentualnie pewien angielski zamek, gdzie na ścianie wisi okrągły stół Króla Artura.
  
Spróbowałem zrobić zdjęcie zobaczone na widokówce we francuskim Duai. Wyszło mi tak samo jak to z kiosku. Nieee, wyszło mi lepiej :) Chociaż niebo mogłoby być lepsze...
  
Wspomnę też irlandzkie puby w różnych mijanych miastach, w których nie dane mi było się zatrzymać by sprawdzić ich irlandzkość. Akurat była moja kolej za kółkiem.
  
Jadąc przez różne kraje ze wspólną walutą obserwowałem z ciekawością ceny w sklepach i na stacjach benzynowych. Jakoś żaden euroznajomek nie był zadowolony z wprowadzenia euro w swoim kraju. Marki, guldeny i franki przewracają się w grobie, tylko funt śmieje się w głos. Kawa kosztuje podobnie, paliwo jest tańsze albo droższe, ale i tak brykę trzeba tankować.
  
Anglia ma różne zatwardzenia, funta, mile, królową, anglikanizm, czapki. I dlatego jest ciągle królestwem. Patrząc na ruchy gości w tych czapkach strzegących królewskich stajni zrozumiałem, skąd Monthy Python wziął pomysł Ministerstwa Głupich Kroków.
  
Przyjazd na Wyspy to nie tylko ruch lewostronny. Inne jest tu wszystko, wystarczy tylko wysiąść z samochodu. To trochę jakby wszystkie narodowości świata spotkały się w jednym miejscu. Radio wreszcie nadaje po angielsku. Zastanawiam się, jakim cudem język angielski zrobił taką karierę. W każdym mijanym kraju gadali w radiu po polsku, niemiecku, holendersku, niderlandzku, francusku ale piosenki puszczali głównie po angielsku. I dam sobie oponę przebić, że większość eurosłuchaczy nie rozumiała słów tych piosenek. Każdy przecież w Europie gada po swojemu. Przeczytaj na głos ten walijski komunikat.
  
Chociaż granic już nie ma, to w każdym kraju zachowały się jeszcze swoiste elementy. Inne znaki przy drodze, inne bydło, owieczki, architektura, ograniczenia prędkości. Jedno się nie zmienia wraz z przekroczeniem granicy – wszędzie kręcą się takie same białe wiatraki. Produkują prąd z wiatru o każdej porze dnia i nocy. W Polsce wiatry chyba tak nie wieją, bo wiatraków jakoś ciągle mało na horyzoncie.
  
Podróż krajoznawczą można też potraktować schematem – zwiedzamy stolice. Po drodze jest ich przecież kilka.
  Berlin
  
Amsterdam
 Paryż
 Londyn 
 
Dublin

Przejazd przez stolice miałem najlepszy w Berlinie. Nie dość, że ulice szerokie, to jeszcze parkowanie za darmo.
  
Przejazd przez Londyn był dla mnie najtrudniejszy, w ogóle nie wjechałem do centrum samochodem, który dla sędziwej królowej okazał się za stary. Musiałem zostawić auto w 4 strefie. Zresztą ulice tu jakieś wąskie, a na środku mostu stoi samochód z lodami po 4 funty. Metro rulez!
  
Na koniec słówko o autostradach. Są konieczne, żeby się przemieszczać wzdłuż Europy. Niemieckie autostrady zachwyciły mnie po prostu. Równe, szerokie, wyposażone w stacje benzynowe z rozmaitymi udogodnieniami. Jedzie się na legalu z prędkością, za którą w innych krajach zabierają prawo jazdy albo wsadzają do paki. Znaki informują kiedy będzie najbliższa tanksztela i kiedy będzie następna. W Anglii jest trochę podobnie, ale koszmarne korki zmniejszają przyjemność jazdy. Znaki „Welcome Break” przypominają, że odpocząć czasem trzeba. Holandia, Belgia i Francja są daleko w tyle. Stać ich tylko na kładki nad autostradą i prysznice (tylko dla kobiet!) na nielicznych stacjach, bo miejsc na odpoczynek w podróży jest zdecydowanie za mało.
  
Walijskie autostrady są wąskie ale luźne, poza tym zapewniają świetne widoki – morze, góry i tunele w skałach.
  
Niestety w moim rankingu kierowcy polskie autostrady nie zmieściły się wcale. Po niemieckiej stronie jakieś 5 km od polskiej granicy widnieje nad autostradą znak: „Tu jest ostatni zjazd z autostrady przed granicą państwa” (niemiecki znam na tyle, że to zrozumiałem). I nie jest to wcale informacja, to jest ostrzeżenie! Zaraz za zrujnowanymi budynkami straży granicznej w Olszynie zaczyna się 60 km koszmarnej drogi, która wytrzęsie każdy przegub w samochodzie. Betonowe nierówne płyty ułożone jeszcze przez Hitlera wydają takie dźwięki jak pędzący pociąg. Początkowo śmialiśmy się, że wreszcie jesteśmy w domu, ale po kilkunastu kilometrach takiej jazdy przez ciemny las, gdzie żadnej stacji, domu, światła zrozumieliśmy, że tu właśnie jest koniec Europy. Skończył się autostradowy europejski organizm, zaczęła się wschodnia Europa, drugi biegun Anglii. Odcinek nowej autostrady między Katowicami a Krakowem okazał się płatny w dwóch miejscach. Nowiutka autostrada jest już remontowana od kilku miesięcy i zwężana w czterech miejscach na długości 70 km. O wiele lepiej jeździ się wąskimi, bezpłatnymi i pustymi drogami w Irlandii.
 

Podróż lądowa z Polski do Irlandii za każdym razem może być ciekawsza. Zależy od tego, po co się jedzie taki kawał drogi.

1 komentarz:

O CZYM JEST TEN BLOG

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...