Po wizycie w Ross
Errilly Friary wróciliśmy do naszych samochodów. Otworzyłem auto,
wziąłem kawę z termosu i oparłem się o maskę spoglądając w stronę
starego klasztoru. W tym momencie mój samochód zamknął się sam od
środka.
Miałem
zreperować tę zacinającą się klamkę, ale jakoś się do tej pory nie
złożyło. Piliśmy kawę zastanawiając się nad możliwymi opcjami. Szyba od
kierowcy opuszczona była leciutko, w sam raz na drut jakiś. Ręki nie
włożę, nikt nie włoży. Kamień można z pobliskich ruin przynieść w 2
minuty, ale szyby szkoda, oryginalna, angielska. A kluczyk został w
stacyjce.
Kawa
się kończy a czas jechać. Więc patykiem to otworzymy, tak. Rozglądamy
się dookoła, drzew nie ma. Za rzeką jedno rośnie. Wracam z patykiem, ale
to nie ten patent, patykiem się jednak nie da. A. wyciąga narzędzia z
bagażnika, bo ja po primo narzędzi w bagażniku nie wożę, a po drugie
primo, nie mogę się tam dostać, bo mam tylko JEDEN kluczyk do auta!
Odkręcamy
wycieraczkę, żeby przez szparę w oknie dostać się do klamki
wycieraczką. Wycieraczka się z nas śmieje w głos. Wycieramy pot z czoła i
rozglądamy się. Pola, łąki, owce, droga dla jednośladów. Nikogo. W
walizeczce A. jest też młotek. Biorę go w końcu do ręki, ważę, celuję,
uderzam. Młotek odskakuje, trójkątna szyba cała. Nie, to musi być znak.
No musi być jakiś inny sposób.
Opieramy
się znowu o samochody i patrzymy na łąki. Oprócz owiec nikt tu nie
zagląda. Ale zaraz, coś tam się kurzy na horyzoncie. Jedzie tu jakiś
samochód. Turyści. Na rejestracji 09, więc na pewno oprócz lewarka nie
ma żadnych narzędzi ani świeżych pomysłów. No, ale spytać nie zaszkodzi.
Pytam gościa, czy umie otworzyć auto piłeczką do tenisa, drutem,
czymkolwiek, jak na filmie.
Śmieje się i mówi, że nie umie, ale o co chodzi. Po krótkim
wprowadzeniu postanawia spróbować. Mówi z francuskim akcentem, że
przydałby się jakiś drut. Ale my nie mamy drutu. Palec Francuza wędruje
ponad moim ramieniem i pokazuje druciane ogrodzenie klasztoru. Klnę się w
duchu za swoją głupotę, biorę szczypce z walizki A. i przepraszając
nieobecnego gospodarza wycinam metr ogrodzenia.
Minutę później mój kluczyk jest wyjęty ze stacyjki i wręczony mi do ręki. Przez 3 cm szparkę w oknie. Wołam Viva la France! Na co Francuz odpowiada mi, że oboje są Szwajcarami. Po wymianie uprzejmości Szwajcarzy idą oglądać ruiny, a my jedziemy dalej szukać dalszych przygód.
|
poniedziałek, 31 maja 2010
Szwajcarska precyzja
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
O CZYM JEST TEN BLOG
historia
(180)
ciekawostki
(148)
Pendragon Tours
(103)
chrześcijaństwo
(102)
podróże
(90)
średniowiecze
(80)
morze
(76)
ruiny
(64)
Dublin
(63)
zwyczaje
(63)
pogaństwo
(53)
klasztory
(50)
góry
(45)
zagadki
(45)
klify
(43)
opactwa
(43)
zamki
(43)
neolit
(39)
megality
(37)
Celtowie
(31)
Aran
(29)
Dingle
(29)
grobowce
(29)
okrągłe wieże
(29)
Irlandia Północna
(28)
legendy
(28)
celtycki krzyż
(26)
św. Patryk
(26)
film irlandzki
(25)
muzyka
(24)
dolmeny
(23)
puby
(19)
książki
(18)
obrzędy
(15)
religia
(15)
Wikingowie
(14)
connemara
(14)
kamienne forty
(13)
newgrange
(13)
menhiry
(12)
galway
(11)
boyne
(10)
konflikt
(10)
zima
(8)
bitwy
(7)
ogham
(7)
wielki głód
(7)
święta
(7)
kamienne kręgi
(6)
loughcrew
(6)
manuskrypty
(5)
wywiady
(5)
opowieści z krypty
(4)
Clootie
(3)
Fourknocks
(3)
Samhain
(3)
Trim
(3)
pierścień claddagh
(3)
Sheela-na-Gig
(2)
leprechaun
(2)
murale
(2)
św. Walenty
(1)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz