sobota, 5 czerwca 2010

Droga morska - z Polski do Irlandii

Tanie loty do z Polski do Irlandii wyparły uroki tradycyjnej podróży, która trwa długo (bo to daleko), może być bardzo przyjemna (ale może też być męcząca), w której spotyka się ludzi (z różnych krajów) oraz mija się miejsca i widzi widoki. Na wyspę kiedyś można było dostać się tylko przez morze. Ostatnio kilka razy przemierzyłem tę trasę za kółkiem, więc podzielę się obserwacjami niedostępnymi z samolotu. Na początek droga morska.
 
W podróży samochodem z Polski do Irlandii dość ważne jest to, żeby zdążyć na zarezerwowane wcześniej promy. Z Europy do Irlandii najczęściej trzeba płynąć dwoma statkami i na każdy lepiej zdążyć. Pierwszy jest z Francji do Anglii, drugi do Irlandii. Kiedy jednak traktuje się taki wyjazd wakacyjnie, ma się znajomych w różnych mijanych krajach i dużo czasu na zwiedzanie to taka podróż jest przyjemnością, bo owe promy są dopiero za kilka dni.
  
Samo jechanie pustą drogą, która kończy się w morzu ma posmak przygody, taki kolejny pierwszy raz. Na końcu drogi stoi wielki statek a jego otwarta paszcza połyka kolejne samochody.
 

Myślę, że niektórzy zgodzą się ze mną, że płynięcie statkiem jest bardziej naturalne dla człowieka, niż lot samolotem, który jest przecież cięższy od powietrza.

We francuskiej Dunkierce przed promem zatrzymałem się, bo ktoś mi strasznie machał. Po tablicach poznał, że swojak, więc machał coraz straszniej. „Nie wziąłbyś mi matki na prom, bo mamy za dużo ludzi w samochodzie?”. No jak bym matki nie wziął. Pojechała z nami na ten prom i opowiedziała swoją historię.
  
Żadna tam matka, a ten niby syn to Cygan, co robotę Polakom w Anglii załatwia. Za dużo babek się zgłosiło, miał nadkomplet i szukał podwózki przez stanowisko kontroli. Bożena rzuciła robotę w swojej hucie kiedy znajoma powiedziała jej, że w Anglii może lepiej zarobić w podobnej hucie. Na promie spytałem go o zdrowie matki, zdrowie było okej, więc biznes też pewnie był okej. Potem zerknąłem na promowy plac zabaw, gdzie moje dzieciaki mówiły pani promowej, co ma im ulepić z długich balonów – helikopter, kwiatek, czy miecz.
  
Na dolnych poziomach promu stoją samochody i ciężarówki, nie ma tam dostępu w czasie rejsu. Nie wolno naszym wysłużonym gablotom przeszkadzać w odpoczynku.

Na górnych poziomach są sklepy, restauracje, telewizory, Internet (a to już zależy od przewoźnika) oraz kabiny. Trochę wygląda to jak hotel tyle, że na biegunach.
   
Najkrótsza podróż promowa trwa 2 godziny, z Francji do Anglii. Za serwis na pokładzie płaci się zarówno w funtach jak i w euro, co kto tam ma w kieszeni. Dwie godziny to niewiele, można pospacerować po pokładzie i pooglądać inne statki, albo obejrzeć jakiś film, czy posurfować wzrokiem po falach albo laptopem po necie.
  
Co innego prom z Dublina do Liverpoolu. Płynie siedem (!) godzin i nie polecam go osobom, które noszą przy sobie aviomarin. Poza tym to jest zwykła masakra jak się nie ma gdzie schować. Po dwóch godzinach oglądania Świnki Babe w ogólnej sali kupiłem za 20 funtów klucz do kabiny z niezłym widokiem przez bulaj na dalsze 5 godzin.
  
Były to bardzo dobrze wydane pieniądze. Po opuszczeniu rolet i włączeniu dzieciom Shreka na laptopie poszliśmy spać w ciemności. Sama kabina miło mnie zaskoczyła. Prom nie był wcale „brand new”, szczerze mówiąc rdza ganiała po pokładzie, ale kajuty były czyste i zadbane. W małej powierzchni cztery przyjemne łóżka, w tym dwa piętrowe i mała łazienka z prysznicem i świeżymi ręcznikami. Do tego zaciemnienie, kontakty i hotelowy elektroniczny kluczyk, naprawdę nie warto siedzieć tyle godzin w ogólnej sali. Tam siedzieli irlandzcy travelersi, śmierdzieli i śmiecili. Przyjemnie mieć swoja kajutę, potem móc się przewietrzyć, sprawdzić co w falach piszczy i wrócić na swoją koję.
 
Na promach pracuje mnóstwo obcokrajowców. Na jednym z nich chłopaki ustawiający auta w ładowni mówili jak jeden mąż po polsku, po czym przez megafony przedstawił się po angielsku pan kapitan, ale swojego polskiego nazwiska ani akcentu nie ukrył. Na innym promie sympatyczna blondynka proponowała podróżnym masaż karku. Też miała znajomy akcent. Promowi kucharze oferowali „świetną” brytyjską kuchnię. Może nie była na 5, ale na 3 chyba była...
  
Rejs z Dublina do Liverpoolu zajmuje tyle czasu, co dwukrotne obejrzenie po kolei Riverdance i The Lord of the Dance plus kilka kaw. Przez siedem godzin na morzu powinni organizować kursy na wilki morskie. Zamiast tego pozostają morskie widoki. W bardzo niewielkiej odległości minęliśmy kilka platform wiertniczych.
  
Statki mijały nas bardzo często. A wiatraki na morskich plantacjach prądu kręciły się jak oszalałe zasilając Liverpool.
  
Podróż promem daje możliwość obejrzenia widoków niedostępnych z samolotu. Na przykład słynnych białych klifów Dover witających przyjezdnych z Francji.
 
Ten zamek na górze warto obejrzeć, jeżeli do promu zostało kilka godzin. 

Liverpool z morza ładnie wygląda, centrum miasta z wielkim i drogim statkiem na pierwszym planie.
  
Inną atrakcją jest szybki prom z Dublina do Anglii, leci po falach 70 km/h, to nie jest to co powolny prom do Liverpoolu. Ten statek zabiera tylko samochody osobowe, wygląda trochę jak katamaran. Tu nie ma czasu na jakieś piwko, po prostu się śmiga po Morzu Irlandzkim i zaraz jest wysiadka.
  
Jeśli jest się pasażerem, to na piwko można sobie pozwolić. Nowe doznania na i tak bujającym się pokładzie, gdzie nie każdy doniesie do stolika swoje curry w całości. Sprzedająca je dziewczyna powiedziała mi, że ostatnie dwa dni miała wolne z powodu pogody. Ten prom nie płynął, bo za bardzo wiało. Zabukowane bilety tych ludzi poszły się ... bujać. W toalecie na liście obecności osób sprzątających kible widać było napisy "cancelled" oraz dodatkowe uwagi podróżnych.
  
Podróż przez morze nie zawsze odbywa się na falach. Szybki prom nie płynie, kiedy jest sztorm. Natomiast w urotunelu łączącym Anglię z Francją pociągi z samochodami kursują regularnie. Tunel pod Kanałem La Manche został otwarty w 1994 roku i od tamtej pory szybkie pociągi kursują między Londynem a Paryżem. Podróż ze stolicy do stolicy trwa 2,5 godziny.
  
Krótki kurs między Folkestone a Calais prowadzi tylko przez morze, a właściwie pod morzem. Podróż trwa 35 minut, pędziliśmy z prędkością 160 km/h na głębokości 40 metrów pod dnem i chociaż podczas podróży można wyjść z samochodu, to przez okna pociągu i tak nic nie widać. Pociąg z zewnątrz wygląda dziwnie, jak złożony z budowlanych blaszaków. W środku też żadnych atrakcji nie ma. Grodzie oddzielają poszczególne segmenty, po cztery auta w jednym. Na ścianach instrukcje, co robić w razie awarii prądu. Kto ma klaustrofobię, wybierze tradycyjną drogę morską. 
  
Droga lądowa w następnym odcinku.
  

3 komentarze:

  1. Czytając to, czułem się, jakbym był tam z Tobą na tym promie... :) Może kiedyś rzeczywiście tam będę?

    Dobrej nocy życzę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak drogie są te podróże ? (tak około)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najdroższy jest prom z Hollyhead do Dublina, około 150 euro. Tunel około 30 euro, prom z Dover do Calais podobnie, benzyna około 300 euro.

      Usuń

O CZYM JEST TEN BLOG

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...