Najkrótsza
odległość pomiędzy Europą a Ameryką to około 3100 km. Ten ogromny
morski dystans pokonywano przez stulecia wyłącznie pod żaglami,
przesłanie jakiejkolwiek wiadomości zajmowało około dwóch tygodni. W
połowie XIX wieku pierwszy podwodny kabel transatlantycki skrócił ten
czas do kilku minut. Został uszkodzony już po miesiącu, przeciążył go
nadmiar wiadomości, które musiały dotrzeć z jednego kontynentu na
drugi.
Jednak
prawdziwa rewolucja technologiczna dokonała się na początku XX wieku.
Kilka odkryć, kilka wynalazków, paru śmiałków i świat nagle skurczył
się, daleka Ameryka przybliżyła się do Europy, a dokładniej do Irlandii.
Na bagnie Derrigimlagh Bog niedaleko Clifden w zachodniej Irlandii
odnalazłem ślady tych wydarzeń sprzed około stu lat.
Historia pierwsza – radio transatlantyckie
Historia
pierwsza zaczyna się od pewnego Włocha, który najlepsze lata swojej
młodości spędził na badaniu fal radiowych. 25-letni Guglielmo Marconi
miał już na koncie wysłanie sygnału radiowego z własnej sypialni prosto
do szopy za swoim domem rodzinnym w słonecznej Italii. Wkrótce potem
udało mu się wywołać przez radio własnej produkcji włoski okręt stojący w
zasięgu wzroku na kotwicy. Rząd włoski odmówił finansowania dalszych
prób Marconiego, bo uznał je za niepotrzebną stratę czasu i pieniędzy.
Jednak Guglielmo widział dużo dalej, więc wyniósł się z Włoch i trafił
do Irlandii, kraju skąd pochodziła jego mamma. Bezdroża
Connemary, bliskość oceanu, ogromne przestrzenie do pokonania
zainspirowały Marconiego do stopniowego zwiększania zasięgu swojego
radia. W 1901 roku Włoch nawiązuje pierwszy w historii świata
bezprzewodowy kontakt radiowy pomiędzy Europą i Ameryką.
Od
tej pory okolice Clifden szybko stają się najważniejszym komunikacyjnie
miejscem w Europie. Ilość wiadomości, które muszą zostać przesłane
pomiędzy kontynentami jest ogromna. Na bagnie Derrigimlagh powstaje
olbrzymi kompleks komunikacyjny. Powstają pierwsze na świecie anteny
radiowe zaprojektowane również przez Marconiego. Potrzebni są ludzie do
obsługi tych anten, olbrzymich generatorów, nowoczesnych lamp radiowych,
nasłuchu radiowego, kodowania i przekazywania wiadomości przez całą
dobę. Ponad 150 osób obsługi stacji Marconiego mieszka w specjalnie
wybudowanych domach. To samo dzieje się po drugiej stronie Atlantyku, w
kanadyjskiej Nowej Szkocji. Przez kilka lat tym właśnie kanałem
przekazywane są wszystkie informacje. W 1909 roku Marconi otrzymuje
Nobla za wkład w rozwój komunikacji bezprzewodowej.
W
każdym kraju powstają coraz silniejsze nadajniki, więc stacja
Marconiego przechodzi do historii a zabudowania ulegają zniszczeniu w
trakcie działań wojennych w 1922 roku. Dziś po najsilniejszej niegdyś
stacji radiowej na świecie pozostała tylko nędzna tabliczka pamiątkowa w
pobliżu zrujnowanego betonowego budynku na bagnie oraz pub i
restauracja The Marconi w pobliskim Clifden.
Historia druga – samolotem przez Atlantyk
Historia
druga zaczyna się w momencie, kiedy dwaj lotnicy - Szkot i Anglik -
transportują statkiem do Ameryki swój ulubiony samolot Vickers Vimy,
wojskowy bombowiec dalekiego zasięgu rozebrany na kawałki. Ich zamiarem
jest dolecieć z Kanady do Irlandii bez międzylądowań na wodzie, dlatego
zamiast pływaków montują zwykłe koła. Tego zresztą wymaga regulamin
konkursu ogłoszonego przez Daily Mail – 10 000 funtów szterlingów
nagrody dla pierwszego śmiałka, który przeleci Atlantyk bez wodowania.
Jest ryzyko ale też jest nagroda i sława.
John
Alcock i Arthur Brown w czerwcu 1919 roku startują z Nowej Fundlandii w
Kanadzie i po ponad 16 godzinach nieprzerwanego lotu dolatują do
Irlandii. Wybór miejsca do lądowania nie jest prosty, bo nikt na nich
nie czeka, a dookoła widać tylko bagna Connemary. Wreszcie piloci widzą
wysokie maszty - to wymarła już stacja Marconiego. Lądowanie na bagnie
kończy się zaryciem nosem samolotu w podmokłym terenie,
jednak ostatecznie obaj piloci wychodzą bez szwanku, potem odbierają
swoją nagrodę od Daily Mail i zostają pasowani na rycerzy przez króla
Jerzego V. Ich samolot trafia do muzeum i do dziś jest udostępniony do
oglądania w Science Museum w Londynie.
Pierwszy w historii lot maszyną
bez możliwości wodowania to było szaleństwo. Radio pokładowe (Marconi)
odmówiło posłuszeństwa wkrótce po starcie. Mgła, chmury i sztorm
urozmaicały długą podróż nad jednostajnym bezmiarem oceanu. Odkryta
kabina dawała możliwość dokładnego
poczucia zimna, deszczu a nawet śniegu. Nieoczekiwany mróz spowodował
oblodzenie urządzeń sterowniczych, Brown kilkakrotnie zeskrobywał swoim
nożem lód z wlotów silnika stojąc na dolnym skrzydle lecącego samolotu.
No i na koniec to lądowanie na wyczucie.
Alcock
i Brown ryzykowali życiem ale jednak warto było... Teraz podobizny obu
pilotów oraz drewniane modele ich słynnego Vickersa zdobią większość
pubów w Clifden...
Zamiast nich do historii awiacji przeszedł Charles
Lindbergh, który przeleciał nad Atlantykiem samotnie, było to w 1927
roku. Udoskonalone radio Marconiego działało wtedy już bez zarzutu. Lindbergh nad irlandzkim bagnem tylko przeleciał machając skrzydłami, wylądował natomiast we Francji, na kontynencie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz