Na
przeciętnym mieszkańcu Europy dzielnica Ballymun w Dublinie z daleka nie
robi większego wrażenia. Ot, zwykłe bloki mieszkalne.
Dopiero z bliska widać, że coś z tymi blokami tak jakby jest nie tak.
Jeżeli
mieszkanie w blokach ma jakieś dobre strony, to w Irlandii pozostały
one kompletnie niezauważone. Korzyści typu: własne M3, centralne
ogrzewanie i winda - na Zielonej Wyspie po prostu się nie przyjęły. W
kraju o niskiej gęstości zaludnienia budowanie bloków mija się z celem,
bo jest wystarczająco dużo miejsca na domki z ogródkiem dla każdej
rodziny. W kilkupiętrowych budynkach można pracować, robić zakupy,
leczyć się ale mieszkać - nie...
Ballymun
w północnym Dublinie zbudowano w latach 60. Przesiedlono tu najuboższe
irlandzkie rodziny z różnych okolic miasta. W krótkim czasie powstało
ponad 3000 mieszkań na niewielkiej powierzchni, był to prawdziwy postęp
na miarę XX wieku.
Jednak
oprócz bloków wypełnionych biedakami nie pojawiło się w okolicy nic
więcej. Żadnych pubów, sklepów, przedszkoli, szkół, drzew, przystanków
autobusowych. Jedyne zaopatrzenie zapewniał van, który przyjeżdżał na
osiedle każdego ranka. Obecnie mieszkańcy zaopatrują się w sklepie
osiedlowym widocznym na zdjęciu poniżej.
Fotka bez zgody właściciela sklepu osiedlowego - był nieobecny.Z pracującym tam chłopakiem rozmawiałem przez solidne kraty.
Dość
szybko Ballymun stało się gettem Dublina, wylęgarnią problemów
społecznych, symbolem biedy i skupiskiem odbiorców taniego alkoholu i
wszelkich narkotyków. Ludzie ze wszystkich dublińskich slumsów zostali
stłoczeni w jednym miejscu, gdzie dużo łatwiej było się odwiedzać, bo
wystarczyło tylko wcisnąć guzik windy.
Dumni
ze swego dzieła włodarze Dublina nazwali siedem najwyższych
piętnasto-piętrowych wieżowców Ballymun imionami siedmiu przywódców
powstania z 1916 od którego zaczęła się niepodległa Irlandia. Z owych
„seven towers” do dziś pozostała już tylko jedna. Pozostałe wieże
Ballymun zostały zburzone w latach 2004-2008. Dokumentację z tej demolki
puściło nawet Discovery.
Jedyna ocalała z siedmiu "wież Ballymun” nosi imię poety Josepha Plunketta, który zginął w Powstaniu Wielkanocnym w 1916 roku.
Wokalista
U2 śpiewał swego czasu: “I see seven towers, but I only see one way
out”. Bono dorastając widział jak powstają te nienaturalne w irlandzkim
krajobrazie budynki. Sześć z nich legła w gruzach a połowa z pozostałych
niższych bloków przygotowywana jest również do rozbiórki. Obecnie
ludzie mieszkają w kilku blokach, mają tam wodę i prąd, jak w każdym
innym mieszkaniu komunalnym. Nie chciałem jednak ich odwiedzać...
Od
2005 do Dublina zaczęli przybywać Słowianie, którzy w blokach mieszkali
przecież nieraz, ale to co tu zastali, przeraziło ich naprawdę.
Najtańsze w Dublinie mieszkania były właśnie w Ballymun. Z niską ceną
szła takaż jakość. Sąsiedzi pozostawiali wiele do życzenia a imprezy
przy ogniskach były co noc.
"Potwierdzam, ze zycie na Ballymun przy ulicy GateWay Crescent jest i bedzie niebezpieczne dopoki nie pozamykaja tej bandy gowniarzy ktora naprawde robi co chce!!! Do tych wlaman i pladrowania domow, mozna jeszcze dorzucic ogniska ktore sobie organizuja ze wszystkiego co znajda w okolicy, tj kosze na smieci rowery samochody. Nie maja zadnych skropolow. Po drugim wlamie do naszego domu w ciagu tygodnia, w 30 minut sie wyprowadzilismy z tego Bronksu. Wszedzie byle z dala od Ballymun i agentem Jack "John" Sullivan tel..."
(komentarz z 2005 roku)
Obecnie
Ballymun przechodzi odbudowę, nie pali się tu już samochodów, są
normalne postoje taksówek, jest pierwsza w Irlandii IKEA, szkoły i
kościoły, pole golfowe i całodobowe Tesco. Większość bloków pozostaje
jednak pusta, spalona i splądrowana, bo w Irlandii bloki mieszkalne
chyba na zawsze pozostaną symbolem biedy, patologii społecznej i
narkomanii. Wprowadzając się do takiego bloku z windą żegnasz się w
Irlandii z wolnością na zawsze. Domek z sypialniami na górze i
skoszonym własnoręcznie trawnikiem zastępuje betonowa dżungla. Tu nic
już nie będzie takie samo.
Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.
OdpowiedzUsuń