wtorek, 24 sierpnia 2010

Woodbrook - dom rodzinny Guliwera - dom Polonii

Rodzina Guliwera nie była zbyt liczna. Jego matką była ojcowska wyobraźnia, a ojcem dziekan katedry św. Patryka w Dublinie, która dziś ma ponad 800 lat i wciąż trzyma się nieźle w odróżnieniu od wielu irlandzkich zabytków jak Czytelnicy mogli się zorientować chociażby z tego bloga.
  
Jonathan Swift, bo on właśnie był tym szczęśliwym ojcem wpadł na pomysł napisania przygód Guliwera w pokoju widocznym na zdjęciu poniżej. Oczywiście nie było jeszcze wtedy tych foteli, telefonu stacjonarnego i telewizora. To wszystko zostało zorganizowane przez obecnego właściciela posiadłości, Mr. Raya Simmonsa, który osobiście mnie po swoich włościach oprowadził nie dawniej jak wczoraj. 
  
To typowa irlandzka ziemska posiadłość. Trafić tu można tylko wtedy, kiedy się tu już było chociaż raz. W tym pierwszym razie pomogą miejscowi. Najbliższy miejscowy mieszka dwie mile dalej. Od głównej drogi, która nie jest żadną z głównych dróg w powszechnym rozumieniu, do Woodbrook House prowadzi pośród łąk długa aleja wysadzana drzewami, dobrze widoczna z wieży domu. Widoczny również jest las, rzecz dość rzadka w Irlandii.
 
Jonathan Swift był przyjacielem właścicieli tej plantacji trawy przez długie lata. Dzięki temu mógł przyjeżdżać dorożką z Dublina kiedy chciał. Do jego wyłącznej dyspozycji właściciele Woodbrook House oddali całą bibliotekę wraz z sekretnymi drzwiami. Być może to sekretne przejście jakoś łączyło dziekana z Dublina ze szkocką lady Knightly Chetwood, która tam wraz ze swym mężem podówczas mieszkała. 
  
Lata spędzone w bibliotece Woodbrook House Jonathan Swift w całości poświęcił pisarstwu. Jego najbardziej znana powieść - „Podróże Guliwera” - powstała własnie w tej bibliotece w 1726 roku i od tamtej pory jest wydawane do dziś. Swift jest przykładem XVIII wiecznego pisarza, którego talent doceniono jeszcze za jego życia. Powieść o Guliwerze - na pozór podróżnicza - była równocześnie satyrą na angielski dwór, naukę, kulturę europejską i ludzką naturę, a także bajką dla dzieci. Weszła do kanonu angielskiego Oświecenia. Niestety z tego nadmiaru na starość Swift doznał pomieszania zmysłów. Zmarł w rodzinnym Dublinie w 1745 roku. Cały swój majątek przekazał w testamencie innym obłąkanym.
  malowidło na ścianie promu Swift kursującego z Dublina do Hollyhead
Knightly Chetwood pochodząca ze szkockich Highlands w roku 1698 wyszła za irlandzkiego szlachcica Hestera Brookinga i zamieszkała w małym wówczas dworku Woodbrook House. Mąż zaczął dom rozbudowywać, aby jego ukochana miała więcej przestrzeni. Jednak ona wciąż tęskniła za rodzinną Szkocją i swoimi pięknymi zamkami. Wówczas Hester sprowadził do domu prosto ze Szkocji pewnego malarza, który specjalnie dla jego księżniczki wymalował trzy pokoje szkockimi pejzażami. 
  
W 2007 roku do Woodbrook House zapukała pewna szkocka studentka, która pisała pracę o pewnym zapomnianym malarzu. Dzięki rodzinnym pamiętnikom dowiedziała się o tych zapomnianych malowidłach i dzięki niej trzy lata temu zostały one oficjalnie na nowo odkryte. Malarz David Ramsey Hay pozostawił swoje dzieła tylko na dwóch innych ścianach wielkiego świata – w Preston Hall w rodzinnej Szkocji oraz w dublińskim domu pod numerem 73 na Lower Baggot Street. Na zdjęciu poniżej widnieje namalowany na ścianie Woodbrook House zamek, w którym urodziła się matka Królowej Elżbiety, zwana też Królową Matką. 
  
Muszę teraz pójść do ogrodu, bo zdaniem Raya jest tam coś naprawdę godnego zobaczenia. W rzeczy samej, w tym ogrodzie wyobraźni potrzeba jej wiele, żeby w tym miejscu poczuć się jak w ogrodzie. Ale idziemy dzielnie dalej przez te chaszcze.
  
Zatrzymujemy się przed zarośniętym bluszczem okrąglakiem. Oto jeden z dwóch w Irlandii oryginalnych gołębników, które kiedyś były tu ogrodowymi standardami, tak jak dziś niemieckie krasnale czy czarno-białe bociany na podjeździe.  
  
Do gołębnika wchodzimy rozgarniając liście i liany z bluszczu. Dom dla gołębi zbudowany jest z kamieni i cegieł, każdy gołąb miał tu swoją trójkątną niszę. Dachu nigdy tu nie było, jak to w starych irlandzkich budowlach zwyczajne.
  
Zapuszczony ogród pozostaje obecnie do dyspozycji twórczych kreatorów ogrodów. Potencjał jest zacny. Miejsce narodzin Guliwera ma polską przyszłość, o czym za chwilę. Jeżeli ktoś chciałaby się tym ogrodem zająć, to Ray Simmons będzie very happy. Celem Raya na najbliższy rok jest uczynić z tego miejsca irlandzki Dom Polonii. 
  
Pierwsze kroki już zostały poczynione. Są sponsorzy, są spotkania, są obiady niedzielne. Pierwsze pokoje są już wykończone. Niektórzy mogą nawet z nich skorzystać :)
  
Do dyspozycji są salony z malowidłami szkockich zamków autorstwa zapomnianego szkockiego malarza, biblioteka Jonathana Swifta sprzyjająca skupieniu, olbrzymi teren idealny do spotkań irlandzkiej Polonii, gęsty las pełen grzybów, kominki w każdym pomieszczeniu, kryształy pod sufitem, kryształy na stole i 12 pokoi gościnnych z łazienkami (jeszcze do wykończenia) oraz oryginalny irlandzki gołębnik. 
  
Jadąc w niedzielny poranek do Woodbrook House na spotkanie ze znajomymi nie spodziewałem się, że zastanę tam taką historię, która wiąże się zarówno z Irlandią, Szkocją jak i z Polską. 
  
Zainteresowanych tematem na poważnie odsyłam na stronę Woodbrook House, Portarlington, hrabstwo Laois. Kontakt - Ray Simmons. Już zaczął uczyć się języka. Można też z nim pogadać po angielsku, chociaż to rodowity Irlandczyk.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

O CZYM JEST TEN BLOG

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...