Kilka
mil na północ od centrum Dublina znajduje się mały kościół. Z zewnątrz
wygląda jak jeden z wielu kamiennych kościołów zbudowanych w starym
stylu, jakich po drodze mija się w Irlandii sporo. Podobnie jak i tamte –
ten również jest zamknięty. Jednak jest to miejsce niezwykłe, o czym
przekonam się już za chwilę. Victor, z którym się tu umówiłem przyjeżdża
wkrótce po mnie. Wyciąga z kieszeni pęk kluczy. Jest strażnikiem tego
historycznego miejsca.
Victor
jest pastorem, który co niedzielę o 10 rano odprawia tu nabożeństwa. W
tygodniu trzeba się z nim specjalnie umówić - wtedy Victor jako
przewodnik - odkryje wszystkie sekrety tego miejsca. Pierwszy klucz
otwiera furtkę. Pastor wskazuje na okna za kratami. Zabezpieczają to, co
tu jest najcenniejsze – kamienie w posadzce, po których chodził w V
wieku św. Patryk. Wchodzę do jedynej w Irlandii tak starej budowli
krytej oryginalnym kamiennym dachem. Przypomnę, że używanej do dziś, w
każdą niedzielę o 10 rano.
Zanim
Victor zamknie za mną drzwi i przekręci wielki klucz w zamku, słyszę w
górze kolejny samolot podchodzący do lądowania w Dublinie. To typowe
irlandzkie połączenie – nowoczesność i średniowiecze w tak bliskim
sąsiedztwie. Drzwi się zamykają, zapada mrok.
Światło
wpada przez okna o różnych kształtach, nie ma dwóch takich samych.
Jesteśmy w wieży, która była przez ostatnie 1500 lat coraz bardziej
rozbudowywana, głównie wzwyż. Na samej górze wisi dzwon, przeniesiony tu
jakieś 150 lat temu. Od razu widać, że nowy.
Kręte
schody, którymi Victor prowadzi mnie raz w górę a raz w dół są tak
wąskie, że nie da się zapytać o przyczynę tej wąskości. Nigdy jeszcze
nie zdarzyło mi się iść tak klaustrofobicznymi schodami. Nie tak długo.
W
odpowiedzi Victor zatrzymuje się w jakimś ciemnym pomieszczeniu na 4
albo 5 piętrze wieży, czyli w XII albo XIV wieku i mówi, że jesteśmy
właśnie w dawnym dormitorium, gdzie na podłodze spali mnisi i pyta mnie
ilu ich moim zdaniem tu mieszkało. Odpowiadam, że pięciu, może sześciu.
Victor patrzy na mnie z tryumfem. Ma właśnie przed sobą kolejnego
baranka, którego może oświecić. Otóż w tym miejscu kładło się do snu 12
zakonników naraz. I nie na jakieś zmiany. Po prostu wszyscy szli pokotem
spać na tych kamieniach porośniętych dziś mchem. W tamtych czasach to
się ludziom udawało, bo nie rośli tak jak my dzisiaj do metr
siedemdziesiąt sześć albo dwa szesnaście. A do szczęścia też wystarczało
im dużo mniej.
12
zakonników leżących na kamiennej posadzce na skromnych 9 metrach
kwadratowych... To wydaje się dziś nieprawdopodobne, kiedy się tu tak
stoi i patrzy na te ówczesne wygody... Jeszcze bardziej niemożliwe jest
to, co Victor pokazuje mi kilka pięter niżej, czyli na poziomie wieku
VII.
Jestem
właśnie w celi pustelnika, który w VII wieku postanowił tu zamknąć się
do końca swojego życia. Na samym dnie wieży po której Victor prowadził
mnie przez ostatnie pół godziny byłoby kompletnie ciemno, gdyby nie ta
jedna żarówka. Malutkie pomieszczenie z jedynym tylko okienkiem o
szerokości ramienia. Okienko służyło do podawania pustelnikowi
pożywienia przez dobrych ludzi. Można sobie wyobrażać, ile w tamtych
czasach dobrych ludzi tu mieszkało w pobliżu i ile mu jedzenia
codziennie znosili i jak pustelnik miał dobrze. Jednak w okolicy nie
mieszkał zupełnie nikt... Pustelnia... Zakonnicy o niskim wzroście
wprowadzili się na wyższe piętra dopiero kilkaset lat później, po tym
jak je sami zbudowali. Victor wskazuje palcem pod moje buty. Stoję
właśnie w miejscu, gdzie znaleziono szczątki świętego pustelnika. Victor
proponuje wracać.
Drugie
spojrzenie na wieżę z zewnątrz - i widzę ją już zupełnie
inaczej. Pustelnik, który postanowił tu dokonać żywota, ponieważ 200 lat
wcześniej był tu św. Patryk... Średniowiecze zaklęte w kamiennych
schodkach, dormitoriach i głodowych celach a nad głową kolejne lądujące
samoloty z ludźmi myślącymi jak by tu zarobić na życie... Victor nie
skończył ze mną jeszcze - teraz prowadzi mnie do świętych źródeł
kilkadziesiąt metrów dalej.
Święta
woda wypływa z ziemi wewnątrz przedziwnej budowli i płynie dalej, do
baptysterium. Służyło ono do ceremonii chrztu pod gołym niebem.
Oczywiście w tamtych czasach chrzciło się tylko dorosłych, którzy sami
mogli zejść po trzech schodkach do chrzcielnicy.
Wymiary
baptysterium potwierdzają, że w tamtych czasach dorośli byli
rzeczywiście niewielkiego wzrostu. Podczas ceremonii chrztu należało
zejść o trzy stopnie w dół (na pamiątkę trzech dni przed
zmartwychwstaniem) a potem zanurzyć się w ożywczej wodzie i odrodzić się
na nowo. To jedyne zachowane baptysterium tego typu w Irlandii.
Victor
ma jeszcze na koniec ciekawostkę. Ze środka muru otaczającego święte
źródła wyrasta drzewo. Mam po drugiej stronie znaleźć resztę tego
drzewa. Po drugiej stronie nie ma żadnego pnia, żadnych korzeni, tylko
mur.
Victor
śmieje się i mówi, że to drzewo zasadził święty Patryk w 480 roku. Nie
wiem, czy w to wierzyć, czy nie, ale uznaję ten dzień za bardzo udany.
To była ciekawa podróż w czasy średniowiecznej Irlandii.
Brak komentarzy:
Nowe komentarze są niedozwolone.