W
drodze powrotnej z Patrykowej parady w Galway zatrzymałem się w
średniowiecznym miasteczku Athenry, które słynie z tego, że jest
najlepiej zachowanym średniowiecznym miasteczkiem w Irlandii.
Tu
nowoczesność miesza się ze starociami. Zjechałem z płatnej autostrady
M6 oddanej do użytku miesiąc wcześniej i 300 metrów dalej wjechałem do
miasta przez bramę z XIV wieku, która ma tylko jeden pas ruchu. Takich
oryginalnych bram i wież obronnych zachowało się tu w mieście jeszcze
kilka. Najwięcej w kraju.
Athenry to jedno z szesnastu irlandzkich „heritage towns”,
czyli miast przechowujących dziedzictwo kulturowe Irlandii. Oryginalny
układ wąskich uliczek, kolorowe kamienice, samochody zaparkowane na
podwójnej żółtej linii, cierpliwość i uprzejmość kierowców puszczających
się nawzajem przodem, skrzyżowania których nie sposób pokonać bez
wjeżdżania na krawężnik, ludzie spacerujący środkiem drogi, dialogi
miejscowych farmerów wyłapane przez otwarte okno… Przedsmak
średniowiecznych spokojnych i leniwych irlandzkich osad położonych z
dala od wszystkiego dawno temu… Zaparkowałem, włożyłem za szybę bilecik i
podszedłem do pierwszej widocznej starej budowli – zamku z 1250 roku.
Zamek był zamknięty.
Nie
czekałem do kwietnia. Skierowałem się w stronę wieży kościoła, która
wygląda identycznie jak ta, którą widzę codziennie z mojego okna. Taka
siostrzana wieża średniowieczna. Dlatego nie spodziewałem się po niej
wiele… Ale...
W
środku przywitała mnie cicha muzyka, ciepło i urocza kruczowłosa
Irlandka. Spytała, czy życzę sobie, by mnie oprowadzić po muzeum…
Życzyłem sobie. Spędziliśmy w tym starym kościele ponad godzinę. Cała
historia średniowiecznego miasta stanęła przede mną otworem, wraz ze
szczegółowym omówieniem murów miasta – około 80% oryginalnych murów
zachowało się do naszych czasów. Osiedla, kolej, Garda, straż pożarna,
sklepy, bukmacher – wszyscy funkcjonują teraz w granicach
średniowiecznych murów. Na pobliskie pastwiska można dojść tylko przez
istniejące bramy lub nieistniejące fragmenty murów.
Moja
Lucy przybliżyła mi również średniowieczne stroje, zwyczaje oraz
ówczesne techniki przymusu. Najbardziej spodobały mi się ruchome dyby –
skuwano w nie dwóch skłóconych ze sobą ludzi na jakiś tydzień i musieli
sobie oni radzić jako tymczasowi bracia syjamscy. Miałbym kilku świeżych
kandydatów, gdyby tylko nie mieli immunitetu...
Na
zewnątrz toczyło się codzienne życie pasterskiego Athenry, ale ja byłem
przeniesiony jakieś 800 lat wstecz. Spytałem Lucy, czy jest jakaś
szansa, żeby zobaczyć ten zamknięty na zimę pobliski klasztor
dominikanów. Znowu okazało się, że kto pyta nie błądzi.
Zawołany
przez przemiłą Lucy niejaki Seamus Lynch wyszedł z pobliskiego lokalu
bookmachera i chrząkając pod wąsem krótko mi się przedstawił a za chwilę
przedstawił całe miasto, które już trochę znałem z opowieści Lucy. Był
to starszy już gość w czerwonym krawacie i bardzo zmiętolonym
garniturze. Z samego wyglądu sprawiał wrażenie, że wie więcej niż cała
wikipedia. Wytłumaczył mi, że wczoraj przegrał kupę kasy na konnych
wyścigach i dziś musi się odegrać, więc nie ma dla mnie zbyt wiele
czasu. Idąc w stronę ruin klasztoru dominikanów dowiedziałem się, że
właśnie mijam jedyny w Irlandii „market cross”, który stoi w miejscu
gdzie go oryginalnie postawiono setki lat temu.
Szczerze
mówiąc na powyższych zdjęciach możecie się w ogóle nie dopatrzeć
"krzyża targowego". Miejscowi Irlandczycy też go nie zauważają... Kamień
sprzed 1000 lat jest zupełnie niewidoczny...
Seamus wciąż chrząkając podszedł do bramy opactwa i wyciągnął z
kieszeni klucz, mówiąc że ten klucz otwiera wszystkie średniowieczne
historie w Irlandii. Znam dobrze ten klucz, sam otwierałem nim niejedne drzwi. Ale może Seamus żartował...
Kiedy
Seamus opowiadał mi historię opactwa i swojego rodu (okazało się, że
jest on potomkiem budowniczych Athenry i ma nawet swoją tabliczkę
nagrobną - „plaque” w tych ruinach) na zewnątrz pojawiło się kilka osób,
również turystów. Seamus zaprosił ich gestem do środka, bo brama jest
przecież otwarta. Kiedy słuchałem swojego przewodnika naliczyłem ponad
10 osób z aparatami, które robiąc zdjęcia trzymały się raczej z dala od
nas, żeby nam nie przeszkadzać.
Została
mi przedstawiona cała historia rodziny Bermingham, angielskich
fundatorów opactwa. Dowiedziałem się również, że tu był pierwszy
irlandzki uniwersytet oraz nauczyłem się rozpoznawać nagrobki rzeźbione
ręką angielskich masonów. Tymi szczegółami nie będę tu przynudzał.
Seamus pokazał mi również swastykę w kamieniu starszą o 800 lat od Hitlera, znak, którym murarze oznaczali swoje dzieła. Oraz wiele innych znaków w kamieniu.
Potem zapalił papierosa i powiedział, że musi wracać do bukmachera. Podziękowałem mu i też się oddaliłem w nieznanym kierunku.
O Athenry opowiada folkowa piosenka „Fields of Athenry”.
Nie ma dużego związku z rzeczywistym Wielkim Głodem, ale dużo ludzi ją
nuci. Można tego posłuchać, a można też tu przyjechać. To naprawdę
interesujące miejsce.
Faktycznie,
w mojej wiosce „market cross” czyli krzyż targowy został przeniesiony
pod daszek 30 lat temu. Stary celtycki krzyż, który kiedyś ustawiano w
targowym centrum miasta na skrzyżowaniu dróg. W miarę pojawiania się
samochodów krzyże przenoszono, by uchronić je od kolizji z irlandzkimi
kierowcami.
Seamus pokazał mi również swastykę w kamieniu starszą o 800 lat od Hitlera, znak, którym murarze oznaczali swoje dzieła. Oraz wiele innych znaków w kamieniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz