Inisheer to najmniejsza z trzech wysp Aran. Leży blisko lądu, można się na nią łatwo dostać jednym z promów kursujących z Doolin. Wyspa Inisheer to sposób na poznanie magii słynnych Aranów, które leżą na zachód od wybrzeży Irlandii, na Oceanie Atlantyckim. Na stałe mieszka tu około 250 osób (nie licząc leprechaunów).
Arany przyciągają swoją surowością krajobrazu, językiem irlandzkim, który jest tu na codzień uzywany, tradycyjnym sposobem życia mieszkańców i ich przyjaznym nastawieniem. Na Aranach historia miesza się z legendami, ocean z wiatrem i szarymi nagimi skałami a obok prawdziwych domów stoją chatki irlandzkich skrzatów czuwających nad spokojem Aranów.
Prom płynie z Doolin około pół godziny, na portowym nabrzeżu czekają lokalni przewodnicy oferujący swoje usługi. Pojazd widoczny poniżej przeznaczony jest dla pasjonatów serialu Father Ted, którego akcja toczy się na fikcyjnej wyspie Craggy Island, czyli tak naprawdę - właśnie tu.
Bardzo popularne są dorożki, objechanie wyspy zajmuje wraz ze zwiedzaniem około dwóch godzin. To wersja ekspresowa zwiedzania - tym sposobem można zobaczyć krajobraz, zrobić sobie fotkę przy wraku statku Plassey, porozmawiać z woźnicą i w sam raz zdążyć na prom powrotny.
Innym rozwiązaniem jest wypożyczenie roweru. Koszt ten sam co dwugodzinnej dorożki, a korzystać z pojazdu można bez ograniczeń. Po południu, kiedy zniknie większość odwiedzających a kilwater ostatniej łodzi zmierzającej na ląd rozpłynie się w falach Atlantyku, Inisheer może ukazać w pełni swój surowy i dziki urok.
Wyspa jest na tyle mała, że można ja nawet obejść wzdłuż wybrzeża. Przez większość trasy nie spotka się nikogo, poza ptakami, krowami i owcami. Szlak wokół wyspy wyznaczają kamienie z wymalowanymi wielkimi czerwonymi znakami. Na tej trasie rower zdecydowanie się nie przyda.
W wielu miejscach zobaczyć można tradycyjne irlandzkie łodzie currach, niektóre z nich są w ciągłym użyciu, inne stoją przed domami jako pamiątka po przodkach i jako tradycyjny element krajobrazu Aranów.
Większość mieszkańców mieszka w jedynej miejscowości na Inisheer w północnej części wyspy, w pobliżu portu i krótkiego pasa startowego. Małe samoloty Aer Arann zapewniają szybki kontakt z lądem w razie potrzeby.
Zostanie na noc to propozycja dla miłośników zarówno wschodów jak i zachodów słońca kąpiącego się w wodach Atlantyku. Na Inisheer jest hotel, kilka pensjonatów B&B i jeden przyzwoity hostel oraz dwa puby. W pół godziny po zachodzie można znaleźć się w jednym z nich.
Tuż przy plaży i porcie jest też pole namiotowe z zadbanymi sanitariatami.
Pobyt na Inisheer pozwala zasmakować Aranów, ale nie zastąpi wizyty na największej z wysp - Inishmore, której poświęciłem już sporo wpisów na tym blogu. Na Inisheer trudno jest się zgubić, bo jest za mała. Nie ma tu również tajemniczych kamiennych fortów sprzed tysięcy lat. Jest za to malowniczo położony średniowieczny kościółek, są ruiny zamku na wzgórzu, są kamienne murki, deszcz, słońce, wiatr i ten bezmiar oceanu z każdej strony. Warto.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
O CZYM JEST TEN BLOG
historia
(180)
ciekawostki
(148)
Pendragon Tours
(103)
chrześcijaństwo
(102)
podróże
(90)
średniowiecze
(80)
morze
(76)
ruiny
(64)
Dublin
(63)
zwyczaje
(63)
pogaństwo
(53)
klasztory
(50)
góry
(45)
zagadki
(45)
klify
(43)
opactwa
(43)
zamki
(43)
neolit
(39)
megality
(37)
Celtowie
(31)
Aran
(29)
Dingle
(29)
grobowce
(29)
okrągłe wieże
(29)
Irlandia Północna
(28)
legendy
(28)
celtycki krzyż
(26)
św. Patryk
(26)
film irlandzki
(25)
muzyka
(24)
dolmeny
(23)
puby
(19)
książki
(18)
obrzędy
(15)
religia
(15)
Wikingowie
(14)
connemara
(14)
kamienne forty
(13)
newgrange
(13)
menhiry
(12)
galway
(11)
boyne
(10)
konflikt
(10)
zima
(8)
bitwy
(7)
ogham
(7)
wielki głód
(7)
święta
(7)
kamienne kręgi
(6)
loughcrew
(6)
manuskrypty
(5)
wywiady
(5)
opowieści z krypty
(4)
Clootie
(3)
Fourknocks
(3)
Samhain
(3)
Trim
(3)
pierścień claddagh
(3)
Sheela-na-Gig
(2)
leprechaun
(2)
murale
(2)
św. Walenty
(1)
Rzeczywiście, jest tam coś przyciągającego, pomimo, że jak piszesz, wyspa ta wielkością nie grzeszy. Osobiście na przejażdżkę dorożką (gdybym tam był sam, bo jeśli rodzinnie, to być może tak) bym się nie zdecydował. Rower chyba też bym odpuścił. Najlepiej z buta, gdzie jest się wtedy mega mobilnym, w sensie, że można wejść w największe trawy (nie wiem czy akurat takie są na Aranach), we wszelakie dziury, skały i inne przeszkody. Na tak małej powierzchni, mając ten dzionek cały, spokojnie można by w moim odczuciu poznać Inisheer korzystając tylko i wyłącznie z siły własnych mięśni. Jak Ty to rozwiązałeś?
OdpowiedzUsuńChatki skrzatów pojawiają się w wielu miejscach np. Norwegii, ciekawe skąd się wzięły te wierzenia w krasnali...
OdpowiedzUsuńWitaj
OdpowiedzUsuńPrzyszłam do Ciebie napawać się cudnymi opowieściami i kolorowymi zdjęciami. Bo już tęsknię za synem, a nie ma go dopiero kilka godzin w domku...
Miłego weekendu :)
Chciałem kliknąć " Lubię to" ale nie ma...
OdpowiedzUsuńCzęsto tu wracam, zaglądam - taki sentyment do Irlandii.
Myślę sobie, że właśnie w takich miejscach jak to ukryty jest sam DUCH EIRE...najprawdziwsza, ponadczasowa twarz tej Wyspy.
OdpowiedzUsuńCudownie byłoby kiedyś na Arany przyjechać...i przejechać się taką bryczką wzdłuż wybrzeża, patrząc na zachodzące powoli słoneczko...
:)
Dziękuję za Twój blog, Drogi Imienniku... Dziękuję.