Okazało się, że trwało akurat coś w rodzaju trzydniowego festiwalu na Aranach. Załapaliśmy się na wyścig tradycyjnych łodzi rybackich zwanych currach. W oczekiwaniu na prom powrotny z Aranów zdjąłem buty i zacząłem brodzić w oceanie. Nagle usłyszałem głos z tuby:
GOŚĆ Z TUBĄ: Hej ty, możesz nam pomóc? Popchnij tego faceta w jedynce!
JA: Ja?
GOŚĆ Z TUBĄ: No, bez butów jesteś to popchnij, możesz to zrobić?
JA: Jaaasne!
Facet z tubą gadał ze mną po angielsku, ale oni wszyscy między sobą rozmawiali po irlandzku. Złapałem koniec łodzi, zaparłem się w piasku i próbowałem przytrzymać currach, która tańczyła na fali. Oj, nie było to łatwe, łódź wciąż stawała bokiem. Koleś z wiosłami coś wołał do mnie ale zupełnie nie wiedziałem o co mu chodzi. Z pomocą przyszedł mi drugi fella i razem udało nam się wypchnąć łódź numer 1 zaraz po sygnale danym przez gościa z tubą. Spodnie mokre, ale kto by się w takiej chwili przejmował takimi drobiazgami.
Sześciu zawodników z Aranów i Connemary wystartowało do okrążenia wokół boi na środku zatoki Kilronan. Meta była z powrotem na plaży w porcie.
"Mój" człowiek dawał z siebie wszystko, jednak sterowanie taką łódką w pojedynkę chyba nie jest łatwe. Cieszyłem się, że przypłynął jako czwarty. Dopiero wtedy dowiedziałem się, że ma na imię Tom i jest z Roundstone.
Wyścigom przyglądali się licznie zgromadzeni na plaży mieszkańcy wyspy Inishmore, turyści, kraby oraz jedyny policjant na wyspie wraz z rodziną.
Chwilę potem rozpoczął się wyścig trójek - bo oryginalnie łodzie currach były zaprojektowane dla trzech wioślarzy. Konstrukcja z drewna lub wielorybich fiszbinów, pokrycie ze skóry fok lub smołowanego płótna. Łodzie te służyły na Aranach do połowów, przewożenia ludzi a nawet owiec.
Ta prosta konstrukcja łodzi pojawiała się w różnych kulturach na świecie, od Walii (coracle), Szkocji (birlinn) do indiańskiej canoe. Nie wspominając o tym, że Amerykę odkrył właśnie w takiej łodzi niejaki święty Brendan z Irlandii (jak tu mawiają, hmm).
Facet z tubą gadał ze mną po angielsku, ale oni wszyscy między sobą rozmawiali po irlandzku. Złapałem koniec łodzi, zaparłem się w piasku i próbowałem przytrzymać currach, która tańczyła na fali. Oj, nie było to łatwe, łódź wciąż stawała bokiem. Koleś z wiosłami coś wołał do mnie ale zupełnie nie wiedziałem o co mu chodzi. Z pomocą przyszedł mi drugi fella i razem udało nam się wypchnąć łódź numer 1 zaraz po sygnale danym przez gościa z tubą. Spodnie mokre, ale kto by się w takiej chwili przejmował takimi drobiazgami.
Sześciu zawodników z Aranów i Connemary wystartowało do okrążenia wokół boi na środku zatoki Kilronan. Meta była z powrotem na plaży w porcie.
"Mój" człowiek dawał z siebie wszystko, jednak sterowanie taką łódką w pojedynkę chyba nie jest łatwe. Cieszyłem się, że przypłynął jako czwarty. Dopiero wtedy dowiedziałem się, że ma na imię Tom i jest z Roundstone.
Wyścigom przyglądali się licznie zgromadzeni na plaży mieszkańcy wyspy Inishmore, turyści, kraby oraz jedyny policjant na wyspie wraz z rodziną.
Chwilę potem rozpoczął się wyścig trójek - bo oryginalnie łodzie currach były zaprojektowane dla trzech wioślarzy. Konstrukcja z drewna lub wielorybich fiszbinów, pokrycie ze skóry fok lub smołowanego płótna. Łodzie te służyły na Aranach do połowów, przewożenia ludzi a nawet owiec.
Ta prosta konstrukcja łodzi pojawiała się w różnych kulturach na świecie, od Walii (coracle), Szkocji (birlinn) do indiańskiej canoe. Nie wspominając o tym, że Amerykę odkrył właśnie w takiej łodzi niejaki święty Brendan z Irlandii (jak tu mawiają, hmm).
Film z wyścigów łodzi currach w ramach Patrún Inis Mór sprzed 2 lat znalazłem tu: Patrún Inis Mór 2011.
...no proszę...Man of Aran;-)
OdpowiedzUsuńA może quiet man :)
UsuńDobra historia :)
OdpowiedzUsuńTy to zawsze się tam w coś wkręcisz Szczęściarzu ;)))
OdpowiedzUsuńA tak z innej beczki: urządziłem sobie wirtualny spacerek po Dublinie... O'Connell Street... Siedziba Oirechtas na College Green... Aston Quay...Bedford Row i Gogarty's... Hard Rock Cafe... Zakłady buchmacherskie Paddy Power... Temple Bar...a potem zabłądziłem na Fleet Street :D
ależ piękna przygoda. I do tego na aranach :)
OdpowiedzUsuń