Rano przeczytałem prognozę dla Anglii - na czwartkowe popołudnie przewiduje się silne wiatry i silne opady śniegu. Pomyślałem, jak to dobrze, że u nas nie pada, chociaż to przecież niedaleko. Przecież w Irlandii nie pada śnieg. Tak mówili. Angielscy kierowcy zostali pouczeni, żeby odpowiednio się przygotować na taką pogodę i zabrać ze sobą jedzenie, wodę, ciepłe ubranie, łopaty i latarki, które mogą się przydać jeśli utkną w śniegu. Życzliwi dodawali ironicznie jeszcze do tej listy psy dingo, rakiety śnieżne i race.
Wyszedłem z domu i zostałem zaatakowany przez wściekły wiatr, który natychmiast zerwał mi czapkę. Idąc pod pewnym nachyleniem doszedłem do pracy, gdzie dołączyłem do kulących się z zimna zakapturzonych postaci, czekających od godziny na Tego Który Ma Klucz. Niestety nie byłem to ja, więc pozostało nam czekanie, bo klucz otworzył bramę fabryki za jakiś czas. Okazało się, że ten co miał otworzyć sklep o 6.00 dojechał dopiero na 7.15. Problem z samochodem, a raczej z mroźnym porywistym wiatrem, który zamienił 20 mil do pracy w 20 mil na godzinę po oblodzonej nawierzchni. Nam ten wiatr przewiał wszystkie nitki w ubraniach.
A wieczorem zaczął padać gęsty, soczysty śnieg. Na ulicach pojawiły się dzieci lepiące śnieżki oraz ludzie z aparatami fotograficznymi, aby umieścić fotki na swoich blogach ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz