Pokazywanie postów oznaczonych etykietą alkohol. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą alkohol. Pokaż wszystkie posty

piątek, 14 lutego 2014

Żółta dama z wyspy Achill

Wjazd do Valley House na wyspie Achill jest nieoznakowany. Jedynym sygnałem, że na tym dalekim krańcu wyspy jest coś więcej niż bagna i pastwiska są beczki po Guinnessie ustawione przy otwartej bramie. W kompletnych ciemnościach beczki wyłaniają się w światłach reflektorów. Za bramą jedziemy jeszcze około pół kilometra po wybojach w stronę ciemnej grupy drzew. Czy to na pewno tu?



Myśliwską posiadłością habiego Cavan zajmowała się jego żona, Agnes MacDonnell ponieważ małżonek spędzał większość czasu w Londynie. Nieobecność męża uczyniła z Agnes silną kobietę, która umiała sobie poradzić w każdych warunkach i mogła dobierać sobie kochanków kiedy chciała pod warunkiem że tu 
najpierw z dalekich stron zawitali.  



Któregoś dnia na wyspie pojawił się przystojny James Lynchehaun i hrabina zupełnie straciła dla niego głowę. Romans był burzliwy i trwał krótko. Zazdrosny i porywczy kochanek zamknął hrabinę w stajni i podpalił. Agnes z pożaru wyszła z życiem, ale musiała potem nosić protezę nosa i welon zakrywający niewidzące oko i poparzenia twarzy. Za 
Lynchehaunem wysłano listy gończe ale mimo schwytania dożył 77 lat. Agnes ponownie wprowadziła się do spalonego Valley House, gdzie żyła do śmierci w 1923 roku. Została zapamiętana jako Yellow Lady.



Wydarzenia te zostały opisane w ksiażce James'a Carney'a "The Playboy and The Yellow Lady", a irlandzki dramaturg J.M. Synge uczynił 
Lynchehaun'a bohaterem sztuki "The Playboy of the Western World" (Playboy zachodniego świata).



Miejsce to znalazłem podczas któregoś pobytu na wyspie Achill, właścicielka pensjonatu Bervie opowiedziała mi tę historię. Postanowiłem tam przenocować i zabawić się w tamtejszym pubie.



Valley House został wyremontowany i obecnie jest hostelem z historią i niesamowitym pubem, gdzie latem muzyka gra prawie do rana. Właściciel Valley House - Sean Gallagher opowiada mi dalszą historię tego miejsca. Dowiaduję się od niego, że tu w 1998 roku nakręcono film o romansie Agnes i Jamesa. Film ma tytuł "Love and Rage" (Miłość i wściekłość). Autorem zdjęć był Sławomir Idziak (Sean wspomina - Slavek siedział tu gdzie ty teraz) a wrednego 
Lynchehauna zagrał Daniel Craig. Film w całości nakręcono na wyspie Achill.



Wnętrza Valley House nie przypominają zwykłego hostelu, jest tu bardzo klimatycznie, XIX wiecznie i trochę strasznie. Studentów tu nie brakuje, a w pubie jest tłoczno i muzykalnie. Jeśli pamiętacie Kasię Szklarz, to tu właśnie miałem przyjemność przygrywać z nią na naszych instrumentach z lokalnymi i przyjezdnymi grajkami.



Noc jest krótka i przebiega bez zakłoceń, żadna Żółta Dama nie pojawia się aby straszyć. Rano śniadanie kontynentalne w wielkiej jadalni z olbrzymimi lustrami i biblioteką pełną starych tomów i jedziemy w dalszą drogę.



Przy bramie stoją te same beczki co wieczorem, ale patrzę na nie innym okiem. Następnym razem nie będę błądził po nocy :)



A przed nami swojski krajobraz Achill, góry, ocean i owce na drodze. Jedziemy na poszukiwanie chałupy Heinricha Bölla.

czwartek, 17 października 2013

Palace Bar - pub dla literatów

Rozwiązanie fotozagadki


Na zdjęciu konkursowym widoczna jest latarnia stojąca przed pubem Palace Bar w Dublinie (21 Fleet Street).

Palace Bar jest jednym z niewielu wiktoriańskich pubów w Dublinie. Mija go codziennie tysiące ludzi wędrujących z zatłoczonej i pełnej autobusów Westmoreland Street w stronę gwarnych pubów na Temple Bar. Ten pub ma wyjątkowy charakter.  

Zagadkę odgadł WIT i do niego wędruje pakiecik z nagrodami. Kolejna fotozagadka za miesiąc. Serdecznie zapraszam.
_________________________________________________________________

Palace Bar to sławny pub literatów. Tu przychodzi się na piwo i porozmawiać. Na próżno tu szukać telewizora z meczem lub wiadomościami, nie ma też muzyki. 



Pub powstał w 1823 roku. Ze względu na lokalizację, wiktoriański wystrój i przytulny salonik z tyłu za barem Palace Bar szybko stał się ulubionym miejscem pisarzy, poetów i różnej maści literatów, którzy przychodzili tu szukać intelektualnej rozrywki i umysłowego odświeżenia.




"Ptaka poznasz po jego śpiewie, mężczyznę po rozmowie" - głosi maksyma nad barem. Salonik można wynająć na prywatne spotkanie, dla pozostałych gości zostaje tylko bar z ciasnym przejściem i toaleta w piwnicy (tylko męska)




Na ścianach wiszą portrety znanych pisarzy, którzy przez Palace Bar się przewinęli. Przed wejściem, wmurowane w chodnik widnieją podobizny literatów, którzy tu najwięcej wypili.   




Z pubem Palace Bar związanych jest wiele historii, jak na przykład ta z satyrykiem Brianem O'Nolan. Był on stałym klientem baru i któregoś razu został zatrzymany przez policję, kiedy zataczając się zaczął wsiadać do zaparkowanego przed pubem samochodu. Dowcip polegał na tym, że tym razem O'Nolan wcale nie był pijany, a samochód miał wymontowany silnik i podstawiony specjalnie do tego żartu.      



wtorek, 18 czerwca 2013

"Whiskey in the jar" na wyspie Achill

W miejscowym informatorze na stronie z pubami przy nazwie M.P. Lynott widnieje informacja: "nie mamy telefonu, nie mamy telewizora, nie podajemy żadnego jedzenia". Cóż to za dziwoląg w dzisiejszych czasach? To chyba pub, jakich dziś już nie robią. 



Nic się nie zmienił od pierwszego otwarcia. Dwa okna, strzecha, kominek, cztery stoły zrobione z maszyn Singera. Dwudzielne drzwi, jak w oborze. Zapach torfu i Guinnessa. 




W środku półmrok, dwie lampy pod sufitem i mnóstwo reliktów przeszłości na ścianach. Przy barze siedzi dwóch gości, przy kominku trzeci. Siadamy też blisko kominka i zamawiamy po pincie tego czarnego nektaru.



Telewizor albo jedzenie w takim miejscu byłoby nietaktem. A zarezerwowanie stolika przez telefon...



Na kamiennych okopconych ścianach wiszą stare zdjęcia: pub 80 lat temu, mieszkańcy Achill 60 lat temu, lokalna drużyna hurlinga, ciocia Wiesia i wujek Heniek na Komunii Grzesia, pierwsze kolorowe zdjęcia z jakiegoś miejscowego festynu i tak dalej.



Pośród zdjęć na ścianie zauważam znajomą czuprynę. Dopiero teraz kojarzę, że nazwa pubu Lynott to również nazwisko wokalisty Thin Lizzy. Ich zdjęcia wiszą obok siebie.



Barmanka wyjaśnia mi, że Phil Lynott był bratankiem Michaela P. Lynotta i rzeczywiście kiedyś był w tym pubie gdzie właśnie siedzimy. Wypił browara, zostawił autograf i tyle go widzieli. Do rozmowy dołącza się gość z sąsiedniej maszyny Singera. Też nie skojarzył nazwisk. Dzwoni zaraz do swojego kolegi z nowiną.



Oprócz starych zdjęć wiszą tu na ścianach różne patriotyczne obrazki oraz specjalne lustra produkowane dla wszystkich irlandzkich pubów z najlepszego kwarcu z Gór Wicklow.



Nad barem wiszą banknoty z różnych krajów. Ponieważ jakoś mało tam kasy z Polski to ciocia Jadzia wyciąga z kieszeni Chrobrego i podpisuje się wraz z dzisiejszą datą. Barmanka wiesza 20 złotych nad barem. Ciocia Jadzia jak kiedyś tu wróci i będzie bez grosza przy duszy to będzie mogła za te 20 złotych wypić kufelek.      




Jeszcze rzut oka na przewodnik po wyspie z czasów kiedy gazety były drukowane na żółtym papierze a wyspa Achill była zwana brytyjską Maderą.



Na koniec wspomniany utwór muzyczny - "Whiskey in the jar" w koncertowym wykonaniu Phila Lynotta. Młodsi mogą podejrzewać, że to jakaś słaba przeróbka Metaliki, ale kolejność była jednak odwrotna.

niedziela, 14 kwietnia 2013

W małym irlandzkim browarze - Tig Bhric

Na zachodzie Irlandii są całe rejony, które w atlasach samochodowych zaznaczone są na żółto. Oznacza to, że na tych terenach mieszkają ludzie, którzy na codzień posługują się językiem irlandzkim, a znaki na drogach mogą występować wyłącznie po irlandzku. Jeżeli nie wiesz, jak po irlandzku brzmi Dingle, to nie jedź tam bo już stamtąd nie wrócisz... 
Tak z grubsza wygląda Gaeltacht - najbardziej irlandzki zachód Irlandii. 











Zatrzymałem się przy pubie o niezrozumiałej irlandzkiej nazwie aby napoić konie i ugasić pragnienie. Puściłem przodem swoich amerykańskich turystów i wchodząc przez niskie drzwi zdjąłem swój kowbojski kapelusz. Wewnątrz nie było nikogo.








Pooglądaliśmy ciekawe rustykalne wnętrze pubu, usiedliśmy przy kominku, gdzie palił się torf i czekaliśmy. Jakiś czas później z zaplecza wychyliła się młoda dziewczyna ze swoim tabletem i spytała czy jesteśmy okej.




Oczywiście byliśmy okej, więc porozmawialiśmy chwilkę o pogodzie i o różnych rzeczach, które też są okej. Potem porobiliśmy kilka zdjęć i znowu zasiedliśmy przy palącym się torfie. Dwie bramki później z zaplecza wyszedł człowiek, który przedstawił się nam jako szef tego interesu i wytłumaczył się, że właśnie ogląda mecz. Zamówiliśmy lokalnego portera (ja tylko szklaneczkę, bo kierowca). Cathal wyjaśnił nam, że jesteśmy w jego mikrobrowarze, gdzie on sam na zapleczu warzy piwo według tradycyjnej receptury. Oczywiście w przerwach między bramkami.  



W pomieszczeniu obok stoi waga, odważniki, puste butelki i kadzie pełne fermentującego portera. Nalepki na butelkach informują, że do wyrobu piwa Cathal używa wody źródlanej z ujęcia za domem. 



Ciemne piwo smakuje wybornie. Moi Amerykanie są zachwyceni i mówią, że to jest lepsze niż ich Guinness w Nowym Jorku. Tyle razy przejeżdżałem koło tego pubu... Czas podnieść cenę moich wycieczek ;)



Cathal opowiada nam historię, jak to kupił ten pub. Poprzedni właściciel zginął podczas wakacji w Hiszpanii. Nurkował czy coś. Na ścianie wisi artykuł na ten temat wydrukowany w lokalnej gazecie. Nic z tego nie rozumiem, bo gazeta jest po irlandzku. Cathal mi go tłumaczy. Potem przeprasza i idzie na zaplecze, żeby obejrzeć do końca mecz. Dziewczyna z tabletem zostaje na straży.  




Okazuje się, że w tym miejscu możemy nawet zostać na noc. Oprócz pubu Cathal prowadzi również małe B&B. Niestety musimy jechać dalej, nocleg mamy zarezerwowany gdzie indziej, a w planie jest poszukiwanie irlandzkich korzeni moich klientów. Opuszczam to miejsce wiedząc, że nieraz tu jeszcze wrócę. Jak również na krystaliczną plażę The Wine Strand.




Jakiś czas później patrząc we wsteczne lusterko widzę jak słodko śpiąca pani Janet się budzi. Wyjeżdżamy właśnie z półwyspu Dingle kiedy ona przypomina sobie, że w malusieńkim browarze zostawiła swoją torebkę z paszportem, prawem jazdy i innymi okej dokumentami. Przez chwilę krążę po okolicy łapiąc zasięg, znajduję net i telefon do Tig Bhric i upewniam się, że torebka Janet wciąż stoi na ziemi koło stołka gdzie niedawno siedziała. Dziewczyna z tabletem cieszy się, że wreszcie na wsi coś się dzieje i mówi, że czeka na nas. Będziemy mniej więcej za godzinę. Czas słać nam łóżka i nalewać lokalne piwo. A potem na plażę oglądać zachód słońca, tęcze lub deszcz. Okoliczności są typowo irlandzkie. I o to właśnie chodziło. Z Pendragon Tours zawsze oczekuj nieoczekiwanego. 


czwartek, 21 marca 2013

W królestwie Guinnessa

Guinness Storehouse jest jedną z głównych atrakcji Dublina. To nowoczesne centrum turystyczne, w którym poznać można całą historię czarnego trunku, nauczyć się go nalewać do szklanki, zjeść gulasz z owieczek przyrządzony na świeżym Guinnessie, a na koniec wypić pełnowymiarową pintę "black stuffu" i zrobić zdjęcie z rudym uśmiechniętym barmanem imieniem Patryk.



Artur Guinness założył swój słynny browar w Dublinie w 1759 roku. Jego wcześniejsze doświadczenia opisałem tutaj. Zwiedzanie zaczyna się od pokazania turystom cennego dokumentu podpisanego przez samego Guinnessa. Akt schowany pod pancernym szkłem stwierdza, że teren browaru został wydzierżawiony na 9000 lat za sumę 45 funtów rocznie. Piwo będzie tu się spokojnie ważyć jeszcze przez 8746 lat, ale rodzina Guinnessów nie będzie miała z tego wiele pożytku, bo marką zarządza teraz brytyjski koncern DIAGEO. Artur Guinness być może przewraca się teraz w swoim grobie, ale cóż mu pozostało. Takie życie (life goes on).



Guinness Storehouse mieści się w starym budynku zbudowanym jako olbrzymi zbiornik, w którym dodawano drożdże. Jeszcze do 1988 roku w tym miejscu powstawały bąbelki. Budynek ma kształt kufla do Guinnessa o pojemności 14,3 milionów irlandzkich kufli (pinta = 0,568 litra). Szklanka Guinnessa będzie się pojawiać jeszcze wielokrotnie na kolejnych piętrach.



Zwiedzanie rozpoczyna się od poznania czterech podstawowych składników: wody, jęczmienia, chmielu i drożdży. Wszystko to widać, słychać i czuć. Przy szumiącym wodospadzie pojawia się informacja, że woda używana do produkcji Guinnessa nie była wcale pobierana z rzeki Liffey, jak głosi obiegowa opinia. Pewnie 
trzy kolejne browary Guinnessa (Celbridge, Leixlip i Dublin) zbudowano przez czysty przypadek nad tą sama rzeką.



Jest sporo eksponatów z poprzedniej epoki, kiedy maszyny były dziełami sztuki, a ich konstruktorzy byli artystami. Niektóre przedmioty wyglądają jak wyłowione z Titanica, inne wykorzystano do prezentacji multimediów.



W olbrzymiej beczce odbywa się pokaz krótkiego filmu, a beczka ma pojemność 16 tysięcy pint.



W innej beczce leci film pokazujący kunszt rzemieślników, którzy te beczki wyrabiali. Warto obejrzeć, to mój ulubiony fragment zwiedzania.




Specjalna gablota ukazuje butelki Guinnessa sprzedawane w różnych krajach. Trochę to przypomina patent z The Porterhouse, który opisałem niedawno.



Po zapoznaniu się ze składnikami, historią i starymi butelkami przychodzi pora na wstępną degustację Guinnessa. Na kolejnym poziomie trafiamy do teatru 5D, który pozwala wszystkimi zmysłami nacieszyć się tym szlachetnym trunkiem.



1. Usłysz jak azot i dwutlenek węgla ożywiają ten życiodajny płyn.
2. Patrz jak gazy mieszają się z trunkiem przez dokładnie 119 i pół sekundy.
3. Dotknij ustami czarnego Guinnessa o temperaturze 6 stopni.
4. Poczuj zapach chmielu i palonego jęczmienia kiedy zakręcisz szklanką.
5. Spróbuj. Chmielową goryczkę odnajdziesz z tyłu języka. Prażony jęczmień - na środku. Czubkiem języka poznasz smak słodu.



Na kolejnym piętrze trafiamy do Akademii Guinnessa, gdzie pod okiem mistrza poznamy 6 kroków potrzebnych do nalania idealnego kufla z Guinnessem.

Jeżeli ktoś nie czuje się na siłach żeby w tej Akademii chociaż przez chwilę postudiować, to może od razu udać się windą na najwyższe piętro. Tu naleją nam prawidłową półkwartę w 119 i pół sekundy jak trzeba. I to w cenie biletu :)



Gravity Bar to ostatnie piętro, ta słynna pianka na kuflu Guinnessa. Panoramiczny widok na wszystkie strony Dublina. Widać stąd całą fabrykę, cały Dublin, a po kilku piwach nawet cały świat.



Niektóre zabytki Dublina są opisane na szybach. Można zwiedzać Dublin z góry mając za przewodnika jedynie szklankę z piwem.



A same szklanki... W zwykłych pubach takich nie ma, harfa wyrżnięta w szkle przypomina kryształ. Przy schodach na dół znajduje się napis "Prosimy o powstrzymanie się przed wynoszeniem szklanek".



Na zdrowie! Po irlandzku: Slainte!

O CZYM JEST TEN BLOG

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...