czwartek, 21 marca 2013

W królestwie Guinnessa

Guinness Storehouse jest jedną z głównych atrakcji Dublina. To nowoczesne centrum turystyczne, w którym poznać można całą historię czarnego trunku, nauczyć się go nalewać do szklanki, zjeść gulasz z owieczek przyrządzony na świeżym Guinnessie, a na koniec wypić pełnowymiarową pintę "black stuffu" i zrobić zdjęcie z rudym uśmiechniętym barmanem imieniem Patryk.



Artur Guinness założył swój słynny browar w Dublinie w 1759 roku. Jego wcześniejsze doświadczenia opisałem tutaj. Zwiedzanie zaczyna się od pokazania turystom cennego dokumentu podpisanego przez samego Guinnessa. Akt schowany pod pancernym szkłem stwierdza, że teren browaru został wydzierżawiony na 9000 lat za sumę 45 funtów rocznie. Piwo będzie tu się spokojnie ważyć jeszcze przez 8746 lat, ale rodzina Guinnessów nie będzie miała z tego wiele pożytku, bo marką zarządza teraz brytyjski koncern DIAGEO. Artur Guinness być może przewraca się teraz w swoim grobie, ale cóż mu pozostało. Takie życie (life goes on).



Guinness Storehouse mieści się w starym budynku zbudowanym jako olbrzymi zbiornik, w którym dodawano drożdże. Jeszcze do 1988 roku w tym miejscu powstawały bąbelki. Budynek ma kształt kufla do Guinnessa o pojemności 14,3 milionów irlandzkich kufli (pinta = 0,568 litra). Szklanka Guinnessa będzie się pojawiać jeszcze wielokrotnie na kolejnych piętrach.



Zwiedzanie rozpoczyna się od poznania czterech podstawowych składników: wody, jęczmienia, chmielu i drożdży. Wszystko to widać, słychać i czuć. Przy szumiącym wodospadzie pojawia się informacja, że woda używana do produkcji Guinnessa nie była wcale pobierana z rzeki Liffey, jak głosi obiegowa opinia. Pewnie 
trzy kolejne browary Guinnessa (Celbridge, Leixlip i Dublin) zbudowano przez czysty przypadek nad tą sama rzeką.



Jest sporo eksponatów z poprzedniej epoki, kiedy maszyny były dziełami sztuki, a ich konstruktorzy byli artystami. Niektóre przedmioty wyglądają jak wyłowione z Titanica, inne wykorzystano do prezentacji multimediów.



W olbrzymiej beczce odbywa się pokaz krótkiego filmu, a beczka ma pojemność 16 tysięcy pint.



W innej beczce leci film pokazujący kunszt rzemieślników, którzy te beczki wyrabiali. Warto obejrzeć, to mój ulubiony fragment zwiedzania.




Specjalna gablota ukazuje butelki Guinnessa sprzedawane w różnych krajach. Trochę to przypomina patent z The Porterhouse, który opisałem niedawno.



Po zapoznaniu się ze składnikami, historią i starymi butelkami przychodzi pora na wstępną degustację Guinnessa. Na kolejnym poziomie trafiamy do teatru 5D, który pozwala wszystkimi zmysłami nacieszyć się tym szlachetnym trunkiem.



1. Usłysz jak azot i dwutlenek węgla ożywiają ten życiodajny płyn.
2. Patrz jak gazy mieszają się z trunkiem przez dokładnie 119 i pół sekundy.
3. Dotknij ustami czarnego Guinnessa o temperaturze 6 stopni.
4. Poczuj zapach chmielu i palonego jęczmienia kiedy zakręcisz szklanką.
5. Spróbuj. Chmielową goryczkę odnajdziesz z tyłu języka. Prażony jęczmień - na środku. Czubkiem języka poznasz smak słodu.



Na kolejnym piętrze trafiamy do Akademii Guinnessa, gdzie pod okiem mistrza poznamy 6 kroków potrzebnych do nalania idealnego kufla z Guinnessem.

Jeżeli ktoś nie czuje się na siłach żeby w tej Akademii chociaż przez chwilę postudiować, to może od razu udać się windą na najwyższe piętro. Tu naleją nam prawidłową półkwartę w 119 i pół sekundy jak trzeba. I to w cenie biletu :)



Gravity Bar to ostatnie piętro, ta słynna pianka na kuflu Guinnessa. Panoramiczny widok na wszystkie strony Dublina. Widać stąd całą fabrykę, cały Dublin, a po kilku piwach nawet cały świat.



Niektóre zabytki Dublina są opisane na szybach. Można zwiedzać Dublin z góry mając za przewodnika jedynie szklankę z piwem.



A same szklanki... W zwykłych pubach takich nie ma, harfa wyrżnięta w szkle przypomina kryształ. Przy schodach na dół znajduje się napis "Prosimy o powstrzymanie się przed wynoszeniem szklanek".



Na zdrowie! Po irlandzku: Slainte!

10 komentarzy:

  1. Aaa! Dziękuję Ci za ten wpis. Świetne to miejsce, samego Guinessa bardzo lubię. Nic nie wspominasz o nalaniu sobie pinty i certyfikacie potwierdzającym. Już nie ma tej opcji?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Akademii Guinnessa można nalać sobie pintę i dostać certyfikat (ale do cv się raczej nie przyda :)

      Usuń
    2. Coś mi się wydaje, że na moich zdjęciach wygląda to inaczej, ale muszę sprawdzić. Dawno to już było. Mówisz? Kurcze, myślałam że mogę wpisać;)

      Usuń
  2. Jak będziesz jechać do Irlandii za chlebem, to raczej nie pisz wszystkiego :) Szybciej dostaniesz robotę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj
    Ciekawa opowieść, jak zawsze u Ciebie Piotrze :)
    Jak u Was z aurą? u nas- zimowo i mrożnie.
    Pozdrawiam mile ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak na nasze warunki to też mroźno chociaż dziś było 4 st. naplusie. Ale ten wiatr, brak słońca, brrr. Pozdrawiam

      Usuń
  4. Co tu dużo pisać: cudowne miejsce! :) Pięknie to przedstawiłeś i chwała Ci za to . Ja obecnie jestem uśpionym piwoszem (tak sobie przynajmniej wmawiam :)) ale tego typu historie niezwykle mi się podobają. Oczywiście o możliwości zwiedzania najsłynniejszego browaru na wyspie słyszałem, ale jakoś się stało, że przez te wszystkie lata nigdy tam nie trafiłem. Mam nadzieję, że stanie się to szybko, bo z tego co widać powyżej, naprawdę warto. Widać, że jest to zrobione niezwykle profesjonalnie, można by rzec komercyjnie, ale w ogóle taki styl prezentacji nie przeszkadza. A powiedz Piotrze, ma się rozumieć, że na co najmniej jedną pintę się skusiłeś? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, perfekcyjnie nalanej pinty nie odmówię sobie :)

      Usuń
  5. No,no,no... Wykonałeś swoje zadanie znakomicie. Opowiastka bardzo interesująca. Mnie najbardziej podoba się zdjęcie, które przedstawia piramidę z beczek.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

O CZYM JEST TEN BLOG

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...