Trzy
wyspy zwane Aran Islands leżą na Oceanie Atlantyckim, w zatoce Galway.
Można się na nie dostać statkiem (25 euro za osobę w obie strony) lub
samolotem (45 euro). Samolot linii Aer Arann jest malutki, siedzi się
tuż za pilotem.
Podróż
promem trwa niecałą godzinę, lot ok. 10 minut. Port znajduje się w
miejscowości Kilronan na wyspie Inishmore, lotnisko jest w pobliżu
miasta. Zwiedzać wyspy można pieszo, na rowerze, minibusem lub bryczką.
Czy warto zwiedzać te pustkowia? Wierzę, że ludzie trafiający na tę
stronę są również ciekawi świata, więc też stwierdzą, że warto.
Byłem
tylko na wyspie Inishmore (po irlandzku: Inis Mór – największa wyspa),
największej z wysp Aran. Nazywa się ją często po prostu Aran, jest
najbardziej przyjazna dla turystów, którzy nie korzystają z namiotów i
lubią dobrze zjeść w knajpie przy dźwiękach lokalnych grajków i
wieczornym stepowaniu irlandzkich tancerek. Byłem na wyspie tylko kilka
godzin, ale na poznanie i wczucie się w atmosferę tych wysp z klimatami
odmiennymi od tych dobrze nam znanych potrzeba jednak więcej czasu – na
przepłynięcie promem na mniej znane wyspy Inishmaan lub Inisheer,
powędrowanie bezludnymi dróżkami, na porozmawianie z mieszkańcami,
którzy często znają mniej słów po angielsku niż ja, na zmianę pogody, na
wschód słońca nad Irlandią i na jego zachód nad Atlantykiem.
Przy
porcie w Kilronan czekają na turystów minibusy i wozy zaprzężone w
konie. Można objechać całą wyspę zatrzymując się przy miejscach wartych
zobaczenia wyszczególnionych w mapce dołączanej do biletu. Inishmore ma
ok. 10 km. długości. Podróż minibusem trwa ok. 3,5 godziny i kosztuje 10
euro za osobę.
Piesza wycieczka z plecakiem i namiotem nie ma ograniczeń czasowych i
jest za darmo. Po tak małej wyspie można wędrować do woli i zobaczyć
wszystkie warte zobaczenia miejsca. Czyli kamienie, budowle z 1100 roku
p.n.e. oraz plażę od strony Galway, spokojną płytką zatoczkę z
krystaliczną szmaragdową wodą. I rzadko rosnące drzewa, które oparły się
wiatrom i teraz same wyglądają jakby były rzeźbami z kamienia.
To
co mnie urzekło to murki z kamienia, które przecież dobrze znam, bo
przecież mieszkam w Irlandii. Jednak są one zupełnie inne. Według
mieszkańców tej małej wyspy murki ciągną się przez 3 tys km. Do ich
budowy nie używa się zaprawy, są prześwitujące. Kamień na kamieniu. 3
tys km takich murków na małej wyspie. Wiatr tym murkom nie robi krzywdy,
przenika przez otwory między kamieniami.
Trawa na wyspie nie przypomina soczystej irlandzkiej trawy, jest
spalona i wyschnięta. Czasem są tylko kamienie, całe kamienne
przestrzenie.
Niektóre
znaki są tylko w języku irlandzkim, ale ponieważ jest to wyspa dla
turystów, to tak po prostu trzeba. Namiastka folkloru. I tak na
Inishmore prawie każdy gada po angielsku.
Najpopularniejszym
środkiem transportu na wyspie jest rower. Można go wypożyczyć prawie
wszędzie za 10 euro za dobę. Wszystkie rowery mają przynajmniej 18
przerzutek, można wziąć tandem albo specjalny rower do holowania
potomka.
Do
wyboru jest kilka tras ale każda prowadzi do miejsca, którego nie
zobaczycie na klifach Moheru - do klifów Aran, gdzie nie ma jeszcze
barierek nad przepaścią. Prowadzą tam wszystkie przewodniki po Aran
Islands. 100 metrów w dół do Atlantyku.
Cała
atlantycka strona Inishmore to kamienne urwiska. Pionowe spotkanie z
Oceanem. Najwyższe klify na Aran to Dún Aengus – fort z epoki żelaza
przewrotnie zbudowany z kamieni, bez użycia zaprawy ani nawet żelaza. Po
prostu kamienne mury wysokie do 6 metrów. Zbudowane na planie litery D,
której podstawą jest oceaniczny klif. Stając na jego brzegu poczułem
jak coś mnie wciąga w dół, chociaż nie wiało. Lepiej się jednak położyć i
wyjrzeć za skraj urwiska. Bez barierek to jest po prostu czad.
Zmierzając
do fortu Dún Aengus należy przygotować dodatkowe 5 euro za wstęp na
kamienną ścieżkę prowadzącą na szczyt klifu. Przy centrum informacyjnym
jest parking dla rowerów, których się nie przypina (kaucja przy
wypożyczeniu 10 euro), sklep z pamiątkami, kawiarnia i toaleta. Z tego
miejsca idzie się tylko pieszo, 20 minut na klif Aranu. Turystów
pozdrawiają krowy, osły i owce. Być może te ostatnie zasłużyły się
najbardziej – swetry z wełny arańskich owiec są teraz jednym z
nielicznych symboli wyspy. Kiedyś dziergali je na drutach arańscy rybacy
czekający na rybę, która zaczepi się na ich sznurek z haczykiem.
Podobno również dziś można ich zobaczyć z klifów Aranu, jak zarzucają
swoje sznurki z haczykami.
Nikt
już nie pamięta, po co zbudowano fort Dún Aengus. Od strony Atlantyku
był nie do zdobycia, ale od strony wyspy każde dziecko mogłoby strzałą z
łuku puszczoną przez dziurawy mur trafić któregoś z obrońców. A potem
wszystkich powystrzelać. Dziwny ten fort jak i dziwna cała Irlandia.
Robi jednak wrażenie i przyciąga turystów. Jego znaczenie musiało być
raczej religijne, niż obronne. Druidzi wiedzieli, jak wykorzystać takie
miejsce położone na małej wyspie otoczonej wodami oceanu. Z klifów Aran
kiedyś widać było jak na dłoni mityczną wyspę Avalon – celtycki raj
czyli Wyspę Kobiet. Podobno jest tam również ukryty Excalibur – miecz
króla Artura.
Nazwa
fortu pochodzi od imienia jednego z bogów irlandzkiej mitologii -
Aengusa – boga miłości, młodości i poetyckiego natchnienia,
zamieszkałego niegdyś w Newgrange nad rzeką Boyne.
Ale
wracamy na ziemię, znaczy na wyspę Inishmore. Ślady współczesnej
cywilizacji można zauważyć w postaci starodawnych budek telefonicznych z
całkiem nowymi telefonami w środku, jedynego na wyspie "nowoczesnego"
oddziału banku Bank of Ireland oraz kamienne kościoły bez dachów.
Gdyby ktoś chciał się osiedlić na wyspie Inishmore na trójpelagu Aran - domy na sprzedaż wciąż czekają na śmiałków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz