Do przeczytania książki "Przebiegum życiae" Piotra Czerwińskiego mieszkającego w Dublinie zachęcałem Was już tutaj, teraz mam przyjemność zareklamować jego trzecią już powieść - "MIĘDZYNARÓD".
Książka trafi do księgarń już 28 września. Obecnie dostępna jest w
przedsprzedaży (księgarnie internetowe podaję na samym dole).
Oto co mówi sam Autor o nowej książce:
"Książka
jest parodią antyutopii, ale pod płaszczykiem pure-nonsensowego humoru
przemyca sporo powagi. Starałem się, żeby było jak u Chaplina, któremu
hołduję od początku swojej pisarskiej przygody- trochę śmiechu przez łzy
i trochę łez przez śmiech. Chociaż tym razem z przewagą śmiechu. Rzecz
opowiada o Polsce przyszłości, która jest globalnym supermocarstwem.
Anglicy jeżdżą do nas myć kible i szorować gary... Niestety dobrobyt
sprowadza Polskę na manowce. Cytując głównego bohatera: Cywilizacja jest
jak wrzód. Rozwija się aż pęknie. Przetrwają tylko dzicy, więc może już
dziś należy zostać dzikim, żeby przetrwać... "
Z materiałów reklamowych:
- Humor i ojczyzna! - wykrzykuje jeden z bohaterów „Międzynarodu”,
w czysto westernowej scenie demolowania restauracji. Hasło to w
zasadzie mogłoby posłużyć za najkrótszy i najlepszy zarazem komentarz
całej powieści. W ślad za nim podąża motto książki: „Ku popieprzeniu
serc!”
Najnowsza, trzecia już powieść Piotra Czerwińskiego to zwariowana parodia antyutopii,
która pod płaszczykiem błyskotliwego stylu i pure-nonsensowego humoru
przemyca powagę i refleksję nad losami najbardziej widowiskowego narodu
na świecie - Polaków, oraz ich odwiecznej tułaczki po świecie. Fabuła
powieści to swoista alegoria Polski i polskiej emigracji, z nieoczekiwaną i złowieszczą przepowiednią w epilogu.
Surrealistyczna
opowieść o Polsce, której nie ma. O Polsce, którą możemy sami zbudować i
sami zniszczyć. O Polsce, do której zawsze dążyliśmy i do której nigdy
nie dotrzemy, bo jej... nie ma.
„Międzynaród”
jest szalony i wciągający jak piątkowe posiedzenie w pubie. Absurd
miesza się tu z patosem, surrealizm z naturalizmem, kicz z prawdziwą
głębią, a piwo z winem. Końcowy efekt tego koktajlu ścina z nóg.
Książka ma też wyraźne przesłanie antyrasistowskie,
jest kpiną z wszelkiej ksenofobii i ortodoksyjnego nacjonalizmu. To
ukłon w stronę kosmopolityzmu i wielokulturowości, a także esencja
filozofii, w myśl której narodowości są przeżytkiem i czeka je globalne
przemieszanie w jeden „międzynaród”, będące jedyną szansą ludzkości na
trwały pokój.
Końcem końców, to także satyra na Anglików i Anglię,
którzy oczami narratora są postrzegani tak abstrakcyjnie i opacznie,
jak oni sami często widzą Polaków, Polskę i polską diasporę na wyspach
brytyjskich.
W skrócie o fabule:
Odległa
przyszłość. Kryzys naftowy zrujnował światową gospodarkę, wiele krajów
przestało istnieć, postęp techniczny od dawna stoi w miejscu, a kultura
zanikła. Dzięki odkryciu złóż uranu, Polska jest potęgą gospodarczą, u
której zadłużają się kolejne kraje. W najgorszej sytuacji jest Wielka
Brytania, zbankrutowane państwo którego mieszkańcy tłumnie wyjeżdżają do
Polski podejmować się wszystkich prac, których nie chce się wykonywać
Polakom... Ale bezgraniczny dobrobyt sprowadza Polskę na manowce. Coraz
więcej sympatyków zjednuje skrajna prawica, która zaczyna widzieć w
obcokrajowcach zagrożenie dla prawdziwej polskości i obwiniać ich o
wszystkie nieszczęścia, nawet jeżeli nieszczęść nie ma. Główny bohater,
młody polski student zakochany w angielskiej służącej musi dokonać
trudnego wyboru między uczuciem a dopasowaniem się do absurdalnej
rzeczywistości. Idzie za głosem serca i wkrótce wraz z polskimi i
angielskimi przyjaciółmi przyjdzie mu zmieniać bieg historii. Stają na
czele antyrządowego buntu, który przesądzi o dalszych losach
Rzeczpospolitej...
Cóż
więcej dodać. Państwo polskie istnieje jako... kolonia emigrantów na
świeżo odkrytym archipelagu Południowego Pacyfiku. Polacy, dzięki
krzyżówkom genetycznym z innymi rasami, są kolorowi. A także
bezprzykładnie bogaci. Mają szklane domy, samochody o czysto polskich
nazwach, a nawet statuę wolności, którą dostali od Amerykanów w ramach
spłaty długu. Walutą jest jeden boniek (sto szermachów). Od stuleci nie
prowadzili żadnych wojen, ponieważ nikt nie odważył się ich napaść. Ich
drużyna regularnie wygrywa w piłkę nożną, zaś polska muzyka rozrywkowa
jest nieudolnie kopiowana przez amatorskie grupy na całym świecie.
Pierwotna Polska nie istnieje. Jest opuszczoną kopalnią odkrywkową, o wymownej nazwie Dniepro-Schneider.
Urywek „reprezentacyjny” ze skrzydełka okładki:
„Teraz,
kiedy to wszystko mamy już za sobą, myślę, że narodowość to
średniowieczny przeżytek. Nie ma żadnych narodowości, są tylko
osobowości. Jest naród dobrych ludzi, naród złych, naród ludzi słabych i
tak dalej. Naród przyjaciół i zdrajców... Naród, który kłamie, naród,
który mówi prawdę. Naród głupków i mądrali. Batabunde Grzegorczyków.
Teodorów Machungwa. Clacksonów-Freakingsów. Cały świat jest jedną wielką
rzeczpospolitą, w której toczy się nieustanna wojna geniuszy i
kretynów, gdzie prawi ludzie zmagają się z lewymi, święci z
grzesznikami, a uczciwi z podatkami.”
Przedsprzedaż:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz