Stawiłem się na przystani w Ballycastle pół godziny przed promem, który zabukowałem przez internet. Miałem dosyć czasu na zaparkowanie, przebranie się w wyspowe rzeczy i odszukanie w telefonie opcji robienia zdjęć, jako że tym razem niestety byłem bez aparatu.
Prom przypłynął spóźniony o 20 min., po czym stał kolejne 20 min. aby uzupełnić paliwo i pogadać z innymi promami w porcie. Właściwie to mój prom okazał się prawie motorówką i później prując przez fale wspominałem jak kilka dni wcześniej pytałem przez telefon o możliwość przewiezienia samochodu. Po kilkunastu minutach byłem na wyspie Rathlin. Szybko dowiedziałem się, że na Rathlin nie ma zbyt wielu dróg, a jedyna utwardzona prowadzi na wschód.
Odległości w milach na początku były trochę mylące, ale przyzwyczaiłem się po pierwszej latarni. Wyspa jest mała i ma kształt litery L, gdzie się nie pójdzie, to i tak trzeba wrócić do portu i do portowej kawiarni (zamkniętej). Najwyraźniej sezon na Rathlin Island jeszcze się nie zaczął.
Wyspa leży pomiędzy Irlandią a Szkocją, w miejscu znanym ze starożytnych legend o Gigantach, którzy sobie tędy przez morze legendarnie chadzali. Kto był na Giant's Causeway z łatwością zauważy, że z identycznych kamieni tu na Rathlin zbudowane są domy i murki. Wulkaniczne sześciokąty są tu wszechobecne. Tak naprawdę Rathlin leży na Grobli Gigantów, bo bazaltowe kolumny ciągną się po dnie morza aż do Szkocji.
Jedna wioska, trzy latarnie, setki fok i tysiące ptaków. Dowiedziałem się, że mieszka tu 127 mieszkańców ale widziałem tylko kilka osób. Ktoś przypłynął ze mną, ktoś wieszał pranie, ktoś prowadził kilka krów. Spotkałem też rodzinkę, która zazwyczaj po obiedzie przychodzi na piknik do wschodniej latarni aby popatrzeć na Szkocję, bo stamtąd przybył na Rathlin ich dziadek.
Wyspa nie sprawia wrażenia, żeby jej specjalnie zależało na turystach. Na nabrzeżu żadnej dorożki, żadnego sklepu, jeden pensjonat, ktoś podobno ma rowery do wypożyczenia. Ot, takie spokojne miejsce z dala od lądu, ludzi i hałasu.
Na zachodnim krańcu wyspy obserwuje się puffiny, które tysiącami tam gniazdują. To również idealne miejsce, żeby na cały głos zawołać "Dlaczego zapomniałem wziąć baterii do aparatu!".
Pogoda zmieniła się bardzo szybko. Błękit gdzieś znikł, słońce też. Wysuszyłem się w pubie Mc Cuaigs, jedynym zresztą na całej wyspie. Zauważyłem, że do wyposażenia barmana należy lornetka. Obserwuje przez nią zbliżające się do wyspy łodzie. Daje to pewien komfort czekania na rejs powrotny - barman da znać kiedy wyjść z pubu tak, aby jak najmniej zmoknąć.
Odległości w milach na początku były trochę mylące, ale przyzwyczaiłem się po pierwszej latarni. Wyspa jest mała i ma kształt litery L, gdzie się nie pójdzie, to i tak trzeba wrócić do portu i do portowej kawiarni (zamkniętej). Najwyraźniej sezon na Rathlin Island jeszcze się nie zaczął.
Wyspa leży pomiędzy Irlandią a Szkocją, w miejscu znanym ze starożytnych legend o Gigantach, którzy sobie tędy przez morze legendarnie chadzali. Kto był na Giant's Causeway z łatwością zauważy, że z identycznych kamieni tu na Rathlin zbudowane są domy i murki. Wulkaniczne sześciokąty są tu wszechobecne. Tak naprawdę Rathlin leży na Grobli Gigantów, bo bazaltowe kolumny ciągną się po dnie morza aż do Szkocji.
Jedna wioska, trzy latarnie, setki fok i tysiące ptaków. Dowiedziałem się, że mieszka tu 127 mieszkańców ale widziałem tylko kilka osób. Ktoś przypłynął ze mną, ktoś wieszał pranie, ktoś prowadził kilka krów. Spotkałem też rodzinkę, która zazwyczaj po obiedzie przychodzi na piknik do wschodniej latarni aby popatrzeć na Szkocję, bo stamtąd przybył na Rathlin ich dziadek.
Wyspa nie sprawia wrażenia, żeby jej specjalnie zależało na turystach. Na nabrzeżu żadnej dorożki, żadnego sklepu, jeden pensjonat, ktoś podobno ma rowery do wypożyczenia. Ot, takie spokojne miejsce z dala od lądu, ludzi i hałasu.
Na zachodnim krańcu wyspy obserwuje się puffiny, które tysiącami tam gniazdują. To również idealne miejsce, żeby na cały głos zawołać "Dlaczego zapomniałem wziąć baterii do aparatu!".
Pogoda zmieniła się bardzo szybko. Błękit gdzieś znikł, słońce też. Wysuszyłem się w pubie Mc Cuaigs, jedynym zresztą na całej wyspie. Zauważyłem, że do wyposażenia barmana należy lornetka. Obserwuje przez nią zbliżające się do wyspy łodzie. Daje to pewien komfort czekania na rejs powrotny - barman da znać kiedy wyjść z pubu tak, aby jak najmniej zmoknąć.
Nad barem pośród butelek wiszą banknoty z różnych krajów. Barman chyba lubi pytać ludzi skąd są, aby potem pokazać im znajomą walutę. Na zdjęciu powyżej Mikołaj Kopernik na starym 1000 zł.
Barman spojrzał znowu przez lornetkę i dał mi znak, że zbliża się mój transport powrotny, więc w strugach deszczu wróciłem na nabrzeże. Tym razem zamiast motorówki przypłynął mały prom z traktorem na pokładzie. Droga powrotna była dużo dłuższa - około godziny. W tym czasie z ulotki, którą dostałem w pubie dowiedziałem się, że z Rathlin wiąże się również inna irlandzka legenda - o dzieciach Lira.
Lir był jednym z celtyckich królów. Jego żona Aoibh młodo zmarła i Lir pozostał sam z trzema synami i córką. Po jakimś czasie ożenił się z siostrą swojej żony - Aoife, która niestety okazała się zazdrosną wredną jędzą i zamieniła dzieci Lira w łabędzie. W tej postaci miały spędzić kolejne 900 lat. Zgodnie z legendą tu na Rathlin dzieci Lira spędziły 300 lat. Klątwę zdjął dopiero św. Patryk. Pomnik związany z tą legendą znajduje się tuż przy porcie w Ballycastle.
Witaj
OdpowiedzUsuńU Ciebie Piotrze, jak zawsze podróżniczko, ciekawie, aż chce się tam być :)
Pozdrawiam slonecznie na miły weekend :)
O tak podróżniczo, bo to podróżniczy blog :) Pozdrawiam.
UsuńCudowne miejsce, myślę że mogłabym w takim zamieszkać i wcale się nie dziwię, że mieszkańcy nie są pro turystyczni. Co do portu czy przystani kojarzy mi się to z miasteczkami na Bornhomie, tam jest podobnie-zawsze się wraca do portu i port jest mekką całego miasteczka.
OdpowiedzUsuńPendragonie co z tym aparatem? Tfu, chciałam zapytać Twoją pamięcią?:)
Pamięć i aparat oraz bateria mają się dobrze, a taki wyjazd bez sprzętu mam nadzieje się już nie powtórzy :)
UsuńW tego typu wysepkach przeważnie port jest najważniejszy, podobnie na Inishcrone na Aranach. Ja w sumie nie wiem czy dałbym radę tam mieszkać na stałe? Na jakiś okres pewnie tak ale całe życie? Ciężko by było. Choć może człowiek poznał by inne wartości a nie tylko ten komputer, telewizor, supermarkety czy samochody?
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
Na stałe nie chciałbym mieszkać bo jednak wolę ten luksus pojechania gdzie się zamarzy. Z wyspy nie zawsze jest to możliwe a i bardziej kłopotliwe, te promy, fale itp. Turystycznie jak najbardziej wystarczająco. Jak już zwiedzę wszystkie wyspy, to wybiorę sobie taką, gdzie będę czuł się najlepiej. A Inishcrone to chyba nie na Aranach?
UsuńTak, Inishmore miało być. Z tych wszystkich wysp wokół Irlandii jest parę, na których chciałbym się bardzo znaleźć. Inishmurray, Wyspy Tory, Inishbofin, 2 mniejsze Wyspy Arańskie, Skellig Michael, Blasket Islands czy Wyspy Magharee byłyby chyba na początku tej listy.
OdpowiedzUsuńDobre plany, a co będzie jak już je wszystkie odwiedzisz :) Wyspy Magharee musiałem sobie wyguglać :)
UsuńZnając moją realizację pomysłów minie zapewne mnóstwo czasu aż zdołam to zrobić. O widzisz, jednak udało mi się czymś Ciebie zaskoczyć ;)
UsuńJest wiele miejsc, którymi możesz mnie zaskoczyć :)
UsuńUwielbiam takie klimaty!Podobne są na wyspie Skye w"mojej"Szkocji.Jak tylko możemy,to wypuszczamy się z rodziną w trasę-najbliższa będzie na początku czerwca-okolice Durham,Newcastle i Holy Island,do której droga przejezdna jest tylko 2 razy na dobę-potem jest przypływ i trzeba czekać.Zdjęcia z wypraw na razie gromadzę na dysku,na bloga wrzucam czasem jako ciekawostkę.Myślę o takim 'podróżniczym"blogu-ale na razie czasu brak....
OdpowiedzUsuńDosia
Przyrodniczy blog o Szkocji - byłoby co czytać i oglądać. Pozdrawiam i życzę udanego wyjazdu!
Usuń