poniedziałek, 30 marca 2009

Clootie - drzewo skarpetkowe

Drzewo skarpetkowe po raz pierwszy zobaczyłem w Górach Wicklow kilka lat temu. Zmierzchało akurat i zbliżała się jesień, więc pomyślałem, że to takie wczesne irlandzkie przygotowania do Bożego Narodzenia i choinki. Byłem jednak w wielkim błędzie, cóż ja wtedy mogłem wiedzieć.
  
Od tamtej pory zobaczyłem na tyle dużo drzew skarpetkowych, że wyrobiłem sobie przekonanie, że w społeczeństwie irlandzkim te drzewka są bardzo potrzebne. Z czasem dowiedziałem się nawet dlaczego Irlandczycy wieszają na pewnych wybranych drzewach swoje skarpetki oraz inne części garderoby.
 
Skarpetki albo pieluchy z tetry wieszane na drzewach mogą wyglądać dziwnie ale są one pradawnym celtyckim zwyczajem komunikacji z bogami. Celtyccy kapłani byli związani z drzewami i ich bóstwami. Uczyli, że poprzez drzewa ludzie mogą skontaktować się ze swoimi bogami, dziękować im i prosić o jeszcze więcej. I to nie tylko w Irlandii – podobnie ozdobione drzewa można spotkać w bardzo wielu krajach. 
  
Otóż ważniejsza od samego drzewa jest woda ze źródła, które pod tym drzewem bije. W dawnych czasach wierzono w moc niektórych źródeł, więc do nich pielgrzymowano. Święte źródła – holly wells - miały moc uzdrawiania, więc moczono w nim przeróżne szmatki noszone przez chorych, które potem wieszano na pobliskim drzewie aby wyschły na słońcu. Szmatka wysuszona – choroba uleczona, taka była wtedy melodia.
  
Dziś widzę na drzewach zawieszone również inne rzeczy - smoczki, zapalniczki i zwykłe t-shirty. Oryginalne przesłanie nie zmieniło się bardzo. Tylko że teraz Irlandczycy proszą swoich dawnych bogów o pomoc w rzucaniu palenia, żeby ich nastolatki nie brały narkotyków, a ich starzy żeby nie umierali na raka. W wielu świętych miejscach nie ma już nawet tych świętych źródeł, nie wspominając już o samych druidach, a jednak nowe zawieszki na drzewach wciąż się pojawiają. Przedziwna jest ta stara celtycka tradycja w obecnym katolickim irlandzkim społeczeństwie. Dawni celtyccy bogowie są wzywani na pomoc do walki ze współczesnymi chorobami, zaprawdę powiadam wam, przedziwne to jest.

poniedziałek, 23 marca 2009

Equinox 2008 w Loughcrew

Z dumą zawiadamiam, że opisane w poprzednim poście zjawisko udało mi się zobaczyć na własne oczy. Za trzecim podejściem. Pierwszego dnia staliśmy wszyscy w chmurze (ok. 40 osób). Drugiego dnia słońce na horyzoncie nie mogło się przebić przez chmury a około 100 przyjezdnych spowijały mgły. Dopiero trzeciego dnia wschód słońca odbył się jak należy, a najwytrwalsi (około 20 osób) byli świadkami widowiska wyreżyserowanego 5 tysięcy lat temu. Zapraszam.

 

Więcej zdjęć ze wszystkich trzech poranków znajdziecie tutaj.

piątek, 20 marca 2009

Irlandzka koniczyna - Seamróg


Już za kilka dni Dzień św. Patryka, narodowe święto Irlandii, dzień, kiedy wszyscy oszaleją, nie pójdą do pracy, ozdobią swoje domy, będą się przebierać w najróżniejsze stroje i świętować w paradach na ulicach i w pubach tak jak umieją tylko Irlandczycy. Ale o tym dopiero za tydzień.

Wraz ze zbliżającym się świętem rośnie zagęszczenie koniczyny w kraju. Zarówno w trawie, jak i wszędzie dookoła. Na tydzień przed Paddy’s Day irlandzka zielona koniczynka jest obecna na wszystkich zapowiedziach świątecznych parad i wszystkich gadżetach i produktach z tym dniem związanych. 

Koniczynka jest symbolem kraju, zarejestrowanym znakiem Republiki Irlandii. Trzy listki pojawiają się wszędzie, gdzie kiedyś wyjechali Irlandczycy w czasach wielkiej emigracji. Jak na przykład obecnie w godle Montrealu, na pieczątce Montserrat albo we wszystkich irlandzkich pubach poza granicami. Wiele irlandzkich drużyn, klubów, organizacji i firm włącza koniczynkę do swojego zestawu grafik.

wtorek, 17 marca 2009

Dzień św. Patryka - parada na wsi

Parady z okazji Dnia Św.Patryka w Irlandii przeniesiono na niedzielę, bo święto to wypada w tym roku w Wielkim Tygodniu, a to nie wypada. Więc w niedzielę każde miasto dostało taką paradę, na jaką zasłużyło. Od rana Garda ustawiała znaki mówiące, którędy przejdzie świąteczny korowód.

   

Dwie parady w których brałem udział składały się z reprezentacji firm z regionu. Taki jest tu zwyczaj, że firma, która chce się pokazać na paradzie szykuje odświętnie swoje traktory i przyczepy, stawia na nich poprzebieranych w wypożyczone stroje albo chociaż udekorowanych na zielono ludzi, którym zresztą podwójnie płaci za godziny pracy i czasem rozdaje baloniki, lizaki i co tam popadnie. Biorą też aktywny udział kluby sportowe. Czasem gra orkiestra zakładowa.

    

Pierwsza parada rozpoczęła się o 15.00. Traktory i ciężarówki wyjechały z ukrycia w okolicy stadionu i zaczęły zmierzać w stronę głównej ulicy. Co trzeci pojazd emitował dźwięki przy pomocy pasterskich urządzeń do nagłaśniania składających się z generatora mocy napędzanego benzyną, paździerzowego wzmacniacza, głośników i kieszonkowego odtwarzacza CD. 

   

Niektóre firmy szarpnęły się i zatrudniły lokalnych grajków i synchroniczne miejscowe grupy taneczne w zielonych kapeluszach albo płowych fryzurach.

    
  


Na głównej ulicy rozłożyły się stoiska ze słodyczami. Słyszałem, że parady są tylko dla dzieciaków, bo dorośli siedzą od rana w pubach i piją. Nieprawda. Były i dzieci, ale głównie te dorosłe, a nawet sami właściciele firm i członkowie rady miejskiej.

  
 

Oto Michael Farrelly, właściciel hotelu i restauracji w Mullagh, i również firmy przewożącej gotowe domki i pracodawca Tadka, mojego sąsiada.

  

Po przejściu głównymi ulicami paradne pojazdy przejeżdżały przed trybuną główną, na której stał człowiek z mikrofonem i zapowiadał kolejne firmy. 

 
Wypasiona trybuna w Kells
  
 Wypasiona trybuna w Mullagh

Poprzebierani ludzie, pracownicy firm ciężko pracowali idąc za pojazdami, rozdając cukierki i pocąc się pod swoimi kostiumami. Niektórzy tylko siedzieli przy swoich stołach ustawionych na naczepach, a niektórzy na nich tańczyli do upadłego.

  
  
 To ja :)

Nagroda za najlepsze przebranie ufundowana przez dealera samochodowego w wysokości 15 tys. euro trafiła już do zwycięzcy. Pierwsza parada trwała godzinę, tyle samo dojazd do drugiego miasteczka, gdzie parada zaczęła się o 17.00. Pojazdy stawiły się w tym samym składzie, ale przybył też świątobliwy Mikołaj na swoim rumaku i nie musieliśmy czekać aż do grudnia.

  

W paradach wzięły udział firmy większe, zatrudniające po kilkudziesięciu pracowników, ale też takie dwuosobowe. Oto garść zdjęć z przeglądu parady.

  
  
  
  
  
  
  
  
  
  
  
  

Powrót do macierzystego miasteczka umilano sobie śpiewem, bulmersem z puszki i igraszkami w łóżku przymocowanym do naczepy jednego z traktorów. Po drodze postój w Moynalty na jedno piwko w pubie albo grzaną whiskey, bo zaczęło robić się zimno. 20 kilometrów w jedną stronę na odkrytej przyczepie za traktorem to jest to, co przebierańcy lubią najbardziej.

  
  
  

Wieczór na ulicach to czas barwnych wesołych postaci, które jeszcze nie mają dość, wręcz przeciwnie, nie chcą spać, idą do pubów, albo do wesołego miasteczka.

  
  

Pogoda w dniu Patryka dopisała. Nie padało. Może troszkę, myśmy nie zauważyliśmy. 

niedziela, 15 marca 2009

O której zamykają puby w Dublinie

czyli najlepszy sposób na dojechanie z prowincji na poranny samolot
Obserwacje na trzeźwo


W ostatnią sobotę, około 11 wieczorem zakotwiczyłem się w dość dużym pubie Oliver St. John Gogarty, gdzie na trzech poziomach jest kilka sal różniących się klimatem. Najwięcej czasu spędziłem na tym poziomie, gdzie była tradycyjna muzyka irlandzka na żywo, a średnia wieku przekraczała nieznacznie moje latka. Trochę się przenosiłem z sali do sali, trochę się pokiwałem, trochę cyknąłem zdjęć. O 2 w nocy z zainteresowaniem oglądałem jak Canada dostaje straszny wycisk w rugby od Nowej Zelandii, kiedy po sali zaczęli się snuć ochroniarze i dawać sygnały do odwrotu. Towarzystwo po kilku namowach pracowników pubu zaczęło się przesuwać w stronę drzwi, niektórzy wychodzili, ale niektórzy mogli się jeszcze zatrzymać na dopicie swoich piw w okolicach wyjścia. Można było więc jeszcze porozmawiać sobie w pubie, a jednocześnie pub już był zamiatany. W końcu wszyscy znaleźliśmy się na chodniku przed pubem na Fleet Street w wesołym tłumie innych wypędzanych z okolicznych barów. Była godzina 2.30.

Aż miło było popatrzeć, jak ci ludzie się bawią, niby wszyscy po alkoholu, ale żadnych pijackich wybryków, awantur, ani żadnych zwłok pod ścianami. Tłum się powoli przemieszcza w stronę głównej ulicy, ale wiele osób zatrzymuje się jeszcze, żeby potańczyć przy muzyce nocnych grajków, porobić sobie śmieszne zdjęcia z bandą przebierańców albo z mimami, albo pozaczepiać grupę dziewczyn ubranych w różowe bluzeczki i różowe kapelusze. Ulica pokrywa się coraz grubszą warstwą śmieci i wcale nie pustoszeje. Tuż przy banku stoi przenośna toaleta, ale tylko dla panów, taka duża, że mogliby się w niej naraz zmieścić wszyscy apostołowie. Mam wrażenie, że w dzień jej tu nie było, ale mogła się wtopić w bryłę banku i jej nie zauważyłem.

Sprawdzam, co na głównej ulicy, Westmoreland Street. Wszystkie samoobsługowe sklepy z gazetami, papierosami, słodyczami i gotowymi kanapkami są otwarte, podobnie wszystkie szybkie jadłodajnie, szybkie żarcie, szybki personel głównie z krajów arabskich. Dochodzi 3.00. Przy chodniku rzędem ustawiają się autobusy nocne we wszystkich kierunkach świata. Staje też specjalny autobus do sprzedaży nocnych biletów, bo normalnie na bilet u kierowcy trzeba mieć równo odliczona kwotę. A na skrzyżowaniu przy rzece rycerz Gardai z czerwonym mieczem świetlnym kieruje ruchem. Centrum miasta wygląda prawie jak w dzień, a przecież tylko zamknięto puby.

Wszystkie autobusy odjeżdżają stadnie około 3.30, wszystkie prawie pełne. Wśród pasażerów bardzo dużo dziewczyn, chyba tyle co chłopaków. Większość tych dziewczyn chodzi w szpilkach, ale tak nieporadnie w tym się poruszają, no chodzą jak kaleki. I nie dlatego, że ciężar właściwy za duży, przeciwnie, tylu w miarę zgrabnych dziewczyn to dawno w jednym miejscu nie widziałem. Idą jak łamagi, bo albo nie przyzyczajone do szpilek, albo do chodników. Ale wygląda na to, że większość hipopotamów została w domach, a wyszły do pubów te nieco szczuplejsze i zgrabniejsze, żeby było się za czym pooglądać. Bardzo szybko robi się pustawo na chodnikach, zostają jeszcze nieliczne panny siedzące pod ścianami w swoich krótkich spódniczkach i wyciągające nogi na środek chodnika oraz weseli kawalerowie głośno komentujący wydarzenia ostatniego wieczoru i dopijający jeszce piwo z puszek dokupionych już w sklepie. Sama młodzież, nie spiesząca się do domów. Kilku żebraków z nieodłącznymi pieskami ubranymi w kubraczki chodzi i szuka monet.

O 4.00 jest już ciszej, zniknęły autobusy, samochody, bary szybkiej obsługi zamykają się po kolei. Wdłuż nabrzeża przesuwa się leniwie statek rycerzy Gardai. W krzakach jakaś parka się migdali. Bywalcy pubów idą spać. Nad miastem robi się coraz jaśniej.

O 4.30 podjeżdża kolejny autobus na lotnisko. Kosztuje mniej niż w dzień - zamiast €6 bilet kosztuje tylko €4. Czarnoskóry kierowca jedzie na lotnisko 20 minut przez puste miasto. A tam też jakby nikt nie spał. A najbardziej dziwi mnie ta ilość dzieci w wózkach. Jest 5.00 rano, niedziela.

wtorek, 10 marca 2009

Dzień Matki

Dzień Matki w Irlandii wyznacza nie konkretna data, którą łatwo zapamiętać. To jest zawsze niedziela pośrodku Wielkiego Postu, a dokładnie czwarta niedziela Postu i trzecia przed Wielkanocą. To nie jest amerykańska tradycja, jak Helloween, to moment pośrodku chrześcijańskiego okresu pokuty, dzień, kiedy można powrócić do źródła i przypomnieć sobie skąd tu przybyliśmy.

W Irlandii ten dzień to Mother’s Day, albo Mothering Day – na pamiątkę powrotów do korzeni, do tego, co nas stworzyło. Teraz to najczęściej kwiaty, czekoladki i kartki okolicznościowe, ale w czasach średniowiecznych ludzie w tym dniu pielgrzymowali do miejsc, gdzie zostali ochrzczeni, do swojego macierzystego kościoła. Potem odwiedzali swoje dalekie rodziny, odnawiali kontakty, poznawali na nowo swoich przodków i kuzynów. Odświeżali swoje drzewo genealogiczne.

Antyczni Grecy oddawali cześć matce bogów imieniem Rhea, córce Ojca Niebios – Uranosa i Matki Ziemi – Gai. Rhea wydała na świat pozostałych bogów i wszystkie boginie zasiadające na Olimpie. 
Owce na Wzgórzu Tara

Starożytni Rzymianie czcili z kolei Matkę Ziemię, w tym również matkę  wszystkich innych bogów ziemi, kosmosu i różnorakich głębin. Też było to zawsze w marcu.

Ta niedziela znana jest również jako „Niedziela Pięciu Bochenków” na pamiątkę cudownego rozmnożenia pięciu bochnów chleba i dwóch ryb. Biblia jest bardzo wybiórcza i niedokładna w tym względzie, bo podaje, że nakarmiono tym 5000 osób nie licząc kobiet i dzieci.

Wracając do Zielonej Wyspy – Dzień Matki w Irlandii ustanowiono poniekąd na znak, że owce dały swoim jagniętom pierwsze mleczko tej wiosny.



Bo w Irlandii wiosna już jest, o czym wie każde dziecko bez czapeczki i butków siedzące w wózku pchanym przez swoją mamusię. A na główkę dziecka pada deszczyk i na owieczki na pastwisku też. I nigdzie się nie chowają, bo nie mają gdzie.

Ten dzień jest jedynym w Wielkim Poście, kiedy można również zawrzeć małżeństwo. Jeżeli ktoś się oświadczył przedwczoraj, to dziś może szybko dokończyć, zanim partner się nie rozmyśli.

Dzień ojca już niedługo – w trzecią niedzielę czerwca.

niedziela, 1 marca 2009

Megality w Loughcrew

W najwyższych górach hrabstwa Meath odnalazłem kopce, które są prawdopodobnie najstarszymi budowlami wzniesionymi ludzką ręką na świecie. Prowadzi do nich dość wąska droga, w jej odnalezieniu pomagają brązowe drogowskazy w okolicach miasta Oldcastle.

  

Grobowce korytarzowe są charakterystyczne dla Irlandii, w kraju są cztery ich skupiska, z czego Newgrange jest najsłynniejsze. A Loughcrew najstarsze. Na trzech największych wzniesieniach Gór Czarnoksiężników znaleźć można pozostałości około 40 takich kopców. Większość z nich zaznaczają obecnie tylko kamienne kręgi i odsłonięte wewnętrzne korytarze. 


    

Dwa największe grobowce zachowały się w bardzo dobrym stanie i można je zwiedzić również od środka przy pomocy silnej latarki, o ile krata przy wejściu jest otwarta. 


  

Do wnętrza prowadzi korytarz zakończony komorą w kształcie krzyża. W środku mieści się naraz około 6 osób, jest sporo mniejsza, niż w Newgrange. Ściany pokryte są rysunkami wyrytymi w kamieniu ok. 3500 lat p.n.e. Naukowcy nie są zgodni co do przeznaczenia tych budowli, bo nazwa „grobowce korytarzowe” została nadana im dlatego, że one tak właśnie wyglądają. Obecność ludzkich kości w komorach zbudowanych 5500 lat temu jest łatwiejsza do wytłumaczenia niż to, że słońce oświetla wnętrza grobowców tylko dwa razy w roku – podczas wschodu słońca w dniach przesilenia wiosennego i jesiennego. 


  

Słońce w komorze centralnej widoczne jest w te wybrane poranki przez około godzinę (o ile w ogóle jest widoczne, jesteśmy przecież w Irlandii). Wznosząc się oświetla po kolei solarne symbole wyryte w kamieniach, po czym grobowiec pogrąża się w mroku na kolejne pół roku. 


  

Przed grobowcem Cairn T na górze Carnbane East stoi „Krzesło Wiedźmy”. Każdy, kto na nim usiądzie i pomyśli sobie życzenie – po jakimś czasie dostanie to, czego sobie życzył. Dla ułatwienia Wiedźma wyryła na siedzisku krzyżyk. Należy w niego wcelować. Inaczej życzenie może się nie spełnić.


  

Grobowiec Cairn T jest zwykle otwarty w dzień, a strażnicy z Parku Loughcrew przez cały dzień wpuszczają do niego zwiedzających, dają latarki i opowiadają niezwykłe historie. Przy wejściu wręczają bilety, za które nie pobierają żadnych opłat. Są dość wyluzowani. Zwłaszcza Malachy.


  

Drugi zachowany grobowiec, Cairn L na górze Carnbane West jest nieco większy, ma ok. 35 metrów średnicy. Strzegą go również strażnicy ale ci są przebrani za owce. Dostęp do niego jest nieco trudniejszy. 


  

Ten kopiec położony jest na ziemi prywatnej, której właściciel nie wyraził zgody na zwiedzanie, więc krata prowadząca do środka jest zamknięta na głucho. Żeby do niego dojść należy pokonać ogrodzenie i przejść około 2 km. po pastwiskach omijając strażników oraz to, co bez skrupułów pozostawiają w trawie w porze lunchu, a także między lunchami. 


    

Wewnątrz przy odrobinie szczęścia można zobaczyć również tajemnicze rysunki na skałach oraz kolor zielony.


  

Ze szczytu kopca roztacza się podobno widok na 17 hrabstw. Widać również pozostałości innych kopców satelitarnych, jak i na poprzednim wzniesieniu. I owieczki. 


    

Malownicze widoki, bliskość natury, megalityczne głazy i rysunki naskalne sprzed 5500 lat to nie wszystko na dziś. Za trzy dni będzie 21 września, czyli jesienne zrównanie dnia z nocą. Wschodzące słońce oświetli wnętrze obu tych megalitów, które tu przedstawiłem. Jeżeli macie blisko, ubierzcie się ciepło, załóżcie odpowiednie obuwie i ustawcie się w kolejce. 


  
Jeżeli macie daleko – otwórzcie tę stronę za kilka dni. Ze względu na brak jakiejkolwiek gwarancji na bezchmurny wschód słońca w dniu 21 września 2008 roku, Cairn T będzie otwarty również dzień przed i dzień po jesiennym equinox.

O CZYM JEST TEN BLOG

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...