sobota, 21 czerwca 2014

Wielki kamienny krąg - Lough Gur

Kamienny krąg nad jeziorem Gur w hrabstwie Limerick nazwano Wielkim Kamiennym Kręgiem, ponieważ jest największy na całej wyspie. Składa się na niego 115 kamieni a średnica kręgu to prawie 50 metrów. Ustawienie kamieni ma związek z letnim przesileniem (a to właśnie dziś).



Kamienie ustawiono w krag w okresie neolitu. Bez większego uszczerbku przetrwały do dziś. Wstęp jest wolny, krąg leży tuż przy drodze. Tabliczka informuje, że jak ktoś wrzuci pieniążek do zardzewiałej skrzynki to pan koszący tu trawę i naprawiający ogrodzenie nie będzie miał nic przeciwko temu.



W kręgu byłem na kilka dni przed 21 czerwca, więc tłumów nie spotkałem ale mimo wszystko pojawili się tam ludzie przyciągnięci zagadką kamiennych kręgów.



Podczas przesilenia letniego promienie wschodzącego słońca przenikają gęstwinę liści drzew po czym pomiędzy dwoma największymi kamieniami oświetlają wnętrze kręgu.



Więcej informacji o tego typu zabytkach można znaleźć w książeczce prof. Claire O'Kelly, która brała udział w pracach archeologicznych. Książeczkę można kupić na najbliższej farmie. Rozmawiam chwilę z Mary Casey, przez chwilę szuka kartonu z broszurami, mówi że tym się raczej zajmuje jej mąż Tim, który akurat gdzieś wybył.



Wracam do swojej grupy kiedy akurat pojawia się Tim. Wita nas wylewnie i zaprasza do swojego "visitor center" czyli drewnianej szopy na grabie, która stoi tuż obok. Wewnątrz pocztówki głównie z USA, albumy, broszury, ulotki. Jest też książka pamiątkowa, do której Tim każe nam się wpisać.



Tim pokazuje nam album fotograficzny wydany dawno temu. W albumie są między innymi zdjęcia "jego" kręgu oraz zdjęcia jego małych dzieci, które wyfrunęły już dawno z rodzinnego gniazda.



Farmer ma swoje codzienne obowiązki a funkcję kustosza kamiennego kręgu pełni społecznie. Jego krowy pasą się pośród starych kamieni.



Tim prowadzi nas kawałek dalej i pokazuje między drzewami samotny menhir. Coś tam jest na nim wyryte i też jest on pod opieką Tima.



Tim spodziewa się, że 21 czerwca jak co roku ściągną tu grupy zainteresowane wschodem słońca pośród starych kamieni. Będzie sie działo...

środa, 18 czerwca 2014

Skarby w katedrze w Clonfert

Katedra w Clonfert stoi pośród rozlewisk rzeki Shannon, poza trasami popularnych wycieczek. Wokół katedry jest kilka domów, to maleńka wioska w hrabstwie Galway. Katedra Clonfert jest fantastycznym mikrokosmosem wczesnego irlandzkiego chrześcijaństwa, ale Wikipedia o tym milczy



Pierwszy kościół zbudował tu św. Brendan około 560 roku. Obecny kościół pochodzi z XII wieku i z tego też okresu pochodzi najsłynniejsze w Irlandii wejście do świętego przybytku. Tzw. "doorway" wykonano w stylu romańskim i jest to najpiękniejsza tego typu kamienna sztuka
 w kraju.  



Pośród detali zdobiących wejście można znaleźć chyba wszystkie znane celtyckie symbole plus kilka mniej znanych.



Wokół katedry jest wiele grobów, jeden z nich jest niezwykły. Długa kamienna płyta kryje pod sobą szczątki fundatora - św. Brendana. Z opisu można dowiedzieć się, że ów ciekawy świata człowiek wraz z 14 mnichami dopłynął do Ameryki na 1000 lat przed Kolumbem.



Wyprawę św. Brendana powtórzył Szwajcar Tim Severin i jemu też się udało. Jest o tym film na YouTube. Katedra jest zamknięta, bo to obecnie protestancki kościół. Wyciągam z kieszeni klucz i otwieram stare drewniane drzwi. W środku panuje wieczorny katedralny półmrok.



Idę powoli w stronę ołtarza, mijam rzeźby sprzed setek lat, bardzo stare płyty nagrobne wmurowane w ściany kościoła. Przy wejściu do zakrystii natrafiam na pajęczynę. Nie przybywają tu tłumy, fakt.



W zakrystii (nie pamiętam czy u protestantów 
to miejsce też tak się nazywa) otwieram skrzynkę z prądem i zapalam wszystkie światła w całym kościele. Byłem tu już wcześniej, więc tym razem mam latarkę i wiem który to guzik.



W elektrycznym świetle widać najbardziej dziwną rzeźbę w katedrze. To syrena, która kusiła od wieków irlandzkich rybaków. Jej biust jest wygłaskany przez setki lat i tysiące palców. Przedziwna sylwetka tuż przy ołtarzu.



Wizerunki syren w chrześcijańskich kościołach badałem jakiś czas temu, tu jest o tym relacja.



Ciekawe, jak w tamtych czasach mnichom pomagało patrzenie na kobiecą nagość? 



Moją uwagę zwróciła stara kamienna głowa odnaleziona podczas renowacji...



... piękna rzeźbiona drewniana ambona...



...no i liczne pajęczyny spowijające ławki... Gaszę światła, przełączam bezpiecznik. Pora wracać. 




Zamykam drzwi do katedry w Clonfert i odnoszę klucz Jimowi, który jest tu miejscowym strażnikiem klucza. Jim zaprasza nas do siebie, tym razem jest już za późno.



Jeśli będziecie kiedyś jechać z Dublina do Galway, to weźcie pod uwagę to miejsce. Blisko autostrady, kawał historii, klucz w kieszeni, emocje i własne odkrycia, gorąco polecam. Jim mieszka w białym domu zaraz za katedrą.  

czwartek, 12 czerwca 2014

Gigant z Connemary

Connemara może się podobać zarówno w słońcu, w deszczu, mgłach i chmurach. Z ostatniego wyjazdu, który okazał się całkiem słoneczny przywiozłem między innymi trochę landszaftów znanych z widokówek...







Trafiły się też momenty, przy których hamulec, lusterko czy nic nie jedzie z tyłu i szybka fota bo zaraz obrazek zniknie.







Na zakręcie miejscowy chowder w Clifden, przypływ oceanu i zwyczajowa trasa każdej dobrej wycieczki przez Sky Road.





Niebo do Sky Road przygotowane bardzo dobrze.





Przy okazji znajduję nowe odkrycie - przy małym parkingu stoi wielki kamienny facet z brodą, który trzyma się za tyłek. Na tabliczce info: 


Conn a mara = syn morza
rzeźba z 1999 roku
wykonana przez sklep z pamiątkami po drugiej stronie ulicy
bez żadnego wyraźnego powodu




A za gigantem z Connemary wisi dość zardzewiała tabliczka:
W ROKU 1897 W TYM MIEJSCU ZUPEŁNIE NIC SIĘ NIE WYDARZYŁO
Uwielbiam takie poczucie humoru :)

środa, 11 czerwca 2014

Zachód słońca przy Croagh Patrick

Radio podało, że dla zachodniego Mayo ogłoszono pomarańczowy alert czyli sztormy, wichry i gradobicia. Jak dojeżdżałem do Westport to faktycznie widziałem chmurę odciętą od nieba w taki sposób, że za chwilę mogło być groźnie. Jednakowoż sprawy z zachodem słońca potoczyły się zgoła inaczej.







środa, 4 czerwca 2014

Wyspa Skellig Michael

Miesiąc temu ogłosiłem wyprawę na jedną z najbardziej niedostępnych wysp Irlandii. Odzew był duży, ale ostatecznie pojechało 7 osób. Ryzyko było spore, bo wyspa jest trudno osiągalna, a info od mojego szypra było takie, że są szanse 50/50 że w ogóle wypłyniemy z Portmagee. Podjęliśmy decyzję i pojechaliśmy po przygody na zachód Irlandii. Ta wyprawa na pewno zostanie w naszej pamięci na dłuuugo.



Wyruszyliśmy z Dublina w sobotę rano. Plan zakładał zobaczenie kilku zacnych miejsc, załapanie się na zachód słońca nad oceanem i nocleg w dużym wygodnym domu przy plaży. Rano następnego dnia mieliśmy wsiąść na KUTER na SKELLIG MICHAEL. Póki co pogoda była taka, że najlepiej wychodziły zdjęcia czarno-białe.



Małe centrum dowodzenia było ładowane przez gniazdo zapalniczki w naszym vanie. Wszystkie te komórki, dżipiesy, kamerka nagrywająca trasę działały bez zarzutu. Było to niezłe wężowisko w wesołym autobusie.



Droga prowadziła najpierw autostradą, potem przez urokliwe miasteczka, a w końcu przez tereny bezludne porośnięte owcami.



Po zjechaniu z Gap of Dunloe kupiliśmy dwa worki drewna na NIECZYNNEJ stacji benzynowej i dotarliśmy do Atlantyku. W drodze na nocleg dokładnie o godzinie 21.20 na prośbę Thorgala zatrzymałem się na poboczu. Chwila oczekiwania na szparę w chmurach i oto po całym dniu chmur i czarno-białych zdjęć dostajemy zachód słońca w oceanie. W ciągu kilku minut wydarzyło się naprawdę wiele. Wspaniale było słuchać tej ciszy, kiedy każdy z nas stał osobno i patrzył na zniżającą się kulę. To było TO







Kilka minut później powitanie z naszą gospodynią Agnes O'Sullivan, zjazd do zatoki Kells i wielka uczta w wielkim domu. Drewno spaliliśmy w kominku bo okazało się że plaża w Kells Bay jest w remoncie :)

Rano o 7.30 dzwoni do mnie szyper. 
- Jesteście tu? 
- Tak, pół godziny od Portmagee
- To dobrze, o 10.00 płyniemy, jest pogoda.

A więc PŁYNIEMY! Na kutrze dowiadujemy się, że pogoda nie pozwalała na rejsy na Skelligi przez sześć ostatnich dni. No, mamy bardzo dużo szczęścia! 



Skellig Michael leży 12 km od lądu. Nasz kuter zbliża się do betonowego nabrzeża. Fala jest mała, każdy musi się chwycić drabinki i wejść na wyspę. Wspaniałe uczucie - pół dnia jazdy z Dublina, niepewna pogoda, kuter rybacki i oto jesteśmy na Wielkim Skelligu. Teraz tylko prawie 700 kamiennych schodków w górę aby zobaczyć średniowieczne opactwo oraz odległą Irlandię.


Mnisi, którzy założyli tu klasztor w VII wieku szukali bardzo odosobnionego miejsca i kiedy tak stoję pomiędzy kamiennymi krzyżami to myślę sobie, że wybrali bardzo dobrze. Ich mały cmentarz jest rzeźbiony przez wiatr i deszcz od ponad 1400 lat.



O historii kamiennych uli i opactwa na Skellig Michael nie będę się rozpisywał. Na szczęśliwców, którym udało się dostać na Skellig Michael czeka przewodnik z OPW, który obrazowo opowiada o spartańskich warunkach, w których żyli mnisi. Przewodnik jest tu świetnym rozwiązaniem, bo w czasie kiedy turyści ze wszystkich kutrów słuchają tych historii - można pospacerować po opactwie i nikt nie włazi w obiektyw.



Wszystkie kamienne "ule" w których mieszkali mnisi wybudowano z samych kamieni, bez żadnej zaprawy. Podobną metodą zbudowano mury i schody prowadzące na szczyt.

Wyspy Skellig to głównie stromizny i klify, malownicze okoliczności do robienia pamiątkowych zdjęć.

Po wcześniejszym obejrzeniu zdjęć w necie można być nieco rozczarowanym. W trosce o bezpieczeństwo zwiedzających niektóre ścieżki są zamknięte. Mimo to idziemy z Thorgalem kawałek dalej ale okazuje się, że robi się naprawdę stromo i groźnie. Potrzeba dużej wiary, żeby iść dalej tymi schodkami. Wracamy aby tu wrócić z lepszym wyposażeniem.



Kamienne chaty stanowią niezłe schronienie przed deszczem. Przewodnicy z OPW, którzy tu przyjeżdżają na dwutygodniowe zmiany mieszkają w blaszanych barakach.



Skellig Michael jest wpisany na listę UNESCO ze względu na zabytki, ale oprócz tego jest to miejsce, które upodobały sobie ptaki. Maskonury czyli puffiny gniazdują tu tylko przez kilka tygodni w roku. Spotkać je jest bardzo łatwo.







Okazji do robienia zdjęć miejscowym ptakom nie brakuje.





Po dwóch i pół godzinie schodzimy na dół, gdzie czeka już nasz szyper. Podczas gdy zwiedzaliśmy wyspę, nasz kuter bujał się na falach, załoga odpoczywała, jadła kanapki i cieszyła się, że wreszcie wpadł im jakiś pieniądz. Bilet na kuter kosztował nas 50 euro od głowy, ale dla nich to pierwszy dzień pracy od tygodnia. W drodze powrotnej na stały ląd popłyniemy obok małego Skelliga czyli wyspy Little Skellig.

Z bliska widać, że wyspa jest całkiem spora. W całości zasiedlona przez ptaki i - przepraszam bardzo - obsrana na biało i nieźle śmierdząca.



Do Portmagee docieramy po ponad godzinie bujania kutrem. Powrót jest długi, wszyscy jesteśmy zmęczeni, kamienne schody do średniowiecza, emocje, fale, spaliny diesla, słońce, wiatr i słona woda na twarzach... Po zejściu z kutra idziemy do pierwszego pubu na solidny posił i pakujemy się do vana. Przed nami 4,5 godziny jazdy do Dublina. Oj, warto było. Dziękuję Wam, takiej wyprawy się nie zapomina. Kolejne wyprawy przed nami. 



O CZYM JEST TEN BLOG

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...