niedziela, 30 stycznia 2011

Rowerkiem po Dublinie

Rower jest bardzo dobrym sposobem na zwiedzanie Dublina. Można się zatrzymać w dowolnym momencie, wszędzie można dojechać i wszędzie zaparkować. Do pełni zadowolenia potrzebna tylko dobra pogoda.
      
Rowery do wynajęcia znajdują się w wielu punktach miasta, w centrum. Są to solidne miejskie rowery z trzema przerzutkami i oświetleniem oraz z koszykiem na suchy prowiant z przodu. 
    

Przy długim rzędzie jednakowych rowerów znajduje się terminal służący do odczepienia i zwrócenia roweru. Rowery wyposażone są również w dodatkowe zapięcia - można je przyczepić do jakiejś latarni albo drzewa, kiedy pójdziemy po frytki.
     
Do wynajęcia roweru potrzebna jest specjalna karta magnetyczna (koszt: €10 na rok) lub trzydniowy bilet za €2 kupowany w terminalu przy pomocy karty kredytowej. Jest to duży feler tej formy podróżowania. Dublin ceni swoje rowery i wymaga za nie zabezpieczenia. 
  
Natomiast opłaty za korzystanie z rowerów są bardzo atrakcyjne i dużo niższe niż ceny parkingów w centrum. Pierwsza godzina kosztuje 50 centów. Gdyby ktoś chciał jeszcze taniej to też można. Każde pierwsze pół godziny jest za darmo.   
  
Jeżdżąc wzdłuż rzeki Liffey, która przecina Dublin na parzysty i nieparzysty, można odnieść wrażenie, że to miasto na wodzie.
  
 
Po dokładniejsze informacje o dublińskich rowerach zapraszam na stronę Dublin Bikes.

wtorek, 25 stycznia 2011

Zemsta operatora

To jest ostrzeżenie przed serkiem umieszczonym w pułapce na myszki użytkowników Internetu w Irlandii.
W szczególności kieruję te słowa do poszukiwaczy rozwiązania tańszego niż Eircom (po polsku Tepsa).


Etap 1
3 miesiące temu znajduję w necie ofertę „najlepszej alternatywy dla Eircom” w Irlandii. Chodzi o dostawcę Internetu i telefonu. Wśród korzyści znajduję niższe rachunki za net i telefon, większy limit miesięczny oraz darmowe rozmowy do krajów Unii Europejskiej pod warunkiem, że nie są dłuższe niż 59 minut. Ta sama szybkość czyli 3 MB. Znam tę ofertę z UK, więc łykam haczyk. Po rozmowie z operatorem upewniam się, że te informacje są zgodne z prawdą i zamawiam przełączenie do nowego operatora.

Etap 2
Przełączenie odbywa się bezboleśnie i bez przerw w dostawie. Mam nowy modem i wszystko hula jak trzeba. Z rozmowami międzynarodowymi jestem na razie ostrożny bo nieraz dałem się naciąć w Polsce różnym złodziejom. W ciągu pierwszego miesiąca wykonuję tylko rozmowę jedną testową i czekam cierpliwie na miesięczny biling.

Etap 3
Po miesiącu dostaję biling, na którym widzę moją rozmowę testową – do zapłacenia, na szczęście tylko kilka centów. Ze strony internetowej Perlico znika informacja o darmowych rozmowach do Unii. Dodatkowo na fakturze widzę jeszcze jedną pozycję do płacenia. Za przekroczenie limitu Gb o 5 jednostek każą mi zapłacić więcej niż za mój (oczywiście niższy niż w Eircom) abonament. Razem 98 euro.

Etap 4
Dzwonię z pretensjami. Przełączają mnie do supervisora czy jak mu tam. Po krótkiej wymianie zdań żądam rozmowy z kimś, kto mówi po angielsku. Przełączają do managera. Pan manager anuluje mi tę dodatkową opłatę (ale tylko ten jeden pierwszy raz) i ma nadzieję, że będę zadowolony z dalszej współpracy.

Etap 5
Nie jestem zadowolony z dalszej współpracy. Próbuję zorientować się jakie mam aktualne zużycie mojego broadbandu, żeby uniknąć kolejnej kary za przekroczenie, ale „wiodąca alternatywa dostawcy irlandzkiego Internetu” nie udostępnia statystyk na swojej stronie tłumacząc to problemami technicznymi. Nie przeszkadza im to przekonywać mnie na kolejnym rachunku, że mam taką możliwość on-line. Dzwonię na infolinię a tam panienka tłumaczy mi, że nie może mi podać transferu w gigabajtach, bo ona ma na ekranie podane tylko w megabajtach!

Etap 6
Wysyłam natychmiast do Perlico długi list z wyszczególnieniem tego, z czego nie jestem happy. Załączam screeny z ich własnych stron internetowych i żądam natychmiastowego przełączenia do Eircomu bez dodatkowych kosztów. Wspominam też o tym, że jak do tej pory ich dział techniczny nie uporał się z bardzo częstym rozłączaniem mojego WiFi na sekundę co skutecznie odbiera mi przyjemność z korzystania z dobrodziejstw Internetu.

  
Etap 7
Połączenie bezprzewodowe WiFi z laptopem przestaje mi w ogóle działać. Podłączony bezpośrednio do modemu na drugim komputerze szukam w necie opinii o Perlico. Znajduję litanię pt. „Perlico sucks” rozpoczętą przez oszukanych użytkowników już w 2006 roku.

Etap 8
Dzwonią do mnie z Eircoma z propozycją powrotu. Mają na pewno jakąś wtykę w Perlico, ale gówno mnie to już obchodzi. Zgadzam się i dostaję 50% zniżkę na 3 pierwsze miesiące. Potem dostaję list powitalny z Eircom i czekam 14 dni na nowy modem.

Etap 9
Perlico odcina mnie od dostępu do stron, na które najczęściej wchodzę. Nikt do mnie nie dzwoni w tej sprawie, nikt nie pisze listów. Inne strony, gdzie bardzo rzadko wchodzę albo wcale - działają normalnie, np. www.naszaszkapa.pl

Etap 10
Czekam na nowy modem z Eircom. Siedzę u znajomego i wysyłam tego posta, bo Perlico bez żadnego ostrzeżenia odcięło mnie od świata, chociaż wszystkie rachunki mam zapłacone. Oglądamy polską telewizję. Dowiadujemy się, że w kraju, który opuściliśmy Polsat Cyfrowy daje 21 MB za 50 zł. Postanawiamy iść do nocnego. Niestety w tym kraju nie ma nocnych sklepów.

piątek, 21 stycznia 2011

Szpila w sercu Dublina - the Spire

W samym centrum Dublina stoi wielka stalowa iglica. Jej oficjalna nazwa to „Monument Światła”, a nazwa popularna to "Spire of Dublin". Polska nazwa to po prostu "Szpila". Codziennie mija ją ponad 20 tysięcy ludzi z różnych krajów świata, a nieliczni z nich wiedzą, że jest to najwyższa rzeźba na świecie.
   
Zazwyczaj nie wklejam zdjęć, które nie mieszczą się na żadnym monitorze, ale dziś robię wyjątek, bo akurat mam urodziny :) Dublińska Szpila również - postawiono ją 21.01.2003 r.
  
Smukła Szpila jest najbardziej charakterystycznym elementem architektonicznym w niskiej zabudowie stolicy Irlandii, miejscem wielu spotkań, punktem orientacyjnym dla niezorientowanych. Jest widoczna z daleka, ma ponad 121 metrów wysokości.
  
Symboliczne znaczenie Szpili wiąże się z poprzednim pomnikiem, który stał w tym samym miejscu przez prawie 160 lat. Otóż od 1808 roku nad Dublinem wnosił się posąg angielskiego lorda, admirała Horacego Nelsona. Dla Irlandczyków pomnik ten był symbolem kilkusetletniej angielskiej okupacji. W samym sercu Irlandii stała kolumna zwieńczona dumnym Anglikiem, jakby na przekór wszystkim irlandzkim dążeniom do niepodległości. 
  po prawej stronie - zdjęcia zrobione z tarasu na szczycie kolumny Nelsona (1964 r. Wikipedia) 
W 1916 roku wybuchło w Dublinie powstanie wielkanocne, sztab główny powstańców mieścił się na Poczcie Głównej, tuż u stóp kolumny Nelsona. W 50 rocznicę tego powstania, które dało Irlandii niepodległość, IRA podłożyła Nelsonowi bombę i w 1966 roku kolumna runęła. Dziś w Dublin Civic Museum można oglądać potłuczoną kamienną głowę admirała Nelsona, a w wielu pubach - zdjęcia z tamtego okresu.
  
W 2003 roku w miejscu kolumny zniszczonej przez IRA stanęła stalowa Szpila. Jej 121 metrów wysokości to prztyczek w angielski nos - kolumna Nelsona miała 121 stóp wysokości. Jej nazwa - Monument of Light to irlandzka odpowiedź na przydomek angielskiego kapitana - Dark Admiral. Zmiana nazw ulic była już tylko formalnością - zamiast Sackville Street mamy dziś O'Connel Street. Angielskiego barona na tabliczkach zastąpił irlandzki bojownik o niepodległość. Teraz Szpila i jej światło chroni Dublin przed siłami ciemności :) 
  Zdjęcie po lewej - bliźniacza kolumna Nelsona na Trafalgar Square w Londynie - bezpieczna :)
Niniejszym bardzo dziękuję wszystkim, którzy w konkursie oddali na mnie swoje głosy. Zaszedłem dość wysoko i bardzo mnie to cieszy. A gdyby ktoś dziś chciał mi złożyć życzenia urodzinowe, to proszę się nie krępować :)
  Ulica O'Connel Street (dawniej Sackville Street) jest jedną z najszerszych ulic w Europie - ma 50 metrów szerokości.

czwartek, 20 stycznia 2011

Zagadka irlandzkiej zimy

To pora roku, która w Irlandii wygląda zazwyczaj zupełnie inaczej niż w Polsce, jednak tegoroczna zima wygląda inaczej nawet niż zwyczajne irlandzkie zimy. Globalne ocieplenie przejawia się widocznie tym, że tam gdzie w grudniu bywało dość ciepło teraz po prostu pada śnieg. 
  
Dla nas taka zima to bułka z masłem, bo cóż strasznego może być w kilku centymetrach śniegu i kilku stopniach mrozu, to przecież i tak cieplej niż w Polsce (i wreszcie deszcz nie pada :). Nie takie zimy się przeżyło a pojechać samochodem możemy przecież w każdych warunkach. Można się dziwić, z czego oni robią taką sprawę, przecież w Polsce nawet przy minus 18 stopniach dzieciaki muszą biegać z tornistrami do szkoły. W Irlandii co tylko śnieg spadnie – to od razu ogłaszają ferie zimowe. O co w tym chodzi?
  
Niezapowiedziany tydzień przerwy w szkołach pozwala zrozumieć jak bardzo śnieg i mróz są niebezpieczne dla zdrowia i życia Irlandczyków. Irlandia nie jest do takich zim przygotowana, nie są na nią gotowe irlandzkie domy, samochody ani szkoły. Sami Irlandczycy powoli się przyzwyczajają, przed rokiem mieli próbę generalną, o czym wspominałem tu.

Przypuśćmy więc, że ktoś zawozi dziecko do szkoły mimo, że w nocy padał śnieg. Dziecko zostaje razem z innymi w szkole położonej za miastem, gdzie wszyscy przywożą swoje pociechy samochodami, a w tym czasie śnieg sobie powolutku pada dalej. Po południu zaczyna się dramat - nie ma kto odebrać dzieci, ponieważ śniegu jest jeszcze więcej, a droga do szkoły jest bielusieńka. W Polsce – nic takiego, z czym nie można by sobie spokojnie poradzić. Po prostu zima znowu zaskoczyła drogowców. Ale w Irlandii jest zupełnie inaczej.
  
Tu drogowców w ogóle nie ma, więc zima ich nie mogła zaskoczyć. Nie istnieją tu pługi śnieżne, solarki ani piaskarki. Nie ma łopat do śniegu. Jest natomiast śnieg, szufle do węgla i maszyny ściągnięte z pól i budów w miarę przystosowane do odgarniania śniegu z dróg.
  
Opony zimowe również nie istnieją. Każdy jeździ na zwykłych oponach nie przystosowanych do niskich temperatur, oponach które ślizgają się, twardnieją i mają przyczepność zbliżoną do plastikowej butelki z wodą mineralną. Jedynym ratunkiem jest spuszczenie połowy powietrza z opon, o ile ktoś zna ten patent. 

W dodatku połowa kierowców zamiast płynu do spryskiwaczy i do chłodnicy używa zwykłej wody. Normą staje się poranne polewanie zamarzniętych szyb wodą z czajnika. Skutków tej niefrasobliwości nie muszę chyba bliżej przedstawiać. Sąsiedzi mają hardkor, ale przynajmniej przy głównej ulicy łatwiej o miejsce do parkowania.
  
Powyższe czynniki składają się na paraliż kraju, o którym możecie usłyszeć w telewizji. Nieprzejezdne drogi, zamknięte szkoły, opóźnione pociągi i autobusy, odwołane loty, wyspa odcięta od reszty świata. Opóźnione dostawy do sklepów, odwołane mecze i zawody sportowe, niewywiezione śmieci, korki na autostradach i obwodnicach, na których drożny jest tylko jeden pas ruchu. I niezliczona ilość stłuczek. A wszystko to z powodu kilku centymetrów śniegu…
  
Od środka (Irlandii) nie wygląda to wcale najgorzej. Owszem, spadło nam trochę śniegu, więc jest nowy temat do rozmowy (w Irlandii ludzie wciąż lubią ze sobą rozmawiać). Kto nie musi jechać, zostawia auto pod domem, zakłada kalosze i idzie pieszo. Jeśli ma za daleko, to po prostu zostaje w domu. Nie ma potrzeby ryzykować życia. Lata wkładania do głów zasad bezpieczeństwa przynoszą teraz efekty. Dzięki temu nie trzeba się teraz obawiać, że ktoś wyleci z roboty z powodu surowej zimy. Jeżeli nie przyszedł do pracy – to znaczy że naprawdę nie mógł. My jakoś zniesiemy to, że w banku jest otwarte tylko jedno okienko a w Tesco tylko trzy kasy. Mimo długiej kolejki też można porozmawiać.

- Dojechałeś jakoś do pracy w ten zimowy dzień.
- Taaak, musiałem odgarniać śnieg z przedniej szyby okładką mojej płyty kompaktowej i bardzo powoli jechać. Boże, jechałem chyba z godzinę!
- A daleko mieszkasz? 
- Trzy mile stąd.

Ciekawe, czy odgarnie śnieg również z reflektorów jak będzie wieczorem wracał do domu. 
   
Jednak najgorsze dopiero przed nami. Kiedy jest zima, to musi być zimno, jak powiedział pewien poeta pracujący w kotłowni. Kiedy mróz spadnie do minus 10 stopni to większość mieszkańców Irlandii zostanie pozbawiona wody, która zwyczajnie zamarznie z rurach doprowadzających ją do domów. Zakopano je za płytko nie przewidując globalnego ocieplenia. Warto więc rozejrzeć się zawczasu za znajomymi, którzy mieszkają w nowoczesnych apartamentach. Tam woda w rurach nie zamarznie i będziemy mogli do nich biegać z bańkami na wodę. Inaczej zostanie nam grzanie się przy kominku tradycyjnie opalanym torfem i topienie w nim śniegu na herbatę, rąbanie starych palet i dokarmianie braci mniejszych zeschniętym chlebem tostowym.  
  
I teraz wyobraźmy sobie, że w tej szkole, gdzie w powodu śniegu zostały rano uwięzione nasze dzieci i nie możemy ich odebrać - pękły w dodatku rury z wodą. Prawda, że lepiej, że szkoła jest zamknięta do odwołania, że dzieci znowu mają ferie zimowe, są bezpieczne i lepią bałwana koło domu? To właśnie nazywa się dmuchać na zimne.
 

P.S. Widziałem jedną piaskarkę w okolicach Dublina. Sypała kamieniami głównie po szybach.

niedziela, 16 stycznia 2011

Kalendarz Fotoirlandii

Nowy kalendarz z Fotoirlandii na następny rok można już zamawiać. Przypomnę, że serwis Fotoirlandia tworzą ludzie znający się na fotografii, więc kalendarz składa się z najlepszych zdjęć irlandzkich miejsc i krajobrazów. Szczegóły dotyczące kalendarza są tu a fragment kalendarza poniżej.  

 

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Filmy irlandzkie - Martin Cahill


Martin Cahill to najpopularniejszy irlandzki przestępca. Pojawia się w trzech filmach, które dziś polecam. 

  
Martin Cahill zdobył rozgłos dzięki śmiałym i dobrze zaplanowanym napadom rabunkowym, a sympatię mieszkańców Dublina przyniosło mu ośmieszanie policji, która nie potrafiła go złapać na gorącym uczynku. W sądzie bywał często, po każdej zuchwałej akcji można się było dowiedzieć z telewizji, że to prawdopodobnie jego robota, mimo to przez wiele lat pozostawał nieuchwytny bo niczego nie można było udowodnić. Chciała go pozyskać IRA, ale on nie zamierzał mieszać się do polityki bo był zwykłym złodziejem. Właściwie złodziejem niezwykłym, zyskał nawet przydomek „Generał” ze względu na swoją umiejętność planowania brawurowych napadów.  
Po lewej - Martin Cahill, po prawej - odtwarzający go Brendan Gleeson
 
Zaczął kraść już jako mały chłopak, jego rodzina żyła w slumsach północnego Dublina a on dla nich kradł ziemniaki. Potem nauczył się nocą włamywać do domów. Okradł tak między innymi dom pewnego reżysera, który potem nakręcił o nim film (jeden z tych, które właśnie polecam). Cahill wraz z grupą zaufanych ludzi napadał na banki, kasyna a nawet na rządową instytucję w której sam odbierał zasiłek dla bezrobotnych. Jednym z większych wyczynów było obrobienie znanego dublińskiego jubilera O’Connora (3 miliony dolarów w złocie i diamentach). Koronną akcją była kradzież 18 cennych obrazów z prywatnej kolekcji o łącznej wartości 30 milionów dolarów. Pech chciał, że za pieniądze ze sprzedaży niektórych obrazów została kupiona broń dla terrorystycznej organizacji UVF z Belfastu a tego IRA nie mogła tolerować. Martin Cahill został zastrzelony przez IRA przed swoim domem w 1994 roku. Pochowany jest w Dublinie na cmentarzu Mount Jerome.

sobota, 8 stycznia 2011

Na zamku Malahide

Nie znam nikogo, kto mógłby powiedzieć, że jego rodzina mieszka w tym samym miejscu od 800 lat. Zamek w nadmorskim Malahide był rezydencją rodziny Talbotów od 1169 do 1973 roku czyli przez 804 lata. Ostatni z Lordów Talbot zmarł nie pozostawiając potomka, zamek Malahide został przekazany wtedy lokalnym władzom. Obecnie zamek otwarty jest dla zwiedzających przez cały rok, bilety po 7,50.
  
Historia zamku to w uproszczeniu cała historia Irlandii od najazdów Wikingów aż do wstąpienia do Unii Europejskiej. Osiem wieków historii zaklętej w kamiennym zamku, pięknie zadbanym i chętnie odwiedzanym, jako że z lotniska to tylko 15 minut.

W XII wieku podczas normańskiej inwazji na Irlandię ziemie Malahide zostały przyznane francuskiej rodzinie Talbot. Jak na przykładnego rycerza normańskiego przystało Sir Ryszard Talbot na początek zbudował kamienną wieżę. Była ona jednocześnie ufortyfikowanym domem dla Talbotów oraz ich służby i wszystkich zwierząt. Były to burzliwe czasy, dlatego teraz po całej Irlandii rozsiane są ruiny wielu podobnych wież. Malahide Castle jest rzadkim przykładem takiego wczesnego normandzkiego zamku, który przetrwał wszystkie ataki i znacznie się rozrósł do naszych czasów. 

Komnaty nie są już oświetlane kagankami, z podłóg zniknęły słomiane maty, w oknach pojawiły się szyby, a na parterze sklep z pamiątkami i restauracja, więc zamek nie przypomina już wcale pierwotnej normandzkiej warowni z XII wieku. Malahide Castle jest tak naprawdę muzeum, w którym obok pięknie rzeźbionego talizmanu z XVI wieku, krzeseł z drzewa orzechowego i pozłacanych drewnianych stołów z XVIII wieku podziwiać można ręcznie tkane dywany oraz kopie watykańskich fresków Rafaela i obrazy wypożyczone z Galerii Narodowej w Dublinie. 
 

Spotkałem się z głosami, że na zamku Malahide bywa tłoczno, dla równowagi dodam, że w pewne dni bywa też pustawo. W sam raz na delektowanie się detalami. Bez przeszkód mogłem przyjrzeć się ręcznie rzeźbionej kolejce, wiktoriańskiej Arce Noego, którą dzieci mogły bawić się tylko w niedzielę oraz prababci lalki Barbie spoczywającej od 200 lat w łóżeczku tuż obok równie leciwego konika na biegunach.   
 

Zamek, który przetrwał 800 lat wie jak witać kolejnych przybyszów - przy zakupie biletów otrzymuje się komentarz przewodnika w tłumaczeniu na swój własny język - wszystko jest ładnie spięte sztywnymi okładkami. To bardzo pomaga - nie wszyscy turyści znają słowa: "mosiądz", "rzemiosło" czy też "w przededniu".   
  
W przededniu wielkiej bitwy nad rzeką Boyne w tej oto sali zjedli wieczerzę wszyscy mieszkańcy zamku Malahide. Dzień później, 12 lipca roku 1690, na kolejnej kolacji pojawiły się tylko kobiety. Wszyscy wojownicy polegli bowiem rankiem nad rzeką Boyne. O polskim akcencie tej najważniejszej irlandzkiej bitwy pisałem tutaj.
  
Na koniec zwiedzania warto wejść do zamkowej biblioteki i pogłaskać palcem grzbiety ksiąg wydanych 300 lat temu. Zamierzam tam wrócić wiosną, kiedy ogrody Malahide odżyją po raz kolejny.   
 

środa, 5 stycznia 2011

Zagadka węża czyli Inch Abbey

Średniowieczne Inch Abbey w czasach świetności nie mogło odpowiadać swojej nazwie (inch = cal). Zarys murów świadczy o dawnym ogromie. 
  
Opactwo wybudowano w 1180 roku pomiędzy dwoma drumlinami (częstymi tu wzgórzami polodowcowymi) w pobliżu Downpatrick. Dziś niedaleko stąd prowadzi droga na Belfast, to już Irlandia Północna. Malownicze położenie sprawia, że to miejsce jest oazą spokoju.
  
Trafiłem na to miejsce szukając dolmenów, tabliczka informująca o tajemniczo brzmiącym Inch Abbey nie pozostawiła mi wyboru, skręciłem więc w wąską drogę, którą po jakimś kilometrze dojechałem do małego parkingu. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że oto wreszcie mam najnowsze w okolicy auto, co więcej - sam tu jestem najmłodszy. Uczestnicy rajdu starych samochodów mieli tu akurat popas.
  
Inch Abbey wybudował dla zakonu cystersów nawrócony normandzki rycerz John de Courcy. Uczynił to aby zadośćuczynić za zburzenie innego pobliskiego opactwa, którego własnoręcznie się dopuścił trzy lata wcześniej. Aby pokuta była skuteczniejsza, kościół ów zbudował na wyspie. Mnisi ze zburzonego klasztoru przyjęli ten dar z radością.
  
Patrząc dziś na podobne budowle, z których zostało tylko kilka zburzonych ścian i metrowej wysokości resztki filarów podtrzymujących kiedyś strop nad całym kompleksem można sobie tylko wyobrażać, jak potężnie to mogło wyglądać kiedyś. Same okna mają po siedem metrów wysokości. 
W tym miejscu zakonnicy spędzali całe swoje życie, jak to dobrze, że ja mogę takich miejsc odwiedzać dziesiątki… 
  
John de Courcy wybrał to miejsce nieprzypadkowo. Wcześniej w tym miejscu stał inny kościół, dużo mniejszy, zniszczony przez Wikingów w 1002 roku. A jeszcze wcześniej w tym miejscu stał inny kościół, jeszcze mniejszy… A jeszcze wcześniej…
  
A jeszcze wcześniej są już tylko legendy. Jedna z nich jest bardzo znana. Otóż tu, na miejscu dzisiejszych ruin Inch Abbey św. Patryk dokonał w V wieku nadzwyczajnego cudu. Stojąc w pobliżu małej kamiennej kapliczki położonej na rzece Quoile pomiędzy dwoma drumlinami machnął kilka razy swoim drewnianym kosturem i wypędził z Irlandii wszystkie węże. 
  
Pora na zagadkę węża. Legenda o wypędzeniu węży jest alegorią przegnania z Irlandii pogaństwa, bo jak wiadomo św. Patryk pod koniec swojego życia ochrzcił cały kraj wyzwalając go z ciemnych wieków, kiedy tu czczono Słońce i inne bóstwa. A węży w Irlandii nie ma i nigdy nie było :)

niedziela, 2 stycznia 2011

Irlandzka pompa - village pump

Jednym z symboli niedawnego „celtyckiego tygrysa” jest wiejska pompa. Znaleźć ją można w prawie każdym miasteczku, które mija się po drodze przejeżdżając przez Irlandię w dowolnym kierunku. Pompy stoją w tych samych miejscach od prawie 150 lat i z wielu z nich wciąż płynie woda.
  
Wiejska pompa, czyli „village pump” była w drugiej połowie XIX wieku nowoczesną - jak na tamte czasy - odmianą zwykłej studni z czystą wodą. W Irlandii, która dopiero co została spustoszona przez Wielki Głód taki wynalazek dawał tym co przeżyli poczucie bezpieczeństwa, że teraz przynajmniej wody nie zabraknie, że nie trzeba się o nią martwić, że zawsze będzie blisko domu.
  
Miejsce, gdzie stała pompa stało się szybko głównym punktem wioski. Tu spotykali się ludzie aby przy okazji nabierania wody do swoich wiader porozmawiać ze sobą o życiu we wszystkich możliwych aspektach.
  
Z czasem w pobliżu niektórych pomp zaczęły powstawać warsztaty usługowe i sklepy, a niegdysiejsze wioski zamieniły się w małe miasteczka. Niektóre wioski - wprost przeciwnie – z dawnej osady pozostały jedynie trzy chałupy przy ruchliwiej drodze, a stara pompa wtopiła się w rząd przydrożnych drzew i krzewów.
    
Większość wiejskich pomp w Irlandii pochodzi z odlewni Glenfield Foundry w Kilmarnock, Szkocja. Pompy te charakteryzują się głową lwa, z którego paszczy leje się woda. Symbolikę pozostawiam specjalistom – pokrętło, które ożywiało pompę zwane było „kołem fortuny” i wzorowane było na symbolu koła z kart tarota. 
  
W roku 1916 Irlandia wywalczyła sobie niepodległość, od roku 1931 zaczęto instalować wodę bieżącą w domach, a w 1997 pierwszy supermarket Tesco w Irlandii zaczął sprzedawać butelkowaną wodę. Potem weszła nowa waluta, zrobił się boom gospodarczy, potem boom się skończył, a pompy jak stały tak stoją. Najczęściej już nieczynne, ale zawsze otoczone klombami, ładnie pomalowane, czasem z pamiątkową tabliczką. Co ciekawe – mimo to czasem trudno je zauważyć.
 
Mam człowieka w swojej ekipie, który zawsze pompę zauważa jako pierwszy, dzięki czemu ma pierwszeństwo w sprawdzeniu, czy w pompie jest woda. Z jego statystyk wynika, że woda najczęściej leci z nieba a nie z jakiejś starej pompy.
   
Wiejska pompa irlandzka jest symbolem pamięci o historii. O czasach od Wielkiego Głodu, kiedy to zmarło milion Irlandczyków a drugi milion wyemigrowało za oceany – aż do czasów obecnych, kiedy to właśnie Irlandia stała się celem tysięcy emigrantów z innych krajów. Symboliczne było też przypadkowe spotkanie – ja kucam aby zrobić zdjęcie jakiejś wiejskiej pompie a Irlandczyk z gazetą pod pachą idący akurat do kościoła pyta mnie co tu robię a potem każe sobie zrobić fotę i zamieścić ją na mojej stronie wraz z podpisem – „This is the village pump - for Polish readers”. Co niniejszym z przyjemnością czynię.
  
Tymczasem w miasteczkach, gdzie nie działa już żadna wiejska pompa a woda z kranów jeszcze nie leci, trzeba wrzucić jeden euro aby otrzymać 5 litrów czystej wody do pojemnika przyniesionego ze sobą. Nie ma z kim pogadać, przyjemności też nie ma. Gdzie te stare czasy...  
   

O CZYM JEST TEN BLOG

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...