niedziela, 29 lipca 2012

Gallarus w środku

O niesamowitej budowli Gallarus Oratory już pisałem. To świetnie zachowana kaplica z VI wieku zbudowana z samych kamieni ułożonych bez żadnej zaprawy. Przez te setki lat nikt jej nie zniszczył ani nie remontował.



Podczas ostatniej wycieczki trafiło mi się popołudniowe słońce, które pięknie oświetliło wnętrze Gallarusa. Może te zdjęcia kogoś zainteresują bądź nawet zachęcą do odwiedzenia Półwyspu Dingle.  

czwartek, 26 lipca 2012

Geocaching po irlandzku

Wczoraj w trzyosobowym składzie wybraliśmy się na poszukiwanie skrytek. Było to oczywiście w ramach zabawy znanej pod nazwą GEOCACHING. Deszcz nie padał, słońce nie było zbyt nachalne i generalnie było ciepło. Trzech dużych chłopców z urządzeniami GPS oraz psem oprócz znalezienia mnóstwa skarbów nagrało audycję czyli PODCAST, z której można dowiedzieć się o co w ogóle w tym chodzi. Możecie nas posłuchać ze strony BRAK SYGNAŁU.


od lewej: penDRAG0N, tramyard i Pan Szczepanek 
W Geocachingu najważniejsze jest chyba fajne spędzanie czasu na świeżym powietrzu i satysfakcja ze znajdowania skrytek. Niektóre z nich były łatwe, przy innych bywało ciężko, a dwa razy nawet postanowiliśmy zaprzestać poszukiwań. W zespołowym szukaniu dobre jest to, że można przeczesać wszystkie drzewa w lasku w jedną godzinę a nie w trzy. A celem akurat w tym przypadku był przyczepiony do bluszczu zamaskowany metalowy dźwiękoszczelny i wodoodporny cylinderek wielkości kciuka.


poszukiwanie skrytki wielkości nano
W poszukiwaniach towarzyszył nam doświadczony w tropieniu pies myśliwski, który nie przepuścił żadnej kałuży. Nas chroniły dobre buty. Buty to podstawa w tej zabawie.


doświadczony pies myśliwski
O geocachingu pisałem tutaj. Od tamtej pory kilka osób się w to wciągnęło, nawet po przeczytaniu mojej notki. Okazało się, że w ten sposób można też lepiej poznać swoją okolicę i w ogóle Irlandię. Poniżej dwie oryginalne skrytki, o których miedzy innymi rozmawiamy. Cały podcast jest tutaj - KLIK. Zapraszam.


skrytka "szybkowar" 

skrytka "kołpak"

środa, 25 lipca 2012

Dolmen z Malahide

Dostałem cynk od Kasi, że w Malahide stoi jakiś dolmen, więc przy okazji szukania skrytek w Malahide i Donabate wpadłem aby go sprawdzić. Nie miałem go w swojej bazie starożytnych kamieni, więc podejrzewałem, że to podróba.



Okazało się, że nie jest oryginalny (tzn. nie ma 5 tysięcy lat). Jak na moje oko pionowe kamienie były zbyt równe, ale mogłem się mylić. 
Nie musiałem się jednak niczego dalej domyślać, ponieważ w pobliżu kręcił się właściciel posesji z kosiarką, więc podszedłem by zapytać o historię dolmenu.  

Okazało się, że żona Patricka jest miłośniczką dolmenów i kazała go sobie postawić na środku trawnika przed domem. A ponieważ pochodzi z wyspy Achill to kazała przywieźć te kamienie właśnie z Achill. I tak 10 lat temu Patrick wraz z braćmi oraz z pomocą dźwigu ustawili ośmiotonowy dolmen i teraz jego żona ma przed domem trochę rodzinnej wyspy Achill, trochę prehistorii a kawałek dalej - Morze Irlandzkie. 

O podobnym współczesnym dolmenie pisałem już wcześniej o tutaj. A w Malahide byłem wraz z Panem Szczepankiem i Szczepanem Wędrownym. Oprócz sprawdzenia dolmenu znaleźliśmy 13 skrytek z różnymi skarbami, po czym leżąc w trawie nagraliśmy pasjonujący podcast (czyli audycję o geocachingu) a czym będzie w następnej notce już wkrótce. 

poniedziałek, 23 lipca 2012

W domu Samuela Becketta

W ostatnich poszukiwaniach skrytek (patrz wpis o geocachingu) zapuściłem się w rejony Leixlip i przy okazji odkryłem dom, w którym mieszkał przez jakiś czas irlandzki pisarz i dramaturg Samuel Beckett. Dom zamienił się dawno temu w ruinę. Ruina w zasadzie podobna do wielu innych, ale jednak to ruina po nobliście - tak więc wszedłem przez okno aby trochę pozwiedzać.



Myślę, że Beckett mógłby być zadowolony z tego jak dziś prezentuje się jego stara chałupa. Sam miał niskie poczucie własnej wartości i uważał, że życie nie ma większego sensu. Teraz nikogo nie obchodzi, że tu kiedyś mieszkał.



Natomiast z tyłu domu jest inny dom, dużo starszy bo z 1760 roku. To Cooldrinagh House, dom rodzinny matki Becketta. W dużo lepszym stanie, obecnie zamieniony na całkiem przyzwoity wiejski hotel o nazwie Becketts
 



Przeszedłem się po pustej sali jadalnej, pooglądałem obrazki na ścianach, poczytałem co tam mają o Beckecie, porozmawiałem z recepcjonistą i zobaczyłem piwniczkę z winem.



Na koniec wypiłem kawę i wróciłem do szukania skrytki w pobliskich krzakach.

piątek, 20 lipca 2012

Jerpoint Abbey - opactwo pełne rzeźb



Opactwo cystersów Jerpoint Abbey jest jednym z cenniejszych zabytków irlandzkiego średniowiecza, głównie ze względu na rzeźby, które można w nim podziwiać. Obowiązują tu godziny otwarcia, bilety oraz przewodnik.



Zakon cystersów zamieszkał w Jerpoint Abbey w 1180 roku. Mury i budynki pochodzą z różnych okresów podobnie jak płaskorzeźby. Częściowo obiekt był odrestaurowany, mimo to nic nie psuje oryginalności tego miejsca.



Część eksponatów "luzem" zamknięto za kratami w specjalnych gablotach, jednak większość znajduje się w zasięgu aparatu i rąk. A ręce aż się wyrywają, żeby podotykać.



Chęć dotknięcia takich średniowiecznych cacek mogłem zaspokajać bezkarnie nawet pod okiem przewodniczki. Pod tym względem Jerpoint jest lepsze niż zwykłe muzeum.



Sylwetki biskupów, mnichów i rycerzy wyrzeźbione na filarach dziedzińca cloister przypominają kto w tamtych czasach najbardziej się liczył. Natomiast rzeźby smoków i kobiet mogą obrazować to, czego w klasztorze akurat brakowało.



Zgodnie ze swoją regułą cystersi z Jerpoint modlili się, obżerali i pili wino własnej roboty. Nie byli zakonem medytacyjnym więc mogli posiadać spore grunty. Zatrudniali okolicznych chłopów i wiodło im się całkiem nieźle aż do połowy XVI wieku, kiedy Henryk VIII zakończył działalność wszystkich katolickich zakonów na Wyspach.



Klasztor popadł w ruinę bardzo szybko. Z budynków gospodarczych do dziś nic nie zostało. Główny budynek klasztorny i kościół ocalał, podobnie jak dziesiątki rzeźb. Czasem poważnie uszkodzonych przez wiatr, deszcz i spadające fragmenty dachów, których w większości już nie ma.



Ze wszystkich starych klasztorów ten wyjątkowo zasługuje na uznanie i wizytę, dlatego gorąco zachęcam do odwiedzenia Jerpoint Abbey w hrabstwie Kilkenny. Wystarczy zjechać z autostrady M9 na Thomastown.



Do końca września opactwo można zwiedzać od 9.00 do 17.30, bilety €3, studenci €1. Zdjęcia i dotykanie gratis ;)

czwartek, 19 lipca 2012

Wycieczka do Irlandii

Dziś wyjątek na blogu, bo nie piszę o tym co w Irlandii było, tylko o tym co dopiero będzie. Mam na myśli kilkudniową tematyczną wycieczkę śladami chrześcijańskich Celtów i irlandzkich pisarzy. Dopiero w październiku, ale kto chce się przyłączyć to bilety trza kupić zawczasu, chyba że ktoś tu już jest. Szczegóły dotyczące wycieczki na stronie fundacji GARGANO. Z tego co się orientuję, to będzie bardzo ciekawa wycieczka, a poprowadzi ją ktoś, kto się dobrze zna na wycieczkach po Irlandii. Udało mi się go przyłapać w miejscowej bibliotece na doszkalaniu z chrześcijańskich Celtów. 



środa, 18 lipca 2012

Mam raka :)

Jakiś czas temu dowiedziałem się, że w pobliskim kanale mieszkają miliony, a nawet tysiące raków. Czym prędzej się tam wybrałem, aby to sprawdzić. No i były. Normalnie setki raków. Mieszkają pomiędzy kamieniami na obu brzegach kanału.



Pamiętam ze szkoły, że raki mieszkają tylko w czystej wodzie. Może i woda w Grand Canal nie wygląda na czystą ale to tylko z powodu mułu i przepływających barek. Skoro są raki, to woda musi być czysta, no nie tak?



Nad kanałem spotkałem również innych amatorów raków. Z bandą dzieciaków przyjechał niejaki Filip z niejakim Szczepanem, którzy nagrywali akurat swój nowy podcast. Możecie go wysłuchać na stronie NIE TYLKO DLA ORŁÓW. Przy okazji są też tam fragmenty "Dzieci z Bullerbyn" - czyta Irena Kwiatkowska.



Było to bardzo, bardzo dawno temu, kiedy trzymałem ostatni raz raka w ręku, ale jak się okazało - tej umiejętności się nie zapomina, tak jak jazdy na rowerze.



Przyłączyłem się do Szczepana, Filipa i dzieciaków. Łowienie raków odbywało się metodą "na rybę" - makrela zakupiona w polskim sklepie przyczepiona do sznurka była wrzucana do wody i po jakimś czasie wyciągana. Do makreli przyczepiały się całymi tysiącami raki, potem te najładniejsze dzieci chwytały w swoje siatki i pakowały do akwarium. W sumie przez dwie godziny złapaliśmy tak ponad 200 raków. Wszystkie wróciły do wody, takie to irlandzkie przepisy :)

niedziela, 8 lipca 2012

Stormont - dom na burzowym wzgórzu

lordbelmontinnorthernireland.blogspot.ie  

Wybrałem się kiedyś do Belfastu w poszukiwaniu zamków. Architektura Belfastu bardzo różni się od Republiki Irlandii, można bez trudu poznać, że Belfast to Irlandia brytyjska. Takie też są tam zamki. Nowe, strzeliste, postawione na wzgórzach. O Belfast Castle już pisałem, a o drugim zamku nie napiszę, bo mnie tam nie wpuścili. Brakowało mi identyfikatora i kilku pozwoleń. Z zamku Stormont (1830 r.) korzystają oficjele a dla zwiedzających otwarty jest tylko przez jeden tydzień w roku. Zdjęcie pożyczam ze strony Lorda Belmonta. Zamek można będzie obejrzeć od środka w czasie Heritage Week w sierpniu.

Skoro zamek nie wypalił, to poszedłem tam, gdzie wolno było wejść. Drugim budynkiem na wzgórzu Stormont jest siedziba Parlamentu Irlandii Północnej. Jak na rządowy budynek przystało - jest dobrze chroniony.



Zdjęcia z komórki, więc wybaczcie jakość. Aparatu tym razem nie miałem. Resztę rzeczy z kieszeni musiałem wyłożyć do kuwety w budynku ochrony, kontrola zupełnie jak na lotnisku.


Po przejściu kolejnych 300 metrów dotarłem do schodów i głównego wejścia. Wokół kamery, ochroniarze, ogólnie bezpieczeństwo. Dają mi identyfikator turysty, pytają o narodowość, dostaję ulotkę po polsku.

Z ulotki dowiaduję się, że jestem w siedzibie Zgromadzenia Irlandii Północnej. To "zdecentralizowany Rząd Irlandii Północnej. Posiada moc ustanawiania praw regulujących szeroki zakres przedmiotów, łącznie z gospodarką mieszkaniową, zatrudnieniem, oświatą, zdrowiem, rolnictwem oraz środowiskiem". Akurat rusza darmowa wycieczka w przewodnikiem. Druga będzie o 14.00.

Przewodnik ma wyraźny północnoirlandzki akcent, wycieczka trwa około 40 minut - długie korytarze, sala posiedzeń Parlamentu, galeria dla publiczności, duże sale z niebieskimi dywanami, dekoracje, kolumny, no ogólnie ładnie jest.


Budynek zbudowano w 1932 roku. Władze Irlandii Północnej przeniosły się wtedy z City Hall w samym centrum do Stormontu leżącego na wzgórzu. Widok jest stąd rzeczywiście rozległy. Po długich i prostych alejkach biega w górę i w dół mnóstwo ludzi. Efektowna długa i prosta aleja główna na wprost wejścia ciągnie się przez ponad kilometr. Główna brama jest na codzień zamknięta. Wejść można od strony Massey Avenue, tam też jest mały parking.

piątek, 6 lipca 2012

Najstarszy delfin w kraju

W zatoce Dingle żyje najsłynniejszy delfin w Irlandii. To poprzednik celtyckiego tygrysa - pojawił się znienacka i dał pracę wszystkim okolicznym mieszkańcom. Dzięki delfinowi Fungie mała rybacka miejscowość Dingle została dopisana do wszystkich wycieczek po zachodniej Irlandii jako punkt obowiązkowy. Na spotkanie z delfinem wystarczy wejść na pokład pierwszej lepszej łodzi stojącej na nabrzeżu.



Fungie osiedlił się w wodach Dingle w roku 1983. W przeciwieństwie do większości delfinów butlonosych Fungie wybrał samotność, czyli towarzystwo ludzi. Tak samo zresztą jak delfin Dusty. Oba delfiny wypływają na spotkanie łodziom wypełnionym zagranicznymi turystami. Wszyscy są zadowoleni, interes się kręci.



Spotkanie delfina podczas godzinnego rejsu po zatoce jest tak pewne, jak codzienny deszczyk. Gwarancją spotkania z delfinem jest zakup biletu dopiero w drodze powrotnej. Nie ma delfina - nie ma kosztów.



Łódź jest już na środku zatoki, wszyscy się rozglądają w poszukiwaniu delfina, kiedy ciszę przerywa warkot motorówki. Ludzie w skupieniu i z podnieceniem wypatrują Fungie, a tu nagle pojawia się ten denerwujący dźwięk, na pewno spłoszy delfina i nici z wycieczki. Nic bardziej mylnego. To naganiacz.



Facet stojący za sterami macha do nas, po czym zaczyna zataczać koła wokół naszego stateczku. Butlonos pojawia się niemal natychmiast. Płynie wzdłuż łodzi, nurkuje, zawraca, droczy się z nami.



Przez kilkanaście minut Fungie krąży pomiędzy naszą łodzią a czerwoną motorówką. Czekamy na próżno na jakiś efektowny wyskok, może mu się nie chce, może już za stary. A może to my chcemy za wiele bo się naoglądaliśmy reklam. Po jakimś czasie Fungie odpływa i zaczyna zabawiać ludzi na pobliskim pontonie. Oni mają swoją prywatną audiencję, a nam pora wracać. I zapłacić za widzenie z delfinem.



W wycinkach gazet wywieszonych w oknie przy nabrzeżu widać delfina Fungie, który wychyla się z fal, uśmiecha się, skacze, pozuje do zdjęć, generuje przychód. Każdy przyjeżdżający do Dingle chciałby pewnie takiego właśnie delfina spotkać. Jednak Fungie mieszka na Dinglach już prawie 30 lat i za jakiś czas gazety napiszą, że najsłynniejszy irlandzki delfin odpłynął na zawsze.



Będzie to smutny moment dla całej Irlandii a słynny delfin znajdzie swoje miejsce w najnowszej historii kraju tuż obok innych słynnych zwierząt - celtyckiego tygrysa i lwa z czołówek MGM.







Delfina Fungie w akcji można zobaczyć na filmie tutaj.

poniedziałek, 2 lipca 2012

W wieży Wikingów

Wikingowie założyli w Irlandii kilka portowych miast, a najbardziej znane to Dublin, Cork, Limerick, Waterford i Wexford. Jedno z nich jest najstarszym miastem w Irlandii (853 r.). Ma tyle samo mieszkańców co Otwock i jest piątą aglomeracją w kraju. Jako jedyne utrzymało nazwę nadaną przez Wikingów ponad 1000 lat temu. To Veðrafjǫrð - Waterford. 



Wikingowie jako najeźdźcy musieli się szybko zorganizować. Kraj wydawał się obiecujący, więc zaczęli od zbudowania obronnej wieży i grubego muru, spoza którego mogli łupić całą okolicę. Pierwsza wieża była drewniana i miejscowi szybko ją spalili, więc drugą zbudowano z kamieni. I ona stoi do dziś.



Wieża Reginalda jest obecnie muzeum poświęconym skandynawskim założycielom miasta. W pobliżu wieży nie brakuje też sporych fragmentów murów wkomponowanych w uliczki i miejskie parkingi.



Najciekawszy fragment murów z czasów Wikingów można obejrzeć w sklepie Penney's na dziale damskiej bielizny. Pośród staników wiszą tabliczki informujące, że trzy lata temu podczas budowy sklepu odkryto mur sprzed tysiąca lat. Można go obejrzeć z każdej strony. Odpowiednie zabezpieczenie historii było warunkiem wybudowania sklepu.



Muzeum Wikingów czyli wieża Reginalda ma kilka pięter. Na parterze bilety, dalej samodzielne zwiedzanie. Każda sala okrągła, kręcone schodki na kolejny poziom. Gabloty pod grubym szkłem. Wszystko w gablotach jest PRAWDZIWE.



Pod szkłem można obejrzeć monety Wikingów, narzędzia, ozdoby. Przedmioty codziennego użytku użyte ostatnio kilkaset lat temu a znalezione całkiem niedawno podczas remontu drogi czy kopania grobu na miejscowym cmentarzu.



Takich skarbów ukrytych pod chodnikami i ulicami Waterford jest na pewno jeszcze więcej. Wikingowie kojarzeni z najazdami, grabieżami i mordowaniem mnichów mieli przecież też swoje codzienne życie. W gablotach widzę flet zrobiony z gęsiej kości, kamienne rzeźby - miniaturki, psią obrożę...



Na najwyższym piętrze wieży Reginalda jest wyświetlany ciekawy film opowiadający całą historię Waterford. Tuż obok - średniowieczna wygódka. Dlaczego wygódka jest akurat na samej górze? Otóż jak już Reginald wszedł na szczyt swojej wieży i akurat mu się zachciało, to nie musiał schodzić na dół. Tak było wygodniej.

O CZYM JEST TEN BLOG

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...