piątek, 29 listopada 2013

Wagonik na wyspę Dursey

Na końcu półwyspu Beara w zachodnim Cork, tam gdzie kończy się droga, znajduje się mała budka z informacją jak można się dostać na wyspę Dursey. Do budki przyczepione są liny, po której właśnie jedzie w naszą stronę mały wagonik wracający z Dursey.





Jedyna w Irlandii kolejka linowa powstała po to, aby na niewielką zieloną wyspę przewozić owce na czas wypasu. Dopuszczalne obciążenie wagonika - jedna krowa lub 6 owiec. Teraz wagonik wozi głównie turystów ale pierwszeństwo mają mieszkańcy wyspy (stałych mieszkańców jest tylko 6), ich owce oraz zakupy zrobione w najbliższym Tesco (do Bantry jest 70 km).



Prawdziwy koniec Irlandii. Europy koniec.



Kupujemy bilety, ustawiamy się w kolejkę. Wagonik wraca co 15 minut i zabiera tylko 6 osób. Wyobrażam sobie ile czasu tu się czeka w sezonie.



Wchodzimy do środka, wagonik się buja, ale to dopiero na zachętę. Ktoś zamyka i rygluje drzwi, krajobraz za oknem zaczyna się przesuwać. Drewniane deski podłogi skrzypią, szpary pomiędzy nimi świecą blaskiem oceanu a na ścianie wisi psalm 91 przypięty kolorowymi pinezkami.



W połowie drogi jadąca z nami kobieta wyciąga telefon i zaczyna wybierać numer. Pytam ją zdziwiony: "Masz tu zasięg?". "Tak, w połowie liny zaczyna się zasięg i jest na całej wyspie". To jedna z mieszkanek Dursey. Wiatr buja wagonikiem. Ląd się oddala, wyspa się przybliża.



Wysiadamy z wagonika czując znowu pod nogami stabilne podłoże. Nasza znajoma z owczego wagonika wsiada do czekającego na nią samochodu i odjeżdża wraz ze swoim pudłem zakupów. Zerkam na dyski na szybie auta, wszystkie opłaty od dawna nieważne. Ba, nawet tablica rejestracyjna odpadła.



Jedyna droga prowadzi do wioski w środkowej części wyspy. Na Dursey nie ma pubów, sklepów ani restauracji. Większość domów jest niezamieszkana ale mimo to jest tu trochę ludzi. Ktoś stoi przy betoniarce, ktoś niesie dziecko na barana, górą idzie wężykiem kilku turystów, ktoś je kanapkę na klifach. Naprawdę pusto i cicho musi tu być dopiero po odjeździe ostatniego wagonika.




Pogoda zmienia się już czwarty raz. Rozglądam się za kamiennymi fortami, klasztorami, kamieniami z dziurą, dolmenami, menhirami, ale nic takiego tu nie przetrwało. Stoją tylko jakieś smętne pozostałości po jakimś średniowiecznym czymś. Nawet tabliczki nie ma. Albo nikomu tu się nie chciało zapuszczać do zachodniego Cork, albo kamienne pomniki nie przetrwały do naszych czasów. Na wyspie jest cicho, spokojnie, leniwie, ładnie, pusto, groźnie i refleksyjnie.





Pora wracać na dworzec kolejowy. Wybieramy drogę przez najwyższe wzgórze żeby złapać więcej widoków. Niestety zaczynają się gromadzić chmury i zrywa się zimny wiatr. Dochodzimy do końca liny, która łączy wyspę z lądem (a raczej drugą wyspą). Stajemy na końcu kolejki na betonowej platformie. Nie ma tu żadnej osłony przed wiatrem ani deszczem. Współczuję facetowi, który stoi z czwórką dzieci za nami, ma na sobie tylko krótki rękaw. Jak wyjeżdżał z Irlandii to było jeszcze lato. Wypatrujemy wagonika i liczymy ludzi przed nami. Z pewnością dziś wrócimy na ląd, ale kiedy? 6 osób co 15 minut - ten cykl się ciągnie i ciągnie.



Wagonik znowu nadjeżdża a pogoda się zmienia dwunasty raz. Ze środka nikt nie wysiada. Szlag by to trafił, pięć osób chciało się tylko przejechać bez wysiadania, dlatego w drogę powrotną może się zabrać tylko jedna osoba. Wszyscy na betonowym peronie wymieniają półgębkiem uwagi. Czeka nas ekstra kwadrans na coraz zimniejszym wietrze. Facet w krótkim rękawie jest twardy jak skała. Zakładam kaptur i chowam się za peronem. Leon zapala papierosa i twardo trzyma naszą kolejkę do kolejki linowej, która ma nas zabrać z powrotem do cywilizacji.



Wreszcie siedzimy w chwiejącym się powrotnym wagoniku. Okazuje się, że limit 6 osób dotyczy tylko dorosłych, tego nie mówili jak sprzedawali bilety. Dzieci, wózki i zakupy się nie liczą. Dzięki temu jest nas tu sporo. Nasza czwórka, zsiniały krótki rękaw wraz z małżonką, ich czeredka i wózek. Gdyby wsiadło za dużo ludzi, to operator przemówiłby z głośnika. Oko kamery jest tuż pod sufitem. Wreszcie wagonik dojeżdża do Irlandii, odpalam silnik i natychmiast włączam ogrzewanie. Pora jechać do jakiegoś pubu z rozpalonym kominkiem.

środa, 27 listopada 2013

Problem z Trip Advisor

Od pewnego czasu mam problem z portalem Trip Advisor. Jeśli ktoś nie wie co to takiego - to strona, gdzie turyści z całego świata oceniają miejsca w których byli, firmy z których usług korzystali, restauracje, hotele, plaże itp. Mam tam swoją stronę firmową Pendragon Tours i zawsze proszę moich klientów o komentarze po naszych wycieczkach. Od pewnego czasu komentarze przestały się pojawiać na mojej stronie Trip Advisor. Korespondencji z obsługą portalu po wielu próbach zaniechałem, ponieważ to przypominało walenie głową mur. Na maile moje i moich klientów odpowiadano, że recenzje nie spełniają wymogów regulaminu. A regulamin Trip Advisor jest bardzo enigmatyczny, co pozwala się nim zasłaniać odmawiając publikacji pozytywnej recenzji od nowego uzytkownika. Cóż, trudno. Dziękuję moim klientom za cierpliwość w wysyłaniu opinii do nieprzejednanego Trip Advisora i zapraszam ponownie!

______________________________________________
Podróż marzeń

Wybraliśmy Pendragon Tours i był to strzał w dziesiątkę. W ciagu czterech dni na zachodnim wybrzeżu zobaczyliśmy i poczuliśmy to co było naszym pragnieniem od lat, Piotr spełnił nasze oczekiwania w zupełności, świetnie dopasował wycieczkę do naszych wcześniejszych sugestii. Kolekcja wspaniałych zdjęć, którą nam przekazał na zakończenie wycieczki była bardzo miłym bonusem to niezapomniany album z naszej wyprawy do Irlandii. Piotr dostarczył nam wielu dodatkowych wrażeń a do najbardziej niesamowitych zaliczamy to, kiedy szliśmy wieczorem do pubu na Achill to on zabrał z bagażnika swój irlandzki bębęnek i dołączył do muzyków. Piotr, chapeau bas!

Mateusz i Teresa
______________________________________________
Fabulous journey-big THANK YOU to Piotr!!!

Our parents spent fantastic 10 days travelling around whole Green Island-Ireland . Starting from the very beginning trip was perfectly organised. Not only Piotr has shaven broad knowledge concerning culture, history and nature of the country but also was very friendly and helpful in everyday life situations –it was a pleasure to spent time with him!!!

Our parents are energetic people, loving nature and animals of all kind (they are both veterinary doctors) so the trip was generally nature-oriented . Thanks to Piotr they had fantastic opportunity to see the most beautifully Irish fauna and flora examples. They travel through breath-taking mountain roads and spending nights in romantic and cosy B&Bs and castles. We would like to say big thank You to Piotr!! We hope we meet Him one day in beautiful Ireland or in… Poland .

Joanna and Bartek
______________________________________________

Ponieważ byłam bardzo zadowolona z pierwszej wycieczki z Pendragon Tours ("Inishmore"2011) ...skorzystałam z usług tegoż;-)...po raz drugi. Moja opinia jest niezmienna... Właściciel biura, Piotr...jest niezawodny w organizacji wycieczek (wg życzeń albo wszystko dopięte na ostatni guzik, albo większa lub mniejsza...improwizacja;-)), przepełniony wiedzą o Irlandii, z którą chce się dzielić w każdej chwili i w każdym miejscu (może opowiadać godzinami... jedząc,jadąc, chodząc;-)), pełen pomysłów, które mile zaskakują i uatrakcyjniają wyprawę, (ognisko na plaży, jakiś ciekawy dolmen, jakaś wyjątkowa dziura albo wieża;-)), ciągle się uczy i rozwija co widać po nowych pomysłach i rozwiązaniach (tym razem pamiątkowe filmiki zdjęciowe). To była świadoma recydywa;-))) z tym biurem i...nie zawiodłam się!

Polecam ludziom zwiedzanie Irlandii a jeśli Irlandia to...Pendragon Tours.

Renata
______________________________________________

poniedziałek, 25 listopada 2013

Menhiry w Punchestown

Na menhiry koło Punchestown (blisko Naas w hrabstwie Kildare) wybraliśmy się jesienią. Mieliśmy zamiar najpierw je znaleźć, dotknąć, sfotografować i na koniec założyć koło nich geoskrytki, żeby przyprowadzić tu innych poszukiwaczy irlandzkich skarbów. Pierwszy menhir zwany tu Punchestown Longstone jest niewidoczny z drogi, ale udało się wypatrzeć między liściami tabliczkę.



Strzałka wskazywała drugą stronę drogi i krzaczory, pośród których wiodła wąska i kłująca ścieżka. Prowadziła do drewnianego ogrodzenia, za którym czekali gotowi na wszystko miejscowi strażnicy. Tak więc pierwszy menhir został namierzony i sfotografowany, ale wobec przeważających sił umięśnionych bramkarzy dotykanie starożytnego kamienia tym razem postanowiliśmy sobie odpuścić.



Wróciliśmy tu po godzinie, kiedy czworonogi gryzły trawę po drugiej stronie łąki. Szybki sprint w stronę kamienia zamienił się w jeszcze szybszy sprint z powrotem, kiedy bizony zobaczyły nas i zaczęły galopować w naszą stronę. Przynajmniej słońce wyszło :)



Drugi menhir stoi kilkaset metrów dalej i nie ma tam żadnej tabliczki, za to można go wypatrzeć z drogi, dobrze tylko wiedzieć w którą stronę i między którymi gałęziami trzeba patrzeć. 




Dotarcie do menhira Craddockstown było łatwe, wystarczyło przejść przez drewniane ogrodzenie i iść koleinami zostawionymi przez traktory. Dotknięcie starego kamienia postawionego jeszcze przed Celtami - to było to!



Nie wiadomo dlaczego słowo "menhir" jest nieużywane w Irlandii, gdzie tych menhirów jest całkiem sporo. Tu się raczej mówi "standing stone" co jest dość ogólnym pojęciem. O menhirach, Asterixie i Obeliksie pisałem wcześniej tutaj.

Namiary na powyższe menhiry zamieściliśmy na stronie geocaching.com Zapraszam do szukania skarbów na irlandzkich pastwiskach.


czwartek, 21 listopada 2013

Dwa wodospady - Powerscourt Waterfall

Wodospad Powerscourt w Górach Wicklow ma 121 metrów co czyni go największym w Irlandii. Położony bardzo blisko Dublina jest łatwo dostępną atrakcją dla turystów i naszych gości. Można go oglądać z dołu (wstęp €5,50) albo z góry (za darmo, ale kawałek trzeba się przejść).



W ciepłe letnie dni w tym miejscu bywa tłoczno. Całe rodziny grillują tuż przy wodospadzie i chodzą po skałach żeby zrobić sobie zdjęcie ze spadającą wodą.







Jednak letni wodospad Powerscourt w słoneczny dzień to tylko woda szumiaca po skałach. W ponury jesienny dzień to miejsce wygląda zupełnie inaczej. Ludzi prawie nie ma, po grillach nie został ślad, za to wodospad jest olbrzymi. Tu nie ma śmiałka co by sobie strzelił fotkę na skałach. Wezbrany żywioł spada z tych samych 121 metrów. Efekt nieco inny...



Warto pojechać na Powerscourt Waterfall zimą po deszczach, bo dopiero wtedy widać, że to największy irlandzki wodospad.



Wodospadem leci w dół rzeka Dargle - na codzień wąska rzeczka, którą przecina szlak górski prowadzący na Djouce Mountain (4-5 godzin w obie strony). Normalnie rzeczkę przeskakuje się po kamieniach. Jednak przy wysokim stanie wody tak się nie da, trzeba byłoby skorzystać z mostu. Ale jedyny most został zniszczony przez żywioł kilka lat temu. Przez tą samą rzeczkę, która kilkaset metrów dalej spada jako Powerscourt Waterfall. Zapraszam na zimowe szlaki po górach Wicklow z PENDRAGON TOURS.







poniedziałek, 18 listopada 2013

Zachód słońca na półwyspie Howth

Po zachmurzonym dniu na półwyspie Howth wreszcie wyszło słońce. Byliśmy akurat na wzgórzu pod koniec szlaku fioletowego (14 km).



Z obu stron jak okiem sięgnąć - woda i trochę lądu. Wąski przesmyk, którym tu się wjeżdża, odpływ i mała wysepka - Ireland's Eye.







W powrotnej drodze z klifów przechodzi się przez środek pola golfowego. Należy podążać wzdłuż białych betonowych donic i uważać na latające piłeczki.







Krótki rękaw w połowie listopada - czemu nie. Jutro może spadnie śnieg. Słońce odbija się w zatoce i zachodzi za Góry Wicklow. Potem gorąca zupa pomidorowa w miasteczku i po 20 minutach kolejką jesteśmy z powrotem w centrum Dublina.



sobota, 16 listopada 2013

Trinity College

Rozwiązanie fotozagadki


Na zdjęciu konkursowym widoczny jest fragment rzeźby z brązu stojącej na terenie dublińskiej uczelni Trinity College. Kula nazywa się Sphere Within Sphere, a co ona symbolizuje - mogą się domyślać ludzie w wielu krajach, ponieważ podobne złote kule stoją w Dublinie, Rzymie, Nowym Jorku, Waszyngtonie, San Francisco, Tel Avivie...

Tematem dzisiejszego wpisu jest Trinity College, najstarsza irlandzka uczelnia z 16 000 studentów. Na jej terenie, koło Biblioteki Berkeley stoi owa kula z brązu autorstwa Arnaldo Pomodoro.   

Tym razem jest dwoje zwycięzców - ZBESHEK i RYBKA (szczegóły w komentarzach pod zagadką). Kolejna i ostatnia już fotozagadka za miesiąc. Serdecznie zapraszam.
_________________________________________________________________

Trinity College (Kolegium Trójcy Świętej) to młodsza siostra uniwersytetów w Oxford i Cambridge. Uczelnię w Dublinie założyła brytyjska królowa Elżbieta I w 1592 roku jako szkołę wyższą kształcącą zamożnych protestantów w podbitej Irlandii.   




Pierwsze budynki Trinity College to były opuszczone zabudowania klasztoru zakonu Augustianów, który dekretem króla Henryka VIII został rozwiązany jak każdy inny katolicki kościół w Irlandii. Od tamtej pory teren uczelni bardzo się powiększył i żeby dziś go obejść potrzeba jakieś pół godziny. 

Uczelnia dla protestantów przyjmowała wyłącznie mężczyzn, kobietom pozwolono studiować dopiero w 1904 roku. Na terenie Trinity stoi wiele posągów sławnych wychowanków - to sami mężczyźni.






Zakaz studiowania dla wyznawców innych religii został zniesiony dopiero po dwustu latach - w 1793 roku. I chociaż katolicy i inni innowiercy mogli już od tej pory pobierać nauki, to Kościół Katolicki w Irlandii oficjalnie zgodził się na to dopiero w 1970 roku. 




Zgodnie ze starym prawem Trinity College otrzymuje jeden egzemplarz każdej książki, czasopisma, mapy wydanej w Wielkiej Brytanii lub Irlandii. 100 000 przedmiotów trafia w ten sposób do przepastnych magazynów bibliotecznych, gdzie zgromadzono już ponad 5 milionów książek.


Najsłynniejszą przechowywaną tam księgą jest Book of Kells - bezcenny ilustrowany wczesnośredniowieczny manuskrypt. Wraz z nim warto odwiedzić Long Room - olbrzymią i efektowną salę biblioteczną







Dziedzińce Trinity College są popularnym miejscem do spacerów i przypinania rowerów. 















source: www.poloconghaile.com

czwartek, 14 listopada 2013

Fotozagadka na listopad (przedostatnia)

Zasady konkursu są TUTAJ. Liczą się wyłącznie odpowiedzi umieszczane w komentarzach pod tym postem. Na razie komentarze są wyłączone, czas do namysłu jest do soboty do godziny 10.00 czasu POLSKIEGO.

Pytanie konkursowe brzmi: 

Co jest na poniższym zdjęciu?





Moja sylwetka w krzywym odbiciu to wskazówka, że jesteśmy w Dublinie. Jak zwykle zresztą w moich zagadkach - jest to mega ścisłe centrum Dublina.

Rozwiązanie konkursu w sobotę wieczorem.

Nagrody od PENDRAGON TOURS dla zwycięzcy:

- Karty do do gry na jesienne wieczory - unikatowe wydanie podpisane przez Swifta, Guliwera i Pinokia
- Kalendarz na ścianę "Piękna Irlandia" Johna Hinde 
- DVD "Man About Dog" - irlandzki film o psach i Irlandczykach, znaczy się o bezrobotnych Irlandczykach i ich wyścigowych psach :)
- książka - wywiad rzeka z BONO, liderem U2
- "wieczny" kalendarz celtycki 
- godzinny masaż rozgrzewający lub relaksujący w wykonaniu profesjonalnego masażysty (tylko Dublin i okolice


O CZYM JEST TEN BLOG

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...