wtorek, 29 czerwca 2010

Środek Irlandii - Hill of Uisneach

Z Athlone, które jest Centralnym Miastem Irlandii bardzo niedaleko jest na Centralną Wieś. Tam właśnie jest prawdziwy środek Irlandii.
  
Mam na myśli środek całej Wyspy. W tym miejscu krzyżuje się jakiś południk z równoleżnikiem oraz dawne granice pięciu historycznych prowincji: Connacht, Leinster, Ulster, Munster oraz Meath. To miejsce nazywa się Hill of Uisneach. Wzgórze Uniesień, wapienna skała, miejsce, skąd widać najwyższe wzgórza w pozostałych 32 hrabstwach Irlandii. Tu spotykają się wszystkie irlandzkie meridiany.
  
Z racji swojego położenia Hill of Uisneach pełniło funkcję królewską na długo przed wzgórzem Tara, na którym zasiadali Wysocy Królowie Irlandii, gdzie stoi do dziś „ryczący kamień” oznajmiający niegdyś gromkim głosem wybór kolejnego króla Irlandii.
  
W tym miejscu byli wszyscy tutejsi ważni poczynając od bogini Ériu, która nadała imię całej wyspie (EIRE = IRELAND), poprzez jednookich i jednonogich cyklopów, rzeźbiarzy ery neolitu, Briana Boru, druidów, świętego Patryka, świętą Brygidę, aż do Finna MacCoola, Jamesa Joyce’a i U2. W maju 2010 roku na tej górze pojawią się naraz tysiące ludzi. Ale o tym za chwilę.
  
Szukałem Hill of Uisneach dość długo, wzgórz tu w okolicy jest sporo a z poziomu drogi nie wiadomo, które jest najwyższe. 180 metrów nad poziomem morza to niewiele. Oznaczeń jest bardzo mało, a palce farmerów pokazują mi coraz to nowe kierunki. Wygląda na to, że opuszczali lekcje historii.

Jeżdżenie w kółko pomogło mi nieoczekiwanie znaleźć dom, gdzie mieszkał jeden z nieszczęsnych podróżników Titanica.
   

Z perspektywy czasu widać, że facet mógł się jednak powstrzymać i tu zostać, nie było tu tak źle. Trochę starań i po 100 latach dom nadawałby się znów do zamieszkania, niezła baza wypadowa, zwłaszcza, że wkrótce będzie dobra okazja.
 
Póki co obowiązują tu dawne prawa – kara grzywny w wysokości 40 szylingów dla każdego, kto wejdzie do pubu i nie zamknie za sobą drzwi. Lepiej zaopatrzyć się zawczasu w szylingi, bo drzwi nie chcą się nawet otworzyć. Aha, to pora lanczu, sorry. Nie ma pośpiechu, to przecież Irlandia. Z tankowaniem też trzeba zaczekać.
  
Wraca właściciel pubu i dystrybutora, mówi że do centrum Irlandii mam pojechać tędy.
  
Środek Irlandii nie różni się za bardzo od innych miejsc w kraju. Zielono, mokro, wietrznie i słonecznie. Spokojnie, cicho i powoli.
  
Miejsce, gdzie w legendarnych czasach mieszkali królowie Irlandii, gdzie druidzi odprawiali swoje ceremonie, gdzie ponoć spoczywa matka chrzestna Irlandii - Ériu - jest obecnie mało dostępne, byki szaleją po pastwiskach, jest mokro, co chwila pada deszcz i tak dalej.
  
Dość trudno jest znaleźć pozostałości z dawnych czasów w tym miejscu. Jak na przykład mały grobowiec skierowany wejściem w stronę wschodzącego słońca 21 czerwca. Tam w środku raz w roku pojawia się światło, dlatego nazywany jest „łonem bogini matki”.
  
Jak na przykład leżący na zboczu Hill of Uisneach „koci kamień” nazwany tak, bo przypomina kota polującego na mysz. Pod przedziwnie ułożonym z wielkich kamieni „Catstone” według legend pochowana jest bogini Ériu. Irlandzkie skały były jej kośćmi, ziemia ciałem, a rzeki arteriami.
  źródło: www.megalithomania.com
Centralne miejsce Hill of Uisneach to sanktuarium. Dwa kręgi o średnicy 55 metrów stanowią “ogniste oko”. Widok z tego miejsca przy dobrej pogodzie jest przecudny. Strażnicy są na każde zawołanie.
  
I tak znalazłem się w miejscu najstarszego festiwalu ognia w Europie. Wyobraźmy sobie wielki ogień rozpalony w pewną ciepłą majową noc na szczycie wzgórza w samym centrum kraju. Po pewnym czasie w oddali zaczynają zapalać się podobne ognie na wzgórzach we wszystkich kierunkach. Z każdego hrabstwa, z jego najwyższego wzniesienia na królewskie wezwanie odpowiada ogień. Cały kraj oddaje cześć królowi tak jak każe pogański zwyczaj. W tak małym i dość płaskim kraju jak Irlandia może to się udać. A według legend tak właśnie było w bardzo dawnych czasach. I teraz zaraz ta zapomniana pogańska tradycja ma się odrodzić w trakcie trzydniowego majowego festiwalu ognia. W nadchodzącym roku na Hill of Uisneach zapłonie olbrzymi ogień a ja stojąc na wzgórzu w samym środku Irlandii będę obserwował, jak w kolejnych hrabstwach Irlandii zapłoną ogniste stosy. O ile tutejsi poganie dopiszą :)

 
Dodam na koniec (roku), że w miejscu zwanym obecnie środkiem Irlandii (skromnie Hill of Uisneach) wznosiła się w czasach mrocznych święta irlandzka góra Mount Killaraus. Została ona podzielona na mniejsze fragmenty przez 15 000 żołnierzy legendarnego władcy Brytów - Uthera Pendragona i z pomocą czarodzieja Merlina przeniesiona przez Morze Irlandzkie do Anglii. Tam kamienie ze środka Irlandii posłużyły jako budulec bardzo znanej budowli w południowej Anglii. Tako rzecze arturiańska legenda.

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Irlandzki krzyż - celtic high cross

Krzyż celtycki jest jednym z charakterystycznych dla Irlandii motywów. Jest tak rozpowszechniony i wtopiony w tutejszą kulturę, że oprócz kościołów i cmentarzy, które są naturalnym środowiskiem dla symboli religijnych ujrzeć go można w najprzeróżniejszych miejscach. Celtycki krzyż pojawia się na filiżankach, hotelowych serwetkach, drzwiach do pubu, proporczykach drużyn sportowych, ciężarówkach, kopertach, koszulkach, oraz oczywiście na obrączkach, tatuażach i w sklepach z pamiątkami.
    
Pierwotny pogański symbol celtyckiego krzyża jest wcześniejszy niż chrześcijaństwo i ma symetryczną postać okręgu przeciętego dwoma liniami w poziomie i w pionie. Jego symboliką zajmuje się tak wiele dziedzin wiedzy, że nie będę tego tematu tu rozszerzał, wystarczy powiedzieć, że nazywa się go „znakiem słońca” i „krzyżem solarnym”. 
  Nobber - hrabstwo Meath
Starcie pogańskiego Boga Słońce z chrześcijańskim Bogiem Ojcem, które miało miejsce po przybyciu do Irlandii św. Patryka nie miało gwałtownego przebiegu. Druidzi przewidzieli przybycie świętego i przygotowali dla niego tylko jedną pułapkę w postaci zatrutego wina, z którym Patryk sobie rzecz jasna poradził, w związku z czym nie było już większych przeszkód w ochrzczeniu całej Irlandii. 
  Monasterboice  - hrabstwo Louth
Jedno z ramion celtyckiego krzyża zostało wydłużone w stronę ziemi i tak powstał chrześcijański krzyż celtycki. Jego wzór zaczerpnięty z czasów bezbożnych został o dziwo zaakceptowany przez papieża. W takim mniej więcej pokojowym procesie pogaństwo wymieszało się z nową religią a Irlandia wzbogaciła się w nowy symbol religijny. 
  Yellow Furze  - hrabstwo Meath
Najpiękniejszymi okazami celtyckich krzyży, które możemy dziś podziwiać na Zielonej Wyspie są tzw. „high crosses” czyli „wysokie krzyże”. Zostało ich niewiele, są jedynie w około 40 miejscach, czasem po kilka w jednym. 
  Kells  - hrabstwo Meath
Najstarsze z nich powstały w VII wieku, najmłodsze w XII. Z reguły wykonywano je z jednego kamiennego bloku i najczęściej były bogato rzeźbione. Surowcem był zazwyczaj piaskowiec i wapień. "High cross" nie tylko znaczy "wysoki". Przede wszystkim jest bardzo stary. Na zdjęciu poniżej tylko ten z lewej jest "high cross". Pozostałe są dużo młodsze, chociaż wyglądają podobnie.
   Monasterboice  - hrabstwo Louth
Zdarzają się monumenty, które nie są rzeźbione, albo wyglądają na niedokończone. Wykonanie takiego masywnego pomnika ze tymi wszystkimi wyrzeźbionymi scenami zajmowało lata a warto pamiętać, że na przełomie I i II tysiąclecia zdarzało się, że trzeba było porzucać wszystko i uciekać przed nadciągającymi skandynawskimi łupieżcami. 

    Kells  - hrabstwo Meath
Wikingom trzeba jednak oddać, że zza morza przywieźli tu słowo „cross”, wcześniej był to po prostu „cheilteach”.
 
Płaskorzeźby na tych irlandzkich monumentach to przede wszystkim sceny religijne, od Adama i Ewy aż do ukrzyżowania. Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie, więc dla lepszego odczytania kamiennych komiksów posługuję się schematami wykonanymi przez tych, którzy orientują się lepiej.

    
Kells  - hrabstwo Meath

Dzięki temu wiem również, że na niektórych wysokich krzyżach sprzed ponad 1000 lat można dostrzec symbole runiczne, znaki dawnych celtyckich druidów a nawet znaki zodiaku. Jak rzekłem, krzyż celtycki to wynik przymierza pogaństwa z nową religią. Później natomiast zdarzało się, że religijne spory zamieniały te krzyże w szubienice. Na tym poniżej w 1798 roku zawisło kilku katolickich mieszkańców. Ten Market Cross stał kiedyś w środku wioski ale wraz z pojawieniem się asfaltu został przeniesiony pod daszek. 
   Kells  - hrabstwo Meath
Wysokie krzyże wyznaczały miejsca religijnych obrzędów i chociaż w dzisiejszych czasach różnie to tutaj wygląda, to "high crosses" często schowane w równie wysokiej trawie obecnie stanowią wspaniałą pamiątkę z zamierzchłego średniowiecza. Tylko nieliczne monumenty tego typu stoją w centrum miasteczka jak na zdjęciach powyżej i poniżej.
  Kells  - hrabstwo Meath
Wiele z nich towarzyszy zrujnowanym klasztorom, a do niektórych można trafić tylko przez zabudowania gospodarskie, łąkę i kamienny mur otaczający zapomniany cmentarzyk. I to pod warunkiem, że wie się przez którą zagrodę należy przejść. 
  Castlekeeran  - hrabstwo Meath
Z tego co wiem, w Dublinie nie ma już ani jednego „wysokiego krzyża”. W stołecznym hrabstwie jest jeden zniszczony i jeden malutki. Aby zobaczyć jakiś większy "high cross" na własne oczy trzeba się wybrać gdzieś dalej. W ościennym hrabstwie Meath jest tych zabytków najwięcej w kraju, więc polecam, bo blisko. Stoi tu dziewięć wysokich starych pomników średniowiecza. Są w bardzo różnym stanie, schowane albo nie, wysokie albo nie za bardzo. 
  Castlekeeran  - hrabstwo Meath
Niektóre są tak małe, ze można je przeoczyć przechodząc obok. Innych nie zauważyć po prostu się nie da. Poniżej najwyższy stary wysoki krzyż w Irlandii – mierzy ponad 7 metrów wysokości.
     Monasterboice  - hrabstwo Louth
Wysokie krzyże stoją dumnie głównie w Irlandii, kilka ich jest w Szkocji, Walii, na Hebrydach i dwa na Wyspie Iona, te są prawdopodobnie najstarsze.
  Monasterboice  - hrabstwo Louth
Krzyże - pomniki ciągle niszczeją bo nie są przecież wieczne. Niektóre ucierpiały w ciągu dziejów i działań najeźdźców i nie wiadomo już dziś jak wyglądały dawniej.
   Kells  - hrabstwo Meath
Inne dotrwały wprawdzie do naszych czasów ale uległy wiatrom i deszczom zanim je zobaczyłem. Poniżej wzgórze Rock of Cashel i wyniosły kikut olbrzymiego krzyża, który runął jakieś 30 lat temu. Udało mi się znaleźć starą widokówkę, na której jeszcze stoi. 
   Rock of Cashel  - hrabstwo Tipperary
Z bliska kolumna wygląda potężnie bo taki miał właśnie być ten stojący na wzgórzu wyniosły "high cross". 
   Rock of Cashel  - hrabstwo Tipperary
Wokół postumentu w ziemię wrastają powoli jego zniszczone fragmenty.
   Rock of Cashel  - hrabstwo Tipperary
Mimo to w kraju jest jeszcze co oglądać. Oby "high crosses" stały jak najdłużej. 
 

sobota, 26 czerwca 2010

Zamek w Athlone

 Athlone leży w hrabstwie Westmeath, to największe irlandzkie miasto leżące w głębi lądu. Komunikację z morzami zapewniała tu od zawsze żeglowna rzeka Shannon – najdłuższa w Irlandii (386 km). Athlone leży prawie w środku Wyspy, a w samym centrum tego bardzo ruchliwego miasta wznosi się historyczny zamek.
  
Normanowie zbudowali zamek z kamieni w 1210 roku zastępując drewnianą dotychczas budowlę z XII wieku. Od tamtej pory twierdza w Athlone stanowiła strategiczny i bardzo oporny punkt w każdej irlandzkiej wojnie, dlatego republikanie proponują właśnie tu, w Athlone utworzyć stolicę Zjednoczonej Republiki Irlandii, kiedy już Irlandia Północna się zgodzi. Dopiero w roku 1969 zamek przestał pełnić funkcję garnizonu wojskowego i został udostępniony cywilom. Skorzystałem szparko z tej okazji, jako żem do rezerwy przeniesion.
  
Zamek stojący na brzegu szerokiej rzeki, na granicy prowincji Leinster i Connacht, otwierający drogę do zachodniej części kraju musiał być na celowniku wielu działowych w każdej bitwie nad Shannon. Dlatego jedynym budynkiem, który przetrwał od 1210 roku jest centralnie położony keep, albo jak kto woli donjon – czyli po naszemu stołb. Baszta, najtrudniejsza do zdobycia w samym środku twierdzy. Masywna 12-ścienna budowla jako jedyna przetrwała oblężenie w 1691 roku kiedy przybyli tu zaraz po bitwie nad rzeką Boyne zwycięscy Williamici krwawo krzewiący protestantyzm w katolickim kraju. Zamek w Athlone zajęty przez Jakobitów nie poddał się, mimo że spadło na niego 12 tysięcy pocisków armatnich i 600 bomb z katapult.
  
Kupując bilet dowiedziałem się, że będę jedynym zwiedzającym i zostałem poinstruowany jak mam się zachowywać w tym historycznym miejscu. Otóż zamek w Athlone jest obecnie przykładem całkowicie zautomatyzowanego samo-zwiedzającego się obiektu o tak doniosłym znaczeniu historycznym. Na początku kupujesz bilet, potem po całym obiekcie oprowadzą cię małe guziki przy drzwiach.
  
Wcisnąłem pierwszy guzik, usiadłem w sali projekcyjnej. Zgasło światło, na ekranie pokazała mi się historia miasta na filmie. Potem światło się zapaliło więc wstałem, a głos z taśmy zaprosił mnie do kolejnej sali, gdzie po naciśnięciu guzika pokornie usiadłem i obejrzałem również na filmie dość realistyczne przedstawienie oblężenia zamku w 1691 roku. W kolejnych salach dowiedziałem się wielu ciekawych szczegółów na temat długiej rzeki Shannon oraz towarzyszących jej kanałów Royal Canal und Grande Canale, zależnie od wersji językowej (polska wersja niedostępna).
  
Dalej posłuchałem głosów ptaków gniazdujących w krzakach nad Shannon, poznałem neolityczne budowle w tym rejonie oraz poznałem szczegółowe umundurowanie wszystkich po kolei irlandzkich żołnierzy aż do tych najnowszych.
  
Na koniec 45-minutowej wędrówki za kolejnymi guzikami zasiadłem znowu w fotelu w pewnej ciemnej sali, gdzie po odsłonięciu kurtyny ujrzałem człowieka śpiewającego tenorem. Był to światowej sławy John McCormack (1884 –1945). Głos z taśmy zapoznał mnie z jego rodzicami, osiągnięciami tenora we Włoszech, Australii i Monte Carlo… Siedząc sam w pustej sali koncertowej i patrząc na figurę z wosku śpiewającą tenorem z trzeszczącej taśmy poczułem się bardzo zmęczony tą wycieczką po zamku. Wydaje mi się, że McCormack miał tyle wspólnego z tym zamkiem, co ja z całym Athlone. Może dla miejscowych jest to najlepsza atrakcja tej wycieczki, ja cieszyłem się, że to była ostatnia sala do zwiedzania.
  
Pochodziłem po murach, zajrzałem do baszty - tej najstarszej. Obecnie jest tam folklorystyczny skansen z wieloma zgromadzonymi przedmiotami, na moje oko wszystkie mogły zostać wyniesione z okolicznych pubów, ale niech im tam. Strażnik tam był, pierwsza żywa osoba po bileterce. Poczułem się przez chwilę jak w skansenie na Mazurach.

Dużym niedopatrzeniem jest całkowite pominięcie w tych wszystkich guzikach na ścianie historii samego zamku. Wiadomo, że był niszczony, wiadomo że to najdłużej funkcjonujący garnizon w Europie (od 1697 do 1969 r.) ale poza tym niewiele. Nawet duchów nie ma, tylko widok na marinę na rzece Shannon i samo miasto, tak typowe dla Irlandii.

    
Kiedy dwa lata temu mijałem zamek w Athlone, pomyślałem że fajnie byłoby go zwiedzić. Niestety, te czasy już nie wrócą. Dlatego znów poszedłem do pobliskiego Sean's Bar, który szczęśliwie jest najstarszym pubem w Europie, co poświadcza certyfikat z Księgi Rekordów Guinnessa wiszący na jednej ze ścian. Tam od miejscowych można dowiedzieć się tego, czego zabrakło zamkowym guzikom.  Athlone leży w hrabstwie Westmeath, to największe irlandzkie miasto leżące w głębi lądu. Komunikację z morzami zapewniała tu od zawsze żeglowna rzeka Shannon – najdłuższa w Irlandii (386 km). Athlone leży prawie w środku Wyspy, a w samym centrum tego bardzo ruchliwego miasta wznosi się historyczny zamek.
  
Normanowie zbudowali zamek z kamieni w 1210 roku zastępując drewnianą dotychczas budowlę z XII wieku. Od tamtej pory twierdza w Athlone stanowiła strategiczny i bardzo oporny punkt w każdej irlandzkiej wojnie, dlatego republikanie proponują właśnie tu, w Athlone utworzyć stolicę Zjednoczonej Republiki Irlandii, kiedy już Irlandia Północna się zgodzi. Dopiero w roku 1969 zamek przestał pełnić funkcję garnizonu wojskowego i został udostępniony cywilom. Skorzystałem szparko z tej okazji, jako żem do rezerwy przeniesion.
  
Zamek stojący na brzegu szerokiej rzeki, na granicy prowincji Leinster i Connacht, otwierający drogę do zachodniej części kraju musiał być na celowniku wielu działowych w każdej bitwie nad Shannon. Dlatego jedynym budynkiem, który przetrwał od 1210 roku jest centralnie położony keep, albo jak kto woli donjon – czyli po naszemu stołb. Baszta, najtrudniejsza do zdobycia w samym środku twierdzy. Masywna 12-ścienna budowla jako jedyna przetrwała oblężenie w 1691 roku kiedy przybyli tu zaraz po bitwie nad rzeką Boyne zwycięscy Williamici krwawo krzewiący protestantyzm w katolickim kraju. Zamek w Athlone zajęty przez Jakobitów nie poddał się, mimo że spadło na niego 12 tysięcy pocisków armatnich i 600 bomb z katapult.
  
Kupując bilet dowiedziałem się, że będę jedynym zwiedzającym i zostałem poinstruowany jak mam się zachowywać w tym historycznym miejscu. Otóż zamek w Athlone jest obecnie przykładem całkowicie zautomatyzowanego samo-zwiedzającego się obiektu o tak doniosłym znaczeniu historycznym. Na początku kupujesz bilet, potem po całym obiekcie oprowadzą cię małe guziki przy drzwiach.
  
Wcisnąłem pierwszy guzik, usiadłem w sali projekcyjnej. Zgasło światło, na ekranie pokazała mi się historia miasta na filmie. Potem światło się zapaliło więc wstałem, a głos z taśmy zaprosił mnie do kolejnej sali, gdzie po naciśnięciu guzika pokornie usiadłem i obejrzałem również na filmie dość realistyczne przedstawienie oblężenia zamku w 1691 roku. W kolejnych salach dowiedziałem się wielu ciekawych szczegółów na temat długiej rzeki Shannon oraz towarzyszących jej kanałów Royal Canal und Grande Canale, zależnie od wersji językowej (polska wersja niedostępna).
  
Dalej posłuchałem głosów ptaków gniazdujących w krzakach nad Shannon, poznałem neolityczne budowle w tym rejonie oraz poznałem szczegółowe umundurowanie wszystkich po kolei irlandzkich żołnierzy aż do tych najnowszych.
  
Na koniec 45-minutowej wędrówki za kolejnymi guzikami zasiadłem znowu w fotelu w pewnej ciemnej sali, gdzie po odsłonięciu kurtyny ujrzałem człowieka śpiewającego tenorem. Był to światowej sławy John McCormack (1884 –1945). Głos z taśmy zapoznał mnie z jego rodzicami, osiągnięciami tenora we Włoszech, Australii i Monte Carlo… Siedząc sam w pustej sali koncertowej i patrząc na figurę z wosku śpiewającą tenorem z trzeszczącej taśmy poczułem się bardzo zmęczony tą wycieczką po zamku. Wydaje mi się, że McCormack miał tyle wspólnego z tym zamkiem, co ja z całym Athlone. Może dla miejscowych jest to najlepsza atrakcja tej wycieczki, ja cieszyłem się, że to była ostatnia sala do zwiedzania.
  
Pochodziłem po murach, zajrzałem do baszty - tej najstarszej. Obecnie jest tam folklorystyczny skansen z wieloma zgromadzonymi przedmiotami, na moje oko wszystkie mogły zostać wyniesione z okolicznych pubów, ale niech im tam. Strażnik tam był, pierwsza żywa osoba po bileterce. Poczułem się przez chwilę jak w skansenie na Mazurach.

Dużym niedopatrzeniem jest całkowite pominięcie w tych wszystkich guzikach na ścianie historii samego zamku. Wiadomo, że był niszczony, wiadomo że to najdłużej funkcjonujący garnizon w Europie (od 1697 do 1969 r.) ale poza tym niewiele. Nawet duchów nie ma, tylko widok na marinę na rzece Shannon i samo miasto, tak typowe dla Irlandii.

    
Kiedy dwa lata temu mijałem zamek w Athlone, pomyślałem że fajnie byłoby go zwiedzić. Niestety, te czasy już nie wrócą. Dlatego znów poszedłem do pobliskiego Sean's Bar, który szczęśliwie jest najstarszym pubem w Europie, co poświadcza certyfikat z Księgi Rekordów Guinnessa wiszący na jednej ze ścian. Tam od miejscowych można dowiedzieć się tego, czego zabrakło zamkowym guzikom. 

O CZYM JEST TEN BLOG

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...