sobota, 28 stycznia 2012

Twierdza Derry. Londonderry

Kiedy w XVII wieku król Jakub I Stuart nakazał zaludniać Irlandię Anglikami, w spokojnej, katolickiej osadzie położonej na wzgórzu nad rzeką Foyle pojawiły się setki kupców i rzemieślników z Londynu. Wtedy do dotychczasowej tradycyjnej nazwy "Derry" dodano człon "London" i tak oto powstało miasto Londonderry, obecnie czwarte pod względem wielkości miasto na wyspie. Nie wszystkim jednak ta zmiana nazwy przypadła do gustu. Tak też jest do dziś, chociaż od tamtej pory minęło już 400 lat. W promieniu 100 mil od Derry katolicy z Irlandii Północnej zamazują niepotrzebne "LONDON" z drogowskazów. Z kolei na mapach wydanych w UK nie ma takiego miasta jak DERRY.
  
Dla miejscowych (irlandzkich katolików) i przyjezdnych (londyńskich protestantów) nazwa miasta od tego momentu była symbolem tego, kto tu ma rację i kto tu rządzi. W dzisiejszych czasach zarówno katolicy jak i protestanci są tu już miejscowi. Jednak wciąż mieszkają w dzielnicach po obu stronach rzeki i inaczej nazywają swoje miasto.

     
Katolicy wieszają na ulicach i domach irlandzkie flagi, a protestanci malują krawężniki w brytyjskie kolory. Autobusy z Dublina jeżdżą w dni parzyste do Londonderry, a w nieparzyste do Derry. Władze miasta zrezygnowały już z odnawiania niszczonych wciąż tablic na rogatkach i teraz przybyszów z każdej strony witają kamienne słupy z napisem "The Walled City" czyli TWIERDZA.
  
Cała burzliwa historia Derry/Londonderry została napisana przez ludzi, którzy mieli odmienne poglądy na temat religii, jednak samo Derry powstało tysiąc lat wcześniej, kiedy chrześcijaństwo było dużo prostsze. Pierwszy kościół na tym wzgórzu nad rzeką założył w 546 roku święty Kolumba, jeden z głównych irlandzkich patronów. 



Z czasem wokół "Kościoła Dębowej Gałęzi" powstała osada Doire. Derry dziś jest
jednym z najstarszych nieprzerwanie zamieszkanych miejsc w Irlandii. W miejscu pierwszej osady znajduje się mały protestancki kościółek i chociaż jest to w samym centrum starego Derry, to panuje tu cisza należna takim miejscom. Wielkomiejski zgiełk jest daleko w dole.

     
  
Jak wspomniałem, w XVII wieku do tego spokojnego i ustronnego miejsca w północnej Irlandii skierowano londyńskich fachowców, którzy mieli zbudować fortecę nie do zdobycia. Trwała w najlepsze kolonizacja Irlandii a Derry miało być najdalej na zachód wysuniętą angielską twierdzą. Powstało więc od podstaw całkiem nowe miasto - pierwsze zbudowane według planu w Irlandii. Budowa murów miejskich trwała od 1613 do 1618 roku. Cztery bramy i krzyżowy układ ulic z centralnym placem - Diamentem miały zapewnić bezpieczeństwo obrońcom na wypadek oblężenia. 
  
Mury miejskie są doskonale zachowane i można po nich spacerować wokół całego starego miasta. Mają długość około 1,5 kilometra i wysokość od 4 do 12 metrów. Z murów rozpościera się widok na położone niżej dzielnice protestantów (Waterside) i katolików (Bogside). W każdym narożniku stoją bastiony uzbrojone w wielkie armaty. 



Armat na pewno w Derry nie brakuje. Każda z nich jest wyposażona w tabliczkę producenta i rok. Wszystkie pochodzą z lat 1610-1630. Były nieraz w użyciu i dobrze spełniły swoją rolę, ponieważ Derry nigdy nie zostało zdobyte.  

  
Najbardziej pamiętne oblężenie Derry miało miejsce w latach 1688-1689, tuż przed Bitwą nad Boyne. Przed zbliżającymi się wojskami króla Jakuba II Stuarta w twierdzy schronili się okoliczni mieszkańcy i zwolennicy Wilhelma III Orańskiego. Oblężenie (Siege of Derry) trwało cztery miesiące. Wewnątrz murów zamkniętych było 30 tysięcy ludzi, z czego 8 tysięcy zmarło wskutek głodu, wycieńczenia i chorób. Pieśń Derry's Walls upamiętnia to oblężenie, jak również coroczne marsze ulicami miasta oraz widoczna w niektórych miejscach maksyma NO SURRENDER - "nie poddamy się".

Temu, że mury Derry nie wpuściły nigdy żadnych najeźdźców miasto zawdzięcza inny przydomek "The Maiden City" - Dziewicze Miasto.

  
Z czasem w protestanckim mieście zaczęło osiedlać się coraz więcej katolików, głównie w dzielnicy Bogside (bagienna strona rzeki). Protestanci zamieszkiwali w lepszej części miasta i mieli więcej przywilejów. Dyskryminacja i podziały tworzyły wieloletnią historię Derry/Londondery. Dwie różne nazwy miasta i dwie sporne społeczności. Z tego wziął się kolejny przydomek - Stroke City - stroke to ten właśnie ukośnik / a jednocześnie znak podziału pomiędzy społecznościami. Z miejskich murów widać wyraźnie Linię Pokoju podobną do tej w Belfaście - mur oddziela od siebie osiedla jednych i drugich. W innym miejscu na murze domu widoczny jest napis "Lojaliści z zachodniego brzegu Londondery ciągle w oblężeniu - nie poddamy się".  



Malunki na ścianach to osobny temat. Podobnie jak w Belfaście obie społeczności malują murale upamiętniające ważne w ich życiu wydarzenia. Oglądając murale po obu stronach rzeki doszedłem do wniosku, że nie umiałbym tam mieszkać. 




Z tych murali wygląda na ulice ciągła gotowość do walki, pamięć o przeszłości,
lęk o przyszłość, a czasem też nienawiść i nieustająca zawziętość. Trzeba mieć dużą odporność, żeby idąc do sklepu po mleko mijać obojętnie ogromny obraz przedstawiający 14 letnią dziewczynkę, która nie tak dawno idąc tędy też po mleko otrzymała dwie kule w czoło od brytyjskiego żołnierza. 



Derry zmienia się i mimo swojej krwawej historii nie roztacza nad sobą takiej ponurej atmosfery jak Belfast. Wprawdzie też jeżdżą tu opancerzone samochody policyjne, ale ludzie jakby częściej się uśmiechają i jest bardziej kolorowo. Więcej też jest samochodów z rejestracjami z Republiki Irlandii, pewnie dlatego, że Derry leży tuż przy granicy pomiędzy obiema Irlandiami. Katolików i protestantów oddziela naturalna granica w postaci rzeki Foyle. Czy dlatego jest bezpieczniej?




Tydzień temu w Derry wybuchły dwie małe bomby nie czyniąc większych szkód. Może to przygotowania do jutrzejszych obchodów czterdziestolecia Bloody Sunday, a może to normalne odgłosy tego miasta. Miejscowy żart - "Babcia pyta wnuczka o przyczynę hałasu za oknem. - Babciu, to tylko bomba po drugiej stronie rzeki. - A to całe szczęście, bo już myślałam że to grzmi." Przyznacie sami, że nie ma się z czego śmiać...



Cała historia Derry przedstawiona jest w muzeum Tower leżącym w granicach murów. Jedna z ekspozycji poświęcona jest Wielkiej Hiszpańskiej Armadzie, która w 1588 roku wracając do Hiszpanii po nieudanej próbie przywrócenia religii katolickiej w Anglii dostała się w szpony sztormów i w sporej części poszła na dno wraz ze swoimi skarbami. Niektóre z nich wyłowione w 1970 roku w pobliżu Derry można w Tower Museum obejrzeć. 
  
W przyszłym roku Derry/Londonderry będzie sprawować rolę stolicy kulturalnej Wielkiej Brytanii, więc będzie to dodatkowa okazja, aby udać się tam z wizytą. Tuż za rzeką zobaczycie rzeźbę "Dłonie ponad podziałem" symbolizującą pokój.
  
Jeżeli ktoś będzie się wybierał do Derry lub do Londonderry, to gorąco polecam zarezerwować sobie pieszą wycieczkę po murach miasta. W czasie godziny dowiecie się wszystkiego, co warto o Derry wiedzieć. Na koniec można od przewodnika kupić unikalne DVD poświęcone miastu. Nie zapyta o wyznanie jak kierowcy taksówek w Belfaście.
 Przewodnik John McNulty z miejscowej firmy Martina McCrossana

piątek, 20 stycznia 2012

U2 w Polsce - flaga

Najpopularniejszy zespół irlandzki zagrał w Polsce jak do tej pory trzy koncerty. Na ostatnim z nich - w 2009 roku miało miejsce wyjątkowe wydarzenie - polscy fani U2 utworzyli olbrzymią ruchomą polską flagę. Miało to być podziękowanie za utwór "New Year's Day", którego słowa powstały na wieść o wprowadzeniu stanu wojennego w naszym kraju. Zespół tego koncertu nie nagrywał, czego będą jeszcze długo żałować, bo takiego pospolitego ruszenia na własnym koncercie muzycy jeszcze nie widzieli.
  Więcej zdjęć na www.polandonthehorizon.pl
Ostatnio stała się inna bardzo ciekawa rzecz - z setek amatorskich filmów polscy fani U2 stworzyli pełen zapis tego koncertu. Cały ponad dwugodzinny koncert jest do pobrania stąd.
 Więcej zdjęć na www.polandonthehorizon.pl
Cały koncert U2 z Chorzowa można obejrzeć na YouTube, a "flaga" zaczyna się od 33:49

czwartek, 12 stycznia 2012

Filmy irlandzkie - bajeczki

Do pokaźnego zestawu irlandzkich filmów, które do tej pory przedstawiłem, dziś dodaję trzy kolejne pozycje, które oglądać można z przymrużonym okiem.
  
Irish Jam, 2006 (Irlandzki numer). Zabawna amerykańsko-irlandzka konfrontacja. Spłukany wesołek z USA podstępem wygrywa główną nagrodę w konkursie poetyckim i obejmuje w posiadanie jedyny w ubogiej irlandzkiej wiosce pub. Mieszkańcy wioski gromadzą się na przystani aby powitać zwycięzcę, ale kiedy z łódki wysiada czarny facet z białymi zębami, miejscowi są w szoku. Nowy właściciel pubu wnosi do zapadłej wioski nieznane do tej pory amerykańskie akcenty. Jest też oczywiście wątek miłosny i jedna wzruszająca scena. Przednia zabawa, o ile ktoś lubi przednie zabawy.


Summer Fling aka The Last of the High Kings, 1996 (Ostatnie takie lato). Film dla kolekcjonerów. Skomplikowany tytuł filmu nawiązuje do dawnej historii Irlandii i epoki arcykrólów ale połączenia tytułu z właściwą fabułą są raczej naciągane. Być może nastolatki, które zatrzymały się w rozwoju okrzyknęłyby ten obraz filmem sezonu. Co dobrego mógłbym powiedzieć o tym filmie – kilku dobrych irlandzkich aktorów dobrze gra swoje epizodyczne role. Poza tym – najgorszy z irlandzkich filmów, które do tej pory obejrzałem.


Leap Year, 2010 (Oświadczyny po irlandzku). Najprzyjemniejsza z dzisiejszych bajeczek. Oparta na jednym ze starych irlandzkich zwyczajów - możliwości oświadczenia się przez kobietę w przestępnym dniu - 29 lutego. Oczywiście wyczytać o tym można głównie w książkach albo u mnie na blogu, bo tradycja ta jest obecnie kompletnie przez młodych Irlandczyków zapomniana. Jednak film jest całkiem niezły. Dziewczyna z Ameryki przybywa do Irlandii, aby oświadczyć się swojemu chłopakowi, który akurat tego dnia przebywa służbowo w Dublinie. Przez cały film oglądamy jak Anna przemierza Irlandię z zachodu na wschód w towarzystwie rodowitego Irlandczyka. Mamy znowu amerykańskie oczekiwania kontra irlandzkie warunki, irlandzkie mierzenie czasu i amerykańskie przyzwyczajenia – bardzo fajna zabawa, o ile ktoś lubi fajną zabawę :)

O tym zapomnianym irlandzkim zwyczaju pisałem dwa lata przed powstaniem powyższego filmu. Rok przestępny to taki, który dzieli się bez reszty przez 4. A nam niedawno zaczął się niedawno 2012, który znowu rokiem przestępnym jest, więc - dziewczyny - do dzieła :)

środa, 11 stycznia 2012

Opowieści z krypty - hrabia Dracula

Hrabia Dracula to postać znana chyba każdemu, kto choć raz w życiu widział włączony telewizor. Filmów, kreskówek i najróżniejszych gier związanych z tą osobą powstało już mnóstwo. Po raz pierwszy Dracula ukazał się światu w 1897 roku na łamach książki napisanej przez Brama Stokera.
 
Bram Stoker stworzył postać arystokraty - wampira z Transylwanii dzięki popytowi na opowieści grozy o walce dobra ze złem, które stały się popularne w XIX wieku. Stoker był jednym z pierwszych, którzy tworzyli nurt "wampiryzmu" w literaturze. Imię Dracula zostało zapożyczone z rumuńskich legend o Vladzie Draculi o przydomku "Palownik", jako że Vlad lubił sobie przed obiadem kogoś nadziać. Natomiast sama osoba hrabiego Draculi ma swój pierwowzór w dawnych legendach celtyckich, które Bram Stoker znał przecież od kołyski.
  
W irlandzkich mitologiach wampiry pojawiły się dużo wcześniej niż w słowiańskich, a to jest o tyle ciekawe, że tak samo było z chrześcijaństwem. Życie po śmierci zostało w pełni wyjaśnione dopiero po przybyciu misjonarzy, od tamtej pory historie o wampirach stały się tylko legendami. Jednocześnie misjonarze rzucili nieco światła na tajemnicę zmartwychwstania. I tak powstał Dracula.
Na przełomie IV i V wieku Irlandia podzielona była na setki małych królestw, którymi władali przywódcy ważniejszych klanów. Wszystkich w garści trzymał High King czyli arcykról Irlandii urzędujący na wzgórzu Tara. Na codzień jednak wszystkie rozdrobnione królestwa podlegały lokalnym królom, w każdym razie nasz Dracula czyli Abhartach był jednym z nich. Nie był to lubiany władca. Był wrednym karłem, używał czarów i był bardzo okrutny, a do władzy doszedł podstępem, dlatego jego własny lud postanowił się go pozbyć. W tym celu poproszono innego celtyckiego króla z pobliża o pomoc. Król Cathán ofertę przyjął, zabił Abhartacha i wydawało się, że jest po sprawie. Trupa zakopano w pozycji stojącej w jakimś polu pośrodku niczego. Miała to być dodatkowa kara. Jednak rano Abhartach pojawił się we wsi nieco blady i zażądał krwi od swojego niewiernego ludu. Krew za krew.

Pod wieczór
Cathán znowu zabił Abhartacha a rano tamten znowu zmartwychwstał i zaczął pić krew swoich poddanych. Nikt już nie wiedział o co chodzi. Zdezorientowany Cathán nie wiedział co ma robić, więc zaczął radzić się zarówno druidów jak i mnichów, którzy w tym okresie licznie trafili do w Irlandii. Tak znalazł się w pustelni Eoghana. Ów święty zadumał się, po czym odrzekł:
"Abhartach nie jest już żywy ale też nie jest całkiem martwy. Nie możesz go naprawdę zabić bo zawsze powstanie z martwych by pić ludzką krew. Jedyne co możesz zrobić to go przed tym powstrzymać."
  
Dalej nastąpiły dokładne instrukcje co należy zrobić, aby wampira unieszkodliwić. Zgodnie z nimi następnego wieczora Abhartach otrzymał kolejny śmiertelny cios, tym razem przepisowym mieczem wykonanym z drzewa cisowego, po czym został zakopany głową w dół na polu pośrodku niczego. Grób posypany został prochem ze spalonego jałowca i przykryty ciężkim kamieniem na kształt dolmenu. I tak to wygląda do dziś. Starałem się ten dolmen odnaleźć, ale błądzenie w trójkącie pomiędzy wsiami Garvagh, Dungiven i Maghera w Irlandii Północnej skończyło się tym razem fiaskiem. Mimo, że drogi i domy w tym rejonie zwane są zgodnie z legendami, to miejscowi udają, że nie wiedzą o co chodzi. I to jest najlepszy dowód na prawdziwość celtyckich legend, które mówią, że odkopanie kamienia przywróci Draculę do życia. A ja i tak kiedyś znajdę ten dolmen :)

sobota, 7 stycznia 2012

Ardmore

W Irlandii są miejsca, gdzie pada i są takie, gdzie nie pada. Jest też kilka ławeczek skąd to zjawisko dobrze widać.
 

Jednym z takich
miejsc jest wioska Ardmore nad Morzem Celtyckim w południowej Irlandii, na pograniczu hrabstw Waterford i Cork. Jest wioską od dobrego półtora tysiąca lat i bardzo dobrze jej to robi, bo żyje się tu powolnie jak drzewiej. Sklepów mało, pubów też kilka, turystów niewiele, a historii dosyć.
  
Nad wioską Ardmore góruje kamienna budowla, z której w X wieku wypatrywano Wikingów płynących na swoich łodziach do Irlandii w bardzo niecnych zamiarach.
  
Wieża ma ponad 1000 lat i nadal jest w świetnym stanie, jednak obecnie nie jest łatwym punktem obserwacyjnym. Wejście do wieży znajduje się na wysokości 4 metrów i dostać się do środka można jedynie stając na grzbiecie konia.

  
Natomiast w celu dostania się na sam szczyt wieży należy użyć nieistniejących drabin, bujnej wyobraźni lub pomocy miejscowych aniołów.
  
Ardmore uważane jest za najstarszy ośrodek chrześcijański w Irlandii. Tu ponoć swój klasztor założył św. Declan, pochowany w miejscu skąd zrobiłem poniższe zdjęcie. Św. Declan nawet nie zdążył poznać św. Patryka, tak dawno to było.

 
W Ardmore oprócz okrągłej wieży znajdują się ruiny katedry z XII wieku ozdobione starotestamentowymi płaskorzeźbami a także kamień ozdobiony pismem druidów - pismem ogham.
  
Jak każde z takich miejsc - Ardmore obfituje w groby, dzięki którym irlandzka historia jest bardziej namacalna. W cieniu wieży spoczywają marynarze, o których pisałem przy okazji innej zimy
  
Muzyczną atmosferę do samotnego błąkania się po Ardmore zapewnia Dead Can Dance, a dla chętnych - coroczna pielgrzymka do Ardmore w dniu 24 czerwca każdego roku.

O CZYM JEST TEN BLOG

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...