Rodzina
Guliwera nie była zbyt liczna. Jego matką była ojcowska wyobraźnia, a
ojcem dziekan katedry św. Patryka w Dublinie, która dziś ma ponad 800
lat i wciąż trzyma się nieźle w odróżnieniu od wielu irlandzkich
zabytków jak Czytelnicy mogli się zorientować chociażby z tego bloga.
Jonathan
Swift, bo on właśnie był tym szczęśliwym ojcem wpadł na pomysł
napisania przygód Guliwera w pokoju widocznym na zdjęciu poniżej.
Oczywiście nie było jeszcze wtedy tych foteli, telefonu stacjonarnego i
telewizora. To wszystko zostało zorganizowane przez obecnego właściciela
posiadłości, Mr. Raya Simmonsa, który osobiście mnie po swoich
włościach oprowadził nie dawniej jak wczoraj.
To
typowa irlandzka ziemska posiadłość. Trafić tu można tylko wtedy, kiedy
się tu już było chociaż raz. W tym pierwszym razie pomogą miejscowi.
Najbliższy miejscowy mieszka dwie mile dalej. Od głównej drogi, która
nie jest żadną z głównych dróg w powszechnym rozumieniu, do Woodbrook
House prowadzi pośród łąk długa aleja wysadzana drzewami, dobrze
widoczna z wieży domu. Widoczny również jest las, rzecz dość rzadka w
Irlandii.
Jonathan
Swift był przyjacielem właścicieli tej plantacji trawy przez długie
lata. Dzięki temu mógł przyjeżdżać dorożką z Dublina kiedy chciał. Do
jego wyłącznej dyspozycji właściciele Woodbrook House oddali całą
bibliotekę wraz z sekretnymi drzwiami. Być może to sekretne przejście
jakoś łączyło dziekana z Dublina ze szkocką lady Knightly Chetwood,
która tam wraz ze swym mężem podówczas mieszkała.
Lata
spędzone w bibliotece Woodbrook House Jonathan Swift w całości
poświęcił pisarstwu. Jego najbardziej znana powieść - „Podróże Guliwera”
- powstała własnie w tej bibliotece w 1726 roku i od tamtej pory jest
wydawane do dziś. Swift jest przykładem XVIII wiecznego pisarza, którego
talent doceniono jeszcze za jego życia. Powieść o Guliwerze - na pozór
podróżnicza - była równocześnie satyrą na angielski dwór, naukę, kulturę
europejską i ludzką naturę, a także bajką dla dzieci. Weszła do kanonu
angielskiego Oświecenia. Niestety z tego nadmiaru na starość Swift
doznał pomieszania zmysłów. Zmarł w rodzinnym Dublinie w 1745 roku. Cały
swój majątek przekazał w testamencie innym obłąkanym.
malowidło na ścianie promu Swift kursującego z Dublina do Hollyhead
Knightly
Chetwood pochodząca ze szkockich Highlands w roku 1698 wyszła za
irlandzkiego szlachcica Hestera Brookinga i zamieszkała w małym wówczas
dworku Woodbrook House. Mąż zaczął dom rozbudowywać, aby jego ukochana
miała więcej przestrzeni. Jednak ona wciąż tęskniła za rodzinną Szkocją i
swoimi pięknymi zamkami. Wówczas Hester sprowadził do domu prosto ze
Szkocji pewnego malarza, który specjalnie dla jego księżniczki wymalował
trzy pokoje szkockimi pejzażami.
W
2007 roku do Woodbrook House zapukała pewna szkocka studentka, która
pisała pracę o pewnym zapomnianym malarzu. Dzięki rodzinnym pamiętnikom
dowiedziała się o tych zapomnianych malowidłach i dzięki niej trzy lata
temu zostały one oficjalnie na nowo odkryte. Malarz David Ramsey Hay
pozostawił swoje dzieła tylko na dwóch innych ścianach wielkiego świata –
w Preston Hall w rodzinnej Szkocji oraz w dublińskim domu pod numerem
73 na Lower Baggot Street. Na zdjęciu poniżej widnieje namalowany na
ścianie Woodbrook House zamek, w którym urodziła się matka Królowej
Elżbiety, zwana też Królową Matką.
Muszę
teraz pójść do ogrodu, bo zdaniem Raya jest tam coś naprawdę godnego
zobaczenia. W rzeczy samej, w tym ogrodzie wyobraźni potrzeba jej wiele,
żeby w tym miejscu poczuć się jak w ogrodzie. Ale idziemy dzielnie
dalej przez te chaszcze.
Zatrzymujemy
się przed zarośniętym bluszczem okrąglakiem. Oto jeden z dwóch w
Irlandii oryginalnych gołębników, które kiedyś były tu ogrodowymi
standardami, tak jak dziś niemieckie krasnale czy czarno-białe bociany
na podjeździe.
Do
gołębnika wchodzimy rozgarniając liście i liany z bluszczu. Dom dla
gołębi zbudowany jest z kamieni i cegieł, każdy gołąb miał tu swoją
trójkątną niszę. Dachu nigdy tu nie było, jak to w starych irlandzkich
budowlach zwyczajne.
Zapuszczony
ogród pozostaje obecnie do dyspozycji twórczych kreatorów ogrodów.
Potencjał jest zacny. Miejsce narodzin Guliwera ma polską przyszłość, o
czym za chwilę. Jeżeli ktoś chciałaby się tym ogrodem zająć, to Ray
Simmons będzie very happy. Celem Raya na najbliższy rok jest uczynić z
tego miejsca irlandzki Dom Polonii.
Pierwsze
kroki już zostały poczynione. Są sponsorzy, są spotkania, są obiady
niedzielne. Pierwsze pokoje są już wykończone. Niektórzy mogą nawet z
nich skorzystać :)
Do
dyspozycji są salony z malowidłami szkockich zamków autorstwa
zapomnianego szkockiego malarza, biblioteka Jonathana Swifta sprzyjająca
skupieniu, olbrzymi teren idealny do spotkań irlandzkiej Polonii, gęsty
las pełen grzybów, kominki w każdym pomieszczeniu, kryształy pod
sufitem, kryształy na stole i 12 pokoi gościnnych z łazienkami (jeszcze
do wykończenia) oraz oryginalny irlandzki gołębnik.
Jadąc
w niedzielny poranek do Woodbrook House na spotkanie ze znajomymi nie
spodziewałem się, że zastanę tam taką historię, która wiąże się zarówno z
Irlandią, Szkocją jak i z Polską.
Zainteresowanych tematem na poważnie odsyłam na stronę Woodbrook House,
Portarlington, hrabstwo Laois. Kontakt - Ray Simmons. Już zaczął uczyć
się języka. Można też z nim pogadać po angielsku, chociaż to rodowity
Irlandczyk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz