Bank
Holiday to pospolite w Irlandii czterodniowe święto, kiedy można
bezkarnie pić od piątku wiedząc, że poniedziałek jest i tak wolny od
pracy. Pierwszego dnia wpadło do mnie dwóch kumpli z flaszką,
pośmialiśmy się, pograliśmy w bilard, pośpiewaliśmy co nieco,
pooglądaliśmy telewizor z każdej możliwej strony a potem każdy wrócił do
siebie. Następnego dnia wyjechaliśmy precz bo takie spędzanie Bank
Holiday Weekend to jakaś porażka.
Galway.
Cała
atlantycka promenada od portu w centrum aż po Salthill pełna jest
samochodów, nie ma gdzie zaparkować, Garda kieruje ruchem. Jest 23.00.
Znajduję jakoś wolne miejsce, idziemy w stronę największego hałasu.
Centrum Galway kompletnie sparaliżowane. Ochroniarze, barierki a za nimi
dziki tłum. Okazuje się, że znaleźliśmy się w centrum festiwalu małej
Hawany.
![](http://img99.imageshack.us/img99/7233/galway1.jpg)
Zdarzało
mi się z trudem wejść do pubu pełnego ludzi, ale żeby nie móc z pubu
wyjść w tłum na ulicy to jeszcze nigdy. Jest tak gęsto, że nie ma nawet
gdzie stanąć. Nawet w dzień Patryka nie było tu tyle ludzi, wiem bo
wtedy też tu byłem.
![](http://img412.imageshack.us/img412/4639/galway2.jpg)
Przyglądam
się ludziom, każdy tu jest młodszy ode mnie. Wszyscy weseli, nie ma ani
jednej osoby samotnie pijącej piwo z plastikowego kubka. Każdy z kimś
gada. Mój kumpel spotyka znajomego, chociaż jest w Galway pierwszy raz w
życiu. Z każdego głośnika słychać kubańskie rytmy. Nawet bez tej muzyki
trudno byłoby się dogadać, tu jest jak w ulu.
![](http://img412.imageshack.us/img412/9017/galway3.jpg)
Mija
północ. Łacińska dzielnica w Galway wciąż tętni rytmem. W każdym zaułku
grają jakieś muzykanty z trudem radząc sobie w tej ciżbie z gryfami
swoich gitar. Dziewczyny ubrane w różowe spódniczki próbują sobie radzić
z butami na obcasie. Ich buty są zawsze o dwa numery za duże. Padający
leciutko deszcz nikomu nie przeszkadza. Większość ubrała się odświętnie -
w krótki rękaw, logo ulubionej piłkarskiej drużyny z UK, ewentualnie w
swoje tatuaże.
![](http://img263.imageshack.us/img263/1637/galway5.jpg)
Po
godzinie pierwszej muzyka zmienia się na zwyczajną, czyli normalne
brytyjskie hiciory. Atmosfera się zagęszcza, gwar się zwiększa, różowe
dziewczyny zrzucają za duże szpilki i tańczą w kałużach boso. W tej
dzielnicy każde drzwi to zatłoczone wejście do pubu. Jeden obok
drugiego.
![](http://img411.imageshack.us/img411/1909/galway4.jpg)
Pijaństwo
w Galway osiąga szczytowy moment. Każdy krok to dźwięk zgniatanego
plastikowego kubka po piwie. Służby porządkowe będą miały co sprzątać.
Nikt się tym nie przejmuje, bo wszyscy w ten sposób dają pracę nocnym
sprzątaczom.
![](http://img263.imageshack.us/img263/3306/galway7.jpg)
O
drugiej w nocy przez dzielnicę łacińską przejeżdża powoli buczący
radiowóz Gardy dając do zrozumienia, że ciąg dalszy nastąpi dopiero
jutro. Wszyscy karnie się zbierają do odejścia, dojadają swoje frytki i
kurczaki a torebki i kości rzucają na chodnik. Nikt nikomu nie dał w
pysk, mimo rzeki alkoholu nie było tu żadnych awantur.
![](http://img820.imageshack.us/img820/7962/galway6.jpg)
Wszyscy
idą do swoich samochodów albo taksówek, centrum Galway pustoszeje w
mgnieniu oka. Pustawymi deptakami przemykają riksze, na dziś już koniec
imprezy. Jutro historia się powtórzy, a pojutrze połowa z tu obecnych
spóźni się do pracy, reszta nie przyjdzie wcale. Pojawią się w robocie
sami obcokrajowcy w obawie, że mogliby stracić robotę bo w Irlandii jest
kryzys. Tak przynajmniej mówią w telewizorze.
![](http://img263.imageshack.us/img263/57/galway8.jpg)
Donegal
Wieczorem
zakotwiczamy się w malutkim rybackim pubie The Reel Inn nad rzeką
wpadającą do zatoki. Jest tu około 30 osób, sami miejscowi, gdyby nie
barman, to byłbym tu z kolei najmłodszy. Bierzemy po czarnym kuflu i
siadamy do słuchania.
![](http://img816.imageshack.us/img816/5258/donegal1.jpg)
W
kącie siedzi dwóch muzykantów. Światło jest ostre, prosto z sufitu, nie
ma żadnego telewizora ani bilardu. Tradycyjna tawerna pełna rybackich
sieci, zdjęć i irlandzkich symboli na ścianach. Miejscowi spoglądają na
nas życzliwie i pozdrawiają. Po godzinie znamy się prawie z każdym
tutejszym z osobna. Zapraszają nas do śpiewania, ale my nie znamy
żadnych irlandzkich piosenek. Stawiają nam kolejne piwo, żebyśmy zostali
i słuchali dalej. Obcy chyba rzadko tu bywają.
![](http://img816.imageshack.us/img816/8624/donegal3.jpg)
Po
kolei różni staruszkowie siadają do mikrofonu. Piosenki wesołe
przeplatają się z pieśniami wyzwoleńczymi śpiewanymi po angielsku. Po
świetnym wykonaniu „Whiskey in the jar” przez starszą panią z długimi
siwymi włosami do tablicy zostaje wezwany sam barman. Brawa miejscowych
nie zostawiają złudzeń. Chłopaka znają w tej wsi. Sean zamyka oczy i
zaczyna śpiewać po gaelicku. Słuchając jego pieśni zamieramy z
zachwytu.
![](http://img820.imageshack.us/img820/3985/donegal2.jpg)
Ktoś
w tym momencie wchodzi do pubu. Musi chwilę poczekać na swojego drinka,
bo barman przecież śpiewa. Sean kończy swoją smutną pieśń, odkłada
mikrofon, wyjmuje zza ucha papierosa i idzie zapalić. Idę za nim na
taras nad rzeką chwilę pogadać. Sean jest synem farmera z Donegal, nigdy
jeszcze nie był w Dublinie ani w Belfaście. Zna swoje miejsce, jego
przeznaczeniem jest podawać piwo i śpiewać, tak przynajmniej uważa.
![](http://img15.imageshack.us/img15/3545/donegal4.jpg)
O
północy grajkowie zaczynają grać irlandzki hymn, wszyscy wstają.
Śpiewają oczywiście po irlandzku. Po hymnie Sean nalewa sam sobie
Guinnessa, gasi neon przed pubem, zamyka drzwi, zaciąga żaluzje i stawia
popielniczki na stołach. Potem siada do naszego stolika. Godzinę
później kończymy tegoroczny Bank Holiday.
![](http://img15.imageshack.us/img15/2589/donegal5.jpg)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz