Kolejny etap do pokonania - trzeba zejść w dół wąskim pionowym tunelem. Michał już jest na dole i instruuje: tu prawa stopa, tu lewa, tu dupa, teraz się ślizgasz.

W końcu wracamy do dziennego światła i naszych plecaków. Jeszcze krótka sesja zdjęciowa, kolejna zmiana butów, czekoladowy baton i butelka z wodą. Takie czasy, że nikt z nas nie nosi zegarka na ręku. Rzut oka na komórkę - półtorej godziny w jaskiniach. Patrzymy w dół góry, na którą wleźliśmy. Widać tylko chmury. Michał pokazuje mi jak przybrać postawę jaskiniowca, czyżby to mój jaskiniowy chrzest?

Pora schodzić - rękawice, liny, kamienie, śliska trawa, deszcz. Chwilowe dawki słońca pomiędzy chmurami i zaciśnięte zęby. Trzeba wrócić na dół w całości.


A na dole znowu świeci słońce, tak jakby 200 metrów wyżej był inny świat...


Jestem padnięty, a jeszcze zostało 300 km do domu. Ogromna satysfakcja i mocne postanowienie poprawy mojej kondycji. Jestem pewien, że na następny raz Michał wybierze niżej położoną jaskinię, bo w końcu najwyższą już obejrzałem. A jutro będę chodził wyłącznie po płaskim :)