Parady
z okazji Dnia Św.Patryka w Irlandii przeniesiono na niedzielę, bo
święto to wypada w tym roku w Wielkim Tygodniu, a to nie wypada. Więc w
niedzielę każde miasto dostało taką paradę, na jaką zasłużyło. Od rana
Garda ustawiała znaki mówiące, którędy przejdzie świąteczny korowód.
Dwie
parady w których brałem udział składały się z reprezentacji firm z
regionu. Taki jest tu zwyczaj, że firma, która chce się pokazać na
paradzie szykuje odświętnie swoje traktory i przyczepy, stawia na nich
poprzebieranych w wypożyczone stroje albo chociaż udekorowanych na
zielono ludzi, którym zresztą podwójnie płaci za godziny pracy i czasem
rozdaje baloniki, lizaki i co tam popadnie. Biorą też aktywny udział
kluby sportowe. Czasem gra orkiestra zakładowa.
Pierwsza
parada rozpoczęła się o 15.00. Traktory i ciężarówki wyjechały z
ukrycia w okolicy stadionu i zaczęły zmierzać w stronę głównej ulicy. Co
trzeci pojazd emitował dźwięki przy pomocy pasterskich urządzeń do
nagłaśniania składających się z generatora mocy napędzanego benzyną,
paździerzowego wzmacniacza, głośników i kieszonkowego odtwarzacza CD.
Niektóre
firmy szarpnęły się i zatrudniły lokalnych grajków i synchroniczne
miejscowe grupy taneczne w zielonych kapeluszach albo płowych fryzurach.
Na
głównej ulicy rozłożyły się stoiska ze słodyczami. Słyszałem, że parady
są tylko dla dzieciaków, bo dorośli siedzą od rana w pubach i piją.
Nieprawda. Były i dzieci, ale głównie te dorosłe, a nawet sami
właściciele firm i członkowie rady miejskiej.
Oto
Michael Farrelly, właściciel hotelu i restauracji w Mullagh, i również
firmy przewożącej gotowe domki i pracodawca Tadka, mojego sąsiada.
Po
przejściu głównymi ulicami paradne pojazdy przejeżdżały przed trybuną
główną, na której stał człowiek z mikrofonem i zapowiadał kolejne firmy.
Wypasiona trybuna w Kells
Wypasiona trybuna w Mullagh
Poprzebierani
ludzie, pracownicy firm ciężko pracowali idąc za pojazdami, rozdając
cukierki i pocąc się pod swoimi kostiumami. Niektórzy tylko siedzieli
przy swoich stołach ustawionych na naczepach, a niektórzy na nich
tańczyli do upadłego.
To ja :)
Nagroda
za najlepsze przebranie ufundowana przez dealera samochodowego w
wysokości 15 tys. euro trafiła już do zwycięzcy. Pierwsza parada trwała
godzinę, tyle samo dojazd do drugiego miasteczka, gdzie parada zaczęła
się o 17.00. Pojazdy stawiły się w tym samym składzie, ale przybył też
świątobliwy Mikołaj na swoim rumaku i nie musieliśmy czekać aż do
grudnia.
W
paradach wzięły udział firmy większe, zatrudniające po kilkudziesięciu
pracowników, ale też takie dwuosobowe. Oto garść zdjęć z przeglądu
parady.
Powrót
do macierzystego miasteczka umilano sobie śpiewem, bulmersem z puszki i
igraszkami w łóżku przymocowanym do naczepy jednego z traktorów. Po
drodze postój w Moynalty na jedno piwko w pubie albo grzaną whiskey, bo
zaczęło robić się zimno. 20 kilometrów w jedną stronę na odkrytej
przyczepie za traktorem to jest to, co przebierańcy lubią najbardziej.
Wieczór
na ulicach to czas barwnych wesołych postaci, które jeszcze nie mają
dość, wręcz przeciwnie, nie chcą spać, idą do pubów, albo do wesołego
miasteczka.
Pogoda w dniu Patryka dopisała. Nie padało. Może troszkę, myśmy nie zauważyliśmy.