Podróż samochodem z Polski do Irlandii trwa około 40-50 
godzin. Większa część trasy odbywa się na kołach, promowe morskie 
przeprawy opisałem w poprzednim poście. Wersja szybka jest ze 
zmieniającymi się kierowcami albo z jednym kamikadze bez spania. Opcja 
wolna może trwać nawet 10 dni, jeżeli komuś się nie spieszy aż tak 
bardzo. Poza tym pędząc tylko autostradami niewiele się zobaczy.
  
  
Przećwiczyłem
 już różne warianty tej trasy. Pierwszą rzeczą, którą zauważyłem po 
przekroczeniu polskiej granicy (zanim zatrzymała mnie niemiecka Polizei 
za przekroczenie prędkości) to ciągnące długim sznurem do Polski lawety z
 rozbitymi samochodami czekającymi pokornie na swoją reinkarnację na 
Allegro jako "nein-bite". Drugą sprawą była niemiecka policja. Po 
angielsku ani po polsku nie umieją, ale łapa na spluwie jest w 
pogotowiu. Normalnie jak w tych filmach, których obejrzałem już sporo. 
Dopiero zaczęła się ta podróż, tyłek już boli od siedzenia, a my 
jesteśmy znudzeni po kolejnym zdobyciu Berlina. A do Irlandii ciągle 
daleko.
  
    
Gdyby
 nie było Niemiec, to podróż do Irlandii byłaby krótka, a może nawet 
wcale nie trzeba by było wyjeżdżać tak daleko. 1000 niemieckich 
kilometrów się dłuży strasznie, droga jest w porządalu, ale w radiu 
ciągle po szwabsku gadają. Kto to rozumie? Laweciarze i TIRowcy mają 
chociaż swoje CB radia. Jednak na niemieckich stacjach benzynowych są 
jasne punkty. Prawdziwa zielona kawa Jacobs z automatu i poidła z wodą 
dla podróżującego z nami pieska.
Drogi
 w Belgii i Holandii od razu robią się węższe i gorsze. W radiu dalej 
gadają w niezrozumiały sposób, dodatkowo zaczyna potwornie śmierdzieć z 
pól, tak jakby tutejszym krowom Unia jakoś nie leżała. W aucie bez 
klimatyzacji, kiedy jest 40 stopni na zewnątrz otwieramy wszystkie okna i
 wdychamy te brukselskie dobrodziejstwa wymijając slalomem TIR-y, 
laweciarzy i wszystkich innych maruderów.
Francja
 otwiera przed nami znowu trzy pasy autostrady, potem cztery ale nie ma 
się z czego cieszyć. Korek na południe Francji ciągnie się przez 100 
kilometrów. Przynajmniej francuskie radio jest jakoś milsze dla mojego 
ucha. Ale dopiero w Anglii mogę zrozumieć "jak oni gadają".  
W
 Anglii w lecie od razu robi się chłodniej, a w zimie cieplej niż na 
kontynencie. Teraz to już można jechać. Niestety... tylko kawałek. Na 
4-pasmowej autostradzie w okolicach Londynu korki są
 takie, że zastanawiam się czy nie wracać. Obwodnica Londynu – London 
Orbital - to 190 kilometrów i na każdym coś się dzieje. Nocni rajdowcy 
biją tu kolejne rekordy przejazdu, ostatni wynik to poniżej godziny. 
Jednak w dzień ciężko jest się przedostać. Na moście nad Tamizą w 
Dartford przy prawie CZTERDZIESTU bramkach każą płacić za półgodzinne 
czekanie na wjazd na most. Otwarty został przez królową Elżbietę II 
(stąd nazwa QE2 Bridge). Jest wysoki na 137 metrów i ciągnie się prawie 
przez kilometr. 
Za
 Londynem jest już lepiej. Jeszcze luźniej jest w Irlandii. Jak ktoś 
przyzwyczaił się do traktorów, to spokojnie i powoli dojedzie do celu. 
Podróż
 nie musi jednak odbywać się tylko autostradami. Na naszej klasie można 
odnaleźć kumpli z podstawówki, którzy chętnie nas przyjmą po niemiecku, 
holendersku czy po francusku. Czasem może okazać się, że dawna miłość 
jednak zardzewiała i wtedy pozostaje tylko wyjście po angielsku. W trasę
 wypełnioną kolejnymi wiatrakami.  
Ludzie,
 których spotkaliśmy byli fantastyczni. Dzięki nim dowiedzieliśmy się, 
że trzeba było wyjechać z Polski dużo wcześniej. Pokazali nam swoje 
miasta, przedstawili swoje dzieci, które nie mówią już po polsku. 
Udzielili cennych wskazówek i wyposażyli na dalszą drogę w zapasowe 
żarówki oraz suchy prowiant. Zaprowadzili nas na groby przodków. 
Naprawdę dali nam do myślenia. Człowiek z wiekiem staje się rozumny. 
Niestety często jest to wieko od trumny.
Zjechanie
 z głównej drogi to możliwość pójścia na browara do francuskiego pubu 
pełnego francuskich robotników nie znających innego języka. To 
dojechanie do T-junction, gdzie znowu trzeba się zdecydować – prawica, 
albo lewica. 
To
 zwiedzanie małych miasteczek pełnych ludzi, którzy nigdy stąd nie 
wyjechali. I ciągle czuć tu komunę. Nawet drogi we wschodnich landach 
Niemiec są żadne. 
To miejsca, które mają coś ciekawego do powiedzenia. Jak na przykład Stonehenge.
Albo kolebka zespołu The Beatles w Liverpoolu. Tu właśnie chłopaki uczyli się grać na gitarach zanim stali się legendą.
Czy na przykład olbrzymia katedra w Winchester, gdzie kręcono film "Kod da Vinci". 
Ewentualnie pewien angielski zamek, gdzie na ścianie wisi okrągły stół Króla Artura.
  Spróbowałem
 zrobić zdjęcie zobaczone na widokówce we francuskim Duai. Wyszło mi tak
 samo jak to z kiosku. Nieee, wyszło mi lepiej :) Chociaż niebo mogłoby 
być lepsze...
Wspomnę
 też irlandzkie puby w różnych mijanych miastach, w których nie dane mi 
było się zatrzymać by sprawdzić ich irlandzkość. Akurat była moja kolej 
za kółkiem. 
Jadąc
 przez różne kraje ze wspólną walutą obserwowałem z ciekawością ceny w 
sklepach i na stacjach benzynowych. Jakoś żaden euroznajomek nie był 
zadowolony z wprowadzenia euro w swoim kraju. Marki, guldeny i franki 
przewracają się w grobie, tylko funt śmieje się w głos. Kawa kosztuje 
podobnie, paliwo jest tańsze albo droższe, ale i tak brykę trzeba 
tankować. 
Anglia
 ma różne zatwardzenia, funta, mile, królową, anglikanizm, czapki. I 
dlatego jest ciągle królestwem. Patrząc na ruchy gości w tych czapkach 
strzegących królewskich stajni zrozumiałem, skąd Monthy Python wziął 
pomysł Ministerstwa Głupich Kroków. 
Przyjazd
 na Wyspy to nie tylko ruch lewostronny. Inne jest tu wszystko, 
wystarczy tylko wysiąść z samochodu. To trochę jakby wszystkie 
narodowości świata spotkały się w jednym miejscu. Radio wreszcie nadaje 
po angielsku. Zastanawiam się, jakim cudem język angielski zrobił taką 
karierę. W każdym mijanym kraju gadali w radiu po polsku, niemiecku, 
holendersku, niderlandzku, francusku ale piosenki puszczali głównie po 
angielsku. I dam sobie oponę przebić, że większość eurosłuchaczy nie 
rozumiała słów tych piosenek. Każdy przecież w Europie gada po swojemu. 
Przeczytaj na głos ten walijski komunikat.
 Spróbowałem
 zrobić zdjęcie zobaczone na widokówce we francuskim Duai. Wyszło mi tak
 samo jak to z kiosku. Nieee, wyszło mi lepiej :) Chociaż niebo mogłoby 
być lepsze...
Wspomnę
 też irlandzkie puby w różnych mijanych miastach, w których nie dane mi 
było się zatrzymać by sprawdzić ich irlandzkość. Akurat była moja kolej 
za kółkiem. 
Jadąc
 przez różne kraje ze wspólną walutą obserwowałem z ciekawością ceny w 
sklepach i na stacjach benzynowych. Jakoś żaden euroznajomek nie był 
zadowolony z wprowadzenia euro w swoim kraju. Marki, guldeny i franki 
przewracają się w grobie, tylko funt śmieje się w głos. Kawa kosztuje 
podobnie, paliwo jest tańsze albo droższe, ale i tak brykę trzeba 
tankować. 
Anglia
 ma różne zatwardzenia, funta, mile, królową, anglikanizm, czapki. I 
dlatego jest ciągle królestwem. Patrząc na ruchy gości w tych czapkach 
strzegących królewskich stajni zrozumiałem, skąd Monthy Python wziął 
pomysł Ministerstwa Głupich Kroków. 
Przyjazd
 na Wyspy to nie tylko ruch lewostronny. Inne jest tu wszystko, 
wystarczy tylko wysiąść z samochodu. To trochę jakby wszystkie 
narodowości świata spotkały się w jednym miejscu. Radio wreszcie nadaje 
po angielsku. Zastanawiam się, jakim cudem język angielski zrobił taką 
karierę. W każdym mijanym kraju gadali w radiu po polsku, niemiecku, 
holendersku, niderlandzku, francusku ale piosenki puszczali głównie po 
angielsku. I dam sobie oponę przebić, że większość eurosłuchaczy nie 
rozumiała słów tych piosenek. Każdy przecież w Europie gada po swojemu. 
Przeczytaj na głos ten walijski komunikat.
  
  
Chociaż
 granic już nie ma, to w każdym kraju zachowały się jeszcze swoiste 
elementy. Inne znaki przy drodze, inne bydło, owieczki, architektura, 
ograniczenia prędkości. Jedno się nie zmienia wraz z przekroczeniem 
granicy – wszędzie kręcą się takie same białe wiatraki. Produkują prąd z
 wiatru o każdej porze dnia i nocy. W Polsce wiatry chyba tak nie wieją,
 bo wiatraków jakoś ciągle mało na horyzoncie. 
Podróż krajoznawczą można też potraktować schematem – zwiedzamy stolice. Po drodze jest ich przecież kilka. 
  Berlin
 Berlin  
  
Amsterdam 
  Paryż
Paryż 
 
  Londyn
Londyn   
 
Dublin 
 
Przejazd przez stolice miałem najlepszy w Berlinie. Nie dość, że ulice szerokie, to jeszcze parkowanie za darmo. 
Przejazd
 przez Londyn był dla mnie najtrudniejszy, w ogóle nie wjechałem do 
centrum samochodem, który dla sędziwej królowej okazał się za stary. 
Musiałem zostawić auto w 4 strefie. Zresztą ulice tu jakieś wąskie, a na
 środku mostu stoi samochód z lodami po 4 funty. Metro rulez!
  
  
Na
 koniec słówko o autostradach. Są konieczne, żeby się przemieszczać 
wzdłuż Europy. Niemieckie autostrady zachwyciły mnie po prostu. Równe, 
szerokie, wyposażone w stacje benzynowe z rozmaitymi udogodnieniami. 
Jedzie się na legalu z prędkością, za którą w innych krajach zabierają 
prawo jazdy albo wsadzają do paki. Znaki informują kiedy będzie 
najbliższa tanksztela i kiedy będzie następna. W Anglii jest trochę 
podobnie, ale koszmarne korki zmniejszają przyjemność jazdy. Znaki 
„Welcome Break” przypominają, że odpocząć czasem trzeba. Holandia, 
Belgia i Francja są daleko w tyle. Stać ich tylko na kładki nad 
autostradą i prysznice (tylko dla kobiet!) na nielicznych stacjach, bo 
miejsc na odpoczynek w podróży jest zdecydowanie za mało. 
Walijskie autostrady są wąskie ale luźne, poza tym zapewniają świetne widoki – morze, góry i tunele w skałach.
  
  
Niestety
 w moim rankingu kierowcy polskie autostrady nie zmieściły się wcale. Po
 niemieckiej stronie jakieś 5 km od polskiej granicy widnieje nad 
autostradą znak: „Tu jest ostatni zjazd z autostrady przed granicą 
państwa” (niemiecki znam na tyle, że to zrozumiałem). I nie jest to 
wcale informacja, to jest ostrzeżenie! Zaraz za zrujnowanymi budynkami 
straży granicznej w Olszynie zaczyna się 60 km koszmarnej drogi, która 
wytrzęsie każdy przegub w samochodzie. Betonowe nierówne płyty ułożone 
jeszcze przez Hitlera wydają takie dźwięki jak pędzący pociąg. 
Początkowo śmialiśmy się, że wreszcie jesteśmy w domu, ale po kilkunastu
 kilometrach takiej jazdy przez ciemny las, gdzie żadnej stacji, domu, 
światła zrozumieliśmy, że tu właśnie jest koniec Europy. Skończył się 
autostradowy europejski organizm, zaczęła się wschodnia Europa, drugi 
biegun Anglii. Odcinek nowej autostrady między Katowicami a Krakowem 
okazał się płatny w dwóch miejscach. Nowiutka autostrada jest już 
remontowana od kilku miesięcy i zwężana w czterech miejscach na długości
 70 km. O wiele lepiej jeździ się wąskimi, bezpłatnymi i pustymi drogami
 w Irlandii.
  
 
Podróż lądowa z Polski do Irlandii za każdym razem może być ciekawsza. Zależy od tego, po co się jedzie taki kawał drogi.
 
Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń