Dolmen
Agnacliff znalazłem na obrzeżach pewnej wioski, w której jest tylko
jeden mały sklepik. Skromny, ale ma wszystko co na wsi potrzeba. Zamiast
zwyczajnego automatu do kawy - zwyczajny czajnik elektryczny. Obok
słoik z kawą, mleko prosto z lodówki i cukier z torebki. Kubeczki na
szczęście są jednorazowe. Przyglądam się przez chwilę srebrnej łyżeczce,
którą mieszam te dziwną kawę, bo tylko ona jedna jakoś tu nie pasuje.
Chwilę
później z gorącą kawą w kubku wkraczam na pastwisko za sklepem. Ścieżka
do dolmenu jest oznaczona, wszakże to dziedzictwo narodowe Irlandii.
Po
przejściu prawie 300 jardów i sforsowaniu drucianego ogrodzenia bez
napięcia dotarłem do furtki, za którą stoi dolmen Agnacliff. Jak zapewne
moi Czytelnicy pamiętają - te kamienie ustawiano w ten sposób ok. 5000
lat temu. A my dziś wciąż nie wiemy jak i po co.
Miłośnicy
dolmenów powinni się ze mną zgodzić, że ten dolmen jest dość ciekawy,
bo na wierzchu leżą dwa kamienie zamiast jednego. Szkoda, że nie wiemy
jak to wtedy wyglądało podczas układania kamieni. W tamtych czasach
transport kilkutonowych głazów z odległości kilkudziesięciu kilometrów
musiał być bardzo interesujący, bo koło wynaleziono dopiero tysiąc lat
później, a Irlandię porastał w owych czasach gęsty las.
A teraz ankieta.
Pytanie 1: co sądzisz o irlandzkich dolmenach?
1. są bardzo interesujące, pisz o nich dalej (ekhe ekhe)
2. nie, no fajne są
3. o dżizas
Pytanie 2: kiedy ostatnio dotykałaś/eś irlandzkiego dolmenu?
1. wczoraj
2. a co to jest dolmen?
3. brzydzę się dolmenami
Pytanie 3:
gdybyś był/była dolmenem i stał/stała na jakimś pastwisku przez 5000
lat, to jaki film byłby najlepszy na przerwę w pracy w kinie
dla zmotoryzowanych?
1. Bear Grylls w Egipcie
2. Pamiętnik znaleziony w Saragossie
3. Sekrety Pameli Anderson
|
sobota, 29 października 2011
Dolmen Agnacliff i dolmenowa ankieta
czwartek, 20 października 2011
Przełęcz Conor Pass
Kilka widoczków z pięknej przełęczy na półwyspie Dingle.
Z
samej góry na Conor Pass widać obie strony półwyspu Dingle. Wjechać tu
można tylko samochodem osobowym lub motorem, autokary turystyczne tędy
nie mogą przejechać, ponieważ droga jest zbyt wąska.
poniedziałek, 17 października 2011
Zamek na klifie - Dunluce Castle
Średniowieczny
zamek, który każdy chciałby zobaczyć ale nikt nie chciałby w nim
zamieszkać stoi na klifie na północnym wybrzeżu Irlandii. Został
opuszczony przez mieszkańców wkrótce po tym, jak podczas wykwintnego
obiadu utopił się w oceanie główny kucharz wraz ze wszystkimi sztućcami,
gorącymi potrawami, pełnymi stołami i całą służbą oraz sporą częścią
kuchni. Fragment zamku runął do wody podczas sztormu w 1639 roku.
Pierwsza
warownia w tym miejscu została wzniesiona w XIII wieku. Właściciele -
waleczny klan szkockich Mac Quillinsów - wyznawali zasadę: "lepsza śmierć niż hańba".
Dlatego po kilku przegranych bitwach w XVI wieku mając na względzie
rodzinny honor wsiedli na żaglowiec i odpłynęli do świeżo odkrytej
Ameryki, gdzie zostali pierwszymi irlandzkimi emigrantami w Teksasie.
Fortecę
Dunluce przejął szkocki klan Mac Donnellów. W czasie ich panowania w
1588 roku rozbił się o klify Dunluce jeden ze statków Hiszpańskiej
Armady, która miała wyleczyć Anglię z anglikanizmu. Armaty z galeonu
Girona wzmocniły mury zamku, a złoto wydobyte z wraku posłużyło do
jeszcze lepszego wzmocnienia fortecy.
Wkrótce potem zawalił się wspomniany fragment kuchni i zamek zaczął stopniowo popadać w ruinę. Dunluce Castle jest jedną z koronnych atrakcji północnego wybrzeża Irlandii.
Zamek
stoi w rzeczywistości na wąskim i stromym stożku wulkanicznym. Prowadzi
do niego mostek. To jedyna droga, którą można się tam dostać. Z każdej
strony za murami jest przepaść.
W
zwiedzaniu zamku pomaga komentarz audio (w słuchawkach) oraz tabliczki
opisujące poszczególne elementy zamku. Jedną z ciekawostek jest to, że
do budowy zamku posłużyły fragmenty pobliskiej Grobli Gigantów.
Znaleźć
je można zarówno w posadzce jak i w ścianach. W niektórych miejscach
widać, że sześcioboki z Grobli zajmują nawet połowę całego budulca.
Naturalne kamieniołomy zostały kiedyś bardzo dobrze wykorzystane.
Zamek Dunluce zdecydowanie warto jest zobaczyć przy okazji zwiedzania Giant's Causeway. Polecam.
środa, 12 października 2011
Pismo celtyckich druidów - ogham
Jednymi z moich ulubionych irlandzkich kamieni są stojące pionowo głazy naznaczone śladami najstarszego irlandzkiego pisma - pisma OGHAM.
Literami są poziome i skośne kreski wyrzeźbione na pionowych
krawędziach kamienia. Czyta się od dołu do góry, im dłuższy napis - tym
wyższy kamień.
Pismo ogham (wym. ougam)
było używane przez celtyckich druidów około 2 tysięcy lat temu do
zapisywania słów języka staro-irlandzkiego. Druidzi w czasach Chrystusa
byli najlepiej wykształconymi ludźmi na wyspie, sprawowali funkcje
kapłanów, nauczycieli, wysokich urzędników, magów a nade wszystko
doradców arcykrólów, którzy w tamtych czasach władali całą Irlandią ze
wzgórza Tara.
Druidzi opracowali własny system zapisu mowy; pismo ogham było jedyną
formą zapisu przez dobrych kilka stuleci. Nawet w czasach św. Patryka
posługiwano się systemem ogham, bo alfabet łaciński przynieśli dopiero
mnisi.
V
wiek, czyli okres działalności św. Patryka, to wciąż czas, kiedy każdą
wiedzę przekazywano sobie wyłącznie ustnie. W Irlandii widocznie nie
było wtedy potrzeby zapisywania historii tak jak w Indiach, Egipcie,
Bliskim Wschodzie czy w Chinach. Może się to wydawać dziwne, ale szczegóły misjonarskiej działalności św. Patryka znamy w większości z ustnych przekazów. Dlatego też powstało tyle legend związanych z patronem Irlandii.
Starożytne
pismo ogham zachowało się jedynie w kamieniu. Druidzi używali również
drewnianych tabliczek, jednak one nie mogły dotrwać do naszych
czasów. Dziś w Irlandii, Szkocji i Walii znaleźć można około 400
podłużnych kamieni znaczonych kreskami ogham. Napisy przeważnie mówią
kogo pochowano w danym miejscu albo kto był właścicielem okolicznych
ziem.
Kamienie
ogham często stoją tam, gdzie je kiedyś postawiono - obecnie na
pastwiskach, polach, wzgórzach. Czasem znaleźć je można w pobliżu ruin
lub cmentarzy. Niektóre zostały znalezione gdzie indziej i przeniesione w
bezpieczniejsze miejsce. Pismo ogham nie było trudne do rozszyfrowania
ponieważ po pojawieniu się łaciny obie formy zapisu istniały
równocześnie.
Niektóre
kamienie ogham są dziś "chrześcijańskie" bo kreski druidów zostały
skute i zastąpione krzyżami. Zresztą być może druidzi również
przywłaszczyli sobie menhiry, które mogły być ustawione kolejne 2
tysiące lat wcześniej.
Ogham
zwany jest też alfabetem druidów lub celtyckim pismem drzew, ponieważ
każda litera nosi nazwę drzewa lub krzewu. Warto zwrócić uwagę, że każdą
literę tworzy maksymalnie pięć kresek - tyle ile jest palców u jednej
ręki. Czyżby to był zapis staro-irlandzkiego języka migowego...
poniedziałek, 10 października 2011
Filmy irlandzkie - tragikomedie
Dziś przedstawiam filmy,
które nie mają polskiej wersji językowej, tak bardzo są irlandzkie.
Tragikomedie odkrywające narodowe wady i uprzedzenia, niskobudżetowe
filmy w których obok słabych komików i naturszczyków główne role grają przeróżne skojarzenia, ludzka głupota oraz sytuacje z życia wzięte. Trochę takie irlandzkie Misie i Rejsy ale w dużo mniejszym wymiarze.
Adam & Paul
(2004). Dzień z życia dwóch przegranych, zepchniętych na margines
Dublina kumpli, którzy wspólnie szwendają się po ulicach miasta próbując
ukraść coś do jedzenia, wysępić papierosa lub piwo i skołować kasę na
działkę czegokolwiek, co poprawi ich szarą i beznadziejną rzeczywistość.
Film utrzymany jest w konwencji komedii, chociaż perypetie Adama i
Paula są co najmniej dołujące a cały ich świat jest w strzępach. Film
jednak śmieszy. Dla irlandzkich kinomanów - pozycja obowiązkowa.
Zonad
(2009). Na podłodze pewnego domu w małym miasteczku Ballymoran pojawia
się nieprzytomny obcy ubrany w obcisły czerwony lateksowy strój.
Miejscowi Irlandczycy zgodnie wysnuwają logiczny wniosek, że to przybysz
z obcej planety. Kiedy lateksowy uciekinier z zakładu odwykowego dla
alkoholików budzi się, czeka już na niego umeblowany dom, darmowe drinki
i jedzenie oraz wiele kobiet spragnionych czegoś nieziemskiego.
Sielankowe życie Zonada zostaje przerwane, kiedy pojawia się jego kumpel
z odwyku, podający się za Bonada. Irlandzcy wieśniacy niczego nie
podejrzewając kontynuują szlachetne tradycje odwiecznej irlandzkiej
gościnności.
Garage (2007). Tytułowy
garaż czyli stacja benzynowa leży gdzieś w środkowej Irlandii, w małym
miasteczku, gdzie wszyscy się znają od dziecka. Codziennie rano Josie
otwiera drzwi i czeka na te kilka samochodów, które zatankują tu przez
cały dzień. Ta praca jest dla niego szczytem marzeń, robiąc to samo od
kilkunastu lat Josie czuje się spełniony i szczęśliwy. Pewnego dnia
pojawia się na stacji młody David, którego wysłano tu na praktyki. Od
tego momentu cały uporządkowany świat Josiego wywróci się do góry
nogami.
sobota, 8 października 2011
Dam sobie rękę uciąć... - Drzwi Pojednania
Historia tego powiedzenia sięga
średniowiecznej Irlandii i związana jest z pewnymi drewnianymi drzwiami.
To przez otwór w tych drzwiach mogła zostać ucięta pewna ręka. Drzwi
oglądać można codziennie w katedrze św. Patryka w Dublinie.
Był
rok 1492. Od kilku lat trwał krwawy spór pomiędzy dwoma możnymi klanami
- anglo-normandzkimi Butlerami i irlandzkimi Fitzgeraldami.
Dam sobie rękę uciąć, że chodziło o to, który z nich jest bardziej
możny... Po kilku bitwach, kilku otruciach i paru pogoniach uciekający z
kilkoma swoimi ludźmi James Butler schronił się w kapitularzu katedry św. Patryka w Dublinie. Wkrótce potem katedrę otoczyli żołnierze Geralda Fitzgeralda.
Sytuacja
wydawała się dość prosta - Butlerowie uwięzieni w kapitularzu w końcu
będą musieli się poddać a jak nie - to zdechną z głodu. Jednak
Fitzgerald, który był w tamtym momencie górą, postanowił przerwać
bezsensowną i krwawą waśń rozpoczętą jeszcze przez ich ojców. Kazał
swoim ludziom wyrąbać w drzwiach podłużny otwór i zaproponował Butlerowi
pokój. Na dowód dobrych intencji włożył przez dziurę w drewnianych
drzwiach nieuzbrojoną rękę na zgodę.
Odwaga
i dobre chęci Fitzgeralda zostały docenione i Butler uścisnął jego
prawicę kończąc spór. Na pamiątkę tego wydarzenia drzwi zostały nazwane
"drzwiami pojednania" (the door of reconciliation) i do dziś można je
oglądać, dotykać i przekładać przez nie ręce.
środa, 5 października 2011
Zagadka średniowiecznej syrenki
Ruiny średniowiecznych budowli kryją w sobie wiele tajemnic. Za jedną z nich uważam wizerunki syren wyrzeźbione na ścianach męskich klasztorów i katolickich katedr w Irlandii. Syreny - pochodzące z mitycznego świata pół-kobiety, pół-ryby - swoim błyszczącym, wygłaskanym przez setki lat i tysiące dłoni kamiennym biustem przestrzegają przed pokusami rzeczywistego świata.
syrena w katedrze Św. Brendana, Clonfert
Półnaga
syrenka stała się symbolem pokus czyhających na irlandzkich wieśniaków i
rybaków. Jej dodatkowe atrybuty - zwierciadło i grzebień przypominały z
kolei żonom wieśniaków i rybaków aby nie popadły w próżność. Dlaczego
akurat syrena? Czyżby mitologiczne syreny uwodzące swoim śpiewem marynarzy rzeczywiście odwiedzały Irlandię otoczoną samymi morzami?
Jedna z legend mówi, że czasem syrena porzucała swój ogon i przybierała kobiecą postać by zamieszkać z mężczyzną. Na tej legendzie opiera się irlandzki film ONDINE, gdzie Alicja Bachleda-Curuś udając syrenę chroni się pod mężnym ramieniem rybaka Colina Farrella przed ścigającym ją kochankiem. Czyżby zagrożenie ze strony syren było w Irlandii tak realne, że średniowieczny kościół musiał przed nimi przestrzegać umieszczając ich wizerunki tuż obok ołtarza lub głównego wejścia do kościoła?
syrena w klasztorze Św. Marii, Clontuskert
Niektóre rzeźby irlandzkich syren zachowały się w dość dobrym stanie ponieważ są chronione dachem. Jednak większość ruin w Irlandii jest pozbawiona dachu, tam wiatr i deszcz powoli zmywa wszystkie średniowieczne rzeźby. Po kilkuset latach wszystkie efekty pracy rzeźbiarzy z XV wieku znikają.
Dowiedziałem
się, że jest syrenka, która w ten właśnie sposób znika, więc
postanowiłem ją odnaleźć i ocalić od zapomnienia. W tym celu pojechałem
na zamek Kilkea, który jest zamknięty dla pospólstwa, prywatny i
strzeżony przez kamery CCTV. Objechałem dwa razy cały teren zamku w
poszukiwaniu jakiejś otwartej bramy, po czym wybrałem ustronne miejsce,
przelazłem przez kamienny mur i przedarłem się w pobliże surowego
zamczyska.
Pierwszą
osobą, na którą się natknąłem był pan siedzący okrakiem na kosiarce. Na
mój widok wyłączył silnik. Wymieniliśmy uprzejmości pogodowe po czym
przedstawiłem mu się jako poszukiwacz średniowiecznych syrenek. On
przedstawił się jako właściciel zamku Kilkea. Przeprosiłem za nielegalne
wtargnięcie na teren jego posesji ale on najwyraźniej uznał mnie za
niegroźnego intruza, bo machnął na to ręką i wskazał na krzaki, w które
miałem się zagłębić aby znaleźć swoją syrenkę. Na odchodne zawołał, że
gdyby mnie złapali ochroniarze, to mam się powołać na niego. Odgarnąłem
chaszcze i wszedłem na teren bardzo starego cmentarza.
Pośród
wysokich traw i oplatających wszystko bluszczy miałem odnaleźć kamienną
syrenkę. Z ruin dawnego kościoła zostały resztki dwóch ścian,
obszukałem je dokładnie ale oprócz kamiennego psa z ludzką głową nie
znalazłem niczego godnego uwagi. Te ruiny były całkowicie zdominowane
przez roślinność.
Kamień z rzeźbą syreny w ruinach kościoła na terenie zamku Kilkea
Kamień
z syrenką minąłem już wcześniej i nawet zrobiłem mu zdjęcie, ale
dopiero później pod innym kątem zobaczyłem nagie włosy i długi biust.
Odgarnąłem liście i zobaczyłem całą resztę irlandzkiej syrenki czyli
zwierciadło i grzebień.
syrena w ruinach kościoła na terenie zamku Kilkea
Szkoda,
że nie można zabrać takiej syrenki ze sobą. Kolejne dzieło anonimowego
średniowiecznego rzeźbiarza zniknie za jakiś czas. Kolejna irlandzka
syrenka odpłynie w siną dal.
poniedziałek, 3 października 2011
Fotozagadka
Na
fotografii widać halę magazynową na obrzeżach pewnego miasta w Irlandii,
ludzie w kolejce posługują się głównie jednym językiem i nie jest to
ani irlandzki ani angielski :) Kolejka ma ok. 300 metrów długości i nie
porusza się :) Proszę zgadywać o co chodzi.
Kto będzie najbliżej otrzyma ode mnie nagrodę.
A nagrodą jest "Passport to Dublin" - książeczka rabatowa do największych atrakcji turystycznych Dublina. Powodzenia.
sobota, 1 października 2011
Wyspy Aran - powrót do rzeczywistości
Powrót z
Aranów do Irlandii to powrót do rzeczywistości. Arany uważane są za żywą
skamielinę dawnej Irlandii i tego chyba ludzie tu szukają. Czy znajdują
– niektórzy na pewno tak. Chcą potem wracać aby znaleźć tego jeszcze
więcej. Międzynarodowa popularność wysp zaczęła się od czarno-białego
paradokumentu pt. „Man of Aran” Roberta
Flaherty’ego z 1934 roku. Wtedy szybko rozwijający się świat zobaczył
że na maleńkiej wyspie na wielkim Atlantyku ludzie żyją tak jak przed
wiekami, jakby nic się nie zmieniło. Jakby tam na Aranach stanął czas.
Wyspa
majacząca na horyzoncie, godzinna podróż promem przez ocean, oryginalna
irlandzka mowa - nawet dziś już samo to wystarczy, aby poczuć dreszczyk
emocji. Czy tam w ogóle będzie zasięg? Dziś na Aranach stare miesza się z nowym i jest to bardzo ciekawy i niepowtarzalny mix. Bank
czynny raz w tygodniu, jeden bankomat i jedna publiczna budka
telefoniczna, jeden tylko sklep w którym można kupić wszystko. Jest
biblioteka dla miejscowych, jeden wóz strażacki, jedna karetka, jeden
radiowóz i trzech policjantów. Jest też zasięg, jest nawet bezprzewodowy
internet. I foki. A po 22.00 jest cisza nocna na całej wyspie.
Centrum głównej wioski Kilronnan wkrótce po zachodzie słońca w samym środku sezonu turystycznego. |
Jest
gdzie przenocować, bo mieszkańcy teraz głównie żyją z obsługi ruchu
turystycznego. Nie dziergają już arańskich swetrów, bo robią to za nich Chińczycy. Nie łowią ryb z klifu przy pomocy długiego sznurka i dużego palucha u nogi,
bo kupują żywność w SPARze. Nie robią też lamp z muszli i tłuszczu
wieloryba, bo mają zwykły prąd w kontaktach. Ale jeśli kogoś z nich
spytać skąd pochodzi, to odpowie, że urodził się 300 metrów stąd. Każdy z
nich to wciąż Man of Aran.
Centrum Kilronnan zaraz po wschodzie słońca |
Między
sobą rozmawiają wciąż po irlandzku, a dla ich dzieci to wciąż jest
język ojczysty. Jeżdżą starymi samochodami napędzanymi wyłącznie ropą,
bo przywożenie benzyny na wyspę jest zabronione. Przy
swoich domach stawiają domki dla skrzatów, które mają im zapewnić
dobrobyt. A ich domy wyglądają jak dawniej tylko są cieplejsze i nie
przepuszczają deszczu. Ich kozy pasą się na pastwiskach ogrodzonych
kamiennymi murkami setki, a może tysiące lat temu.
Koziołki, które sprawiły że musiałem szybko wiać zaraz po zrobieniu tego zdjęcia. |
Mimo pewnych oczywistych niewygód zapamiętuje się Arany jako niezapomnianą przygodę. Coś
w tym miejscu jest takiego, że stojąc na rufie powrotnego promu i
patrząc na oddalający się port człowiek myśli sobie: "Chciałbym tu
kiedyś wrócić".
Wrócić, aby dać się znowu wychłostać wiatrem i deszczem, spalić słońcem, zebrać z czoła czystą sól, odetchnąć rześkim atlantyckim powietrzem, posłuchać szumu fal, spojrzeć
z góry na bezkresny ocean. Poczuć się bezradnie na tych szarych
kamieniach i ucieszyć się, że jednak mieszka się gdzie indziej....
Subskrybuj:
Posty (Atom)
O CZYM JEST TEN BLOG
historia
(180)
ciekawostki
(148)
Pendragon Tours
(103)
chrześcijaństwo
(102)
podróże
(90)
średniowiecze
(80)
morze
(76)
ruiny
(64)
Dublin
(63)
zwyczaje
(63)
pogaństwo
(53)
klasztory
(50)
góry
(45)
zagadki
(45)
klify
(43)
opactwa
(43)
zamki
(43)
neolit
(39)
megality
(37)
Celtowie
(31)
Aran
(29)
Dingle
(29)
grobowce
(29)
okrągłe wieże
(29)
Irlandia Północna
(28)
legendy
(28)
celtycki krzyż
(26)
św. Patryk
(26)
film irlandzki
(25)
muzyka
(24)
dolmeny
(23)
puby
(19)
książki
(18)
obrzędy
(15)
religia
(15)
Wikingowie
(14)
connemara
(14)
kamienne forty
(13)
newgrange
(13)
menhiry
(12)
galway
(11)
boyne
(10)
konflikt
(10)
zima
(8)
bitwy
(7)
ogham
(7)
wielki głód
(7)
święta
(7)
kamienne kręgi
(6)
loughcrew
(6)
manuskrypty
(5)
wywiady
(5)
opowieści z krypty
(4)
Clootie
(3)
Fourknocks
(3)
Samhain
(3)
Trim
(3)
pierścień claddagh
(3)
Sheela-na-Gig
(2)
leprechaun
(2)
murale
(2)
św. Walenty
(1)