Z niezrozumiałych dla mnie powodów niektórzy Irlandczycy podają swoją wagę w kamieniach. Niby to powszechny tutaj budulec ale kto to zrozumie. Jeden kamień (1 stone) równy jest 6,35 kilograma. Kiedy ostatnio moja stała klientka mnie zobaczyła to opadła jej szczęka. Przez ten czas kiedy ona grzała się na Teneryfie, ja schudłem o 2 kamienie, czyli ponad 12 kilo. Zawdzięczam to specjalnej diecie, morderczemu treningowi, samozaparciu i silnej motywacji. Wprowadziłem też na stałe pewne zmiany w moim trybie życia, dlatego mojego drugiego bloga pt. Grubas Pendragon kasuję. Jeśli ktoś tam w ogóle zaglądał, to proszę zmienić link na nowy:
www.irlandzkiedzienniki.wordpress.com
KARTY
▼
wtorek, 26 marca 2013
czwartek, 21 marca 2013
W królestwie Guinnessa
Guinness Storehouse jest jedną z głównych atrakcji Dublina. To nowoczesne centrum turystyczne, w którym poznać można całą historię czarnego trunku, nauczyć się go nalewać do szklanki, zjeść gulasz z owieczek przyrządzony na świeżym Guinnessie, a na koniec wypić pełnowymiarową pintę "black stuffu" i zrobić zdjęcie z rudym uśmiechniętym barmanem imieniem Patryk.
Artur Guinness założył swój słynny browar w Dublinie w 1759 roku. Jego wcześniejsze doświadczenia opisałem tutaj. Zwiedzanie zaczyna się od pokazania turystom cennego dokumentu podpisanego przez samego Guinnessa. Akt schowany pod pancernym szkłem stwierdza, że teren browaru został wydzierżawiony na 9000 lat za sumę 45 funtów rocznie. Piwo będzie tu się spokojnie ważyć jeszcze przez 8746 lat, ale rodzina Guinnessów nie będzie miała z tego wiele pożytku, bo marką zarządza teraz brytyjski koncern DIAGEO. Artur Guinness być może przewraca się teraz w swoim grobie, ale cóż mu pozostało. Takie życie (life goes on).
Guinness Storehouse mieści się w starym budynku zbudowanym jako olbrzymi zbiornik, w którym dodawano drożdże. Jeszcze do 1988 roku w tym miejscu powstawały bąbelki. Budynek ma kształt kufla do Guinnessa o pojemności 14,3 milionów irlandzkich kufli (pinta = 0,568 litra). Szklanka Guinnessa będzie się pojawiać jeszcze wielokrotnie na kolejnych piętrach.
Zwiedzanie rozpoczyna się od poznania czterech podstawowych składników: wody, jęczmienia, chmielu i drożdży. Wszystko to widać, słychać i czuć. Przy szumiącym wodospadzie pojawia się informacja, że woda używana do produkcji Guinnessa nie była wcale pobierana z rzeki Liffey, jak głosi obiegowa opinia. Pewnie trzy kolejne browary Guinnessa (Celbridge, Leixlip i Dublin) zbudowano przez czysty przypadek nad tą sama rzeką.
Jest sporo eksponatów z poprzedniej epoki, kiedy maszyny były dziełami sztuki, a ich konstruktorzy byli artystami. Niektóre przedmioty wyglądają jak wyłowione z Titanica, inne wykorzystano do prezentacji multimediów.
W olbrzymiej beczce odbywa się pokaz krótkiego filmu, a beczka ma pojemność 16 tysięcy pint.
W innej beczce leci film pokazujący kunszt rzemieślników, którzy te beczki wyrabiali. Warto obejrzeć, to mój ulubiony fragment zwiedzania.
Artur Guinness założył swój słynny browar w Dublinie w 1759 roku. Jego wcześniejsze doświadczenia opisałem tutaj. Zwiedzanie zaczyna się od pokazania turystom cennego dokumentu podpisanego przez samego Guinnessa. Akt schowany pod pancernym szkłem stwierdza, że teren browaru został wydzierżawiony na 9000 lat za sumę 45 funtów rocznie. Piwo będzie tu się spokojnie ważyć jeszcze przez 8746 lat, ale rodzina Guinnessów nie będzie miała z tego wiele pożytku, bo marką zarządza teraz brytyjski koncern DIAGEO. Artur Guinness być może przewraca się teraz w swoim grobie, ale cóż mu pozostało. Takie życie (life goes on).
Guinness Storehouse mieści się w starym budynku zbudowanym jako olbrzymi zbiornik, w którym dodawano drożdże. Jeszcze do 1988 roku w tym miejscu powstawały bąbelki. Budynek ma kształt kufla do Guinnessa o pojemności 14,3 milionów irlandzkich kufli (pinta = 0,568 litra). Szklanka Guinnessa będzie się pojawiać jeszcze wielokrotnie na kolejnych piętrach.
Zwiedzanie rozpoczyna się od poznania czterech podstawowych składników: wody, jęczmienia, chmielu i drożdży. Wszystko to widać, słychać i czuć. Przy szumiącym wodospadzie pojawia się informacja, że woda używana do produkcji Guinnessa nie była wcale pobierana z rzeki Liffey, jak głosi obiegowa opinia. Pewnie trzy kolejne browary Guinnessa (Celbridge, Leixlip i Dublin) zbudowano przez czysty przypadek nad tą sama rzeką.
Jest sporo eksponatów z poprzedniej epoki, kiedy maszyny były dziełami sztuki, a ich konstruktorzy byli artystami. Niektóre przedmioty wyglądają jak wyłowione z Titanica, inne wykorzystano do prezentacji multimediów.
W olbrzymiej beczce odbywa się pokaz krótkiego filmu, a beczka ma pojemność 16 tysięcy pint.
W innej beczce leci film pokazujący kunszt rzemieślników, którzy te beczki wyrabiali. Warto obejrzeć, to mój ulubiony fragment zwiedzania.
Specjalna gablota ukazuje butelki Guinnessa sprzedawane w różnych krajach. Trochę to przypomina patent z The Porterhouse, który opisałem niedawno.
Po zapoznaniu się ze składnikami, historią i starymi butelkami przychodzi pora na wstępną degustację Guinnessa. Na kolejnym poziomie trafiamy do teatru 5D, który pozwala wszystkimi zmysłami nacieszyć się tym szlachetnym trunkiem.
1. Usłysz jak azot i dwutlenek węgla ożywiają ten życiodajny płyn.
Po zapoznaniu się ze składnikami, historią i starymi butelkami przychodzi pora na wstępną degustację Guinnessa. Na kolejnym poziomie trafiamy do teatru 5D, który pozwala wszystkimi zmysłami nacieszyć się tym szlachetnym trunkiem.
1. Usłysz jak azot i dwutlenek węgla ożywiają ten życiodajny płyn.
2. Patrz jak gazy mieszają się z trunkiem przez dokładnie 119 i pół sekundy.
3. Dotknij ustami czarnego Guinnessa o temperaturze 6 stopni.
4. Poczuj zapach chmielu i palonego jęczmienia kiedy zakręcisz szklanką.
5. Spróbuj. Chmielową goryczkę odnajdziesz z tyłu języka. Prażony jęczmień - na środku. Czubkiem języka poznasz smak słodu.
Na kolejnym piętrze trafiamy do Akademii Guinnessa, gdzie pod okiem mistrza poznamy 6 kroków potrzebnych do nalania idealnego kufla z Guinnessem.
Jeżeli ktoś nie czuje się na siłach żeby w tej Akademii chociaż przez chwilę postudiować, to może od razu udać się windą na najwyższe piętro. Tu naleją nam prawidłową półkwartę w 119 i pół sekundy jak trzeba. I to w cenie biletu :)
Gravity Bar to ostatnie piętro, ta słynna pianka na kuflu Guinnessa. Panoramiczny widok na wszystkie strony Dublina. Widać stąd całą fabrykę, cały Dublin, a po kilku piwach nawet cały świat.
Niektóre zabytki Dublina są opisane na szybach. Można zwiedzać Dublin z góry mając za przewodnika jedynie szklankę z piwem.
A same szklanki... W zwykłych pubach takich nie ma, harfa wyrżnięta w szkle przypomina kryształ. Przy schodach na dół znajduje się napis "Prosimy o powstrzymanie się przed wynoszeniem szklanek".
Na zdrowie! Po irlandzku: Slainte!
Na kolejnym piętrze trafiamy do Akademii Guinnessa, gdzie pod okiem mistrza poznamy 6 kroków potrzebnych do nalania idealnego kufla z Guinnessem.
Jeżeli ktoś nie czuje się na siłach żeby w tej Akademii chociaż przez chwilę postudiować, to może od razu udać się windą na najwyższe piętro. Tu naleją nam prawidłową półkwartę w 119 i pół sekundy jak trzeba. I to w cenie biletu :)
Gravity Bar to ostatnie piętro, ta słynna pianka na kuflu Guinnessa. Panoramiczny widok na wszystkie strony Dublina. Widać stąd całą fabrykę, cały Dublin, a po kilku piwach nawet cały świat.
Niektóre zabytki Dublina są opisane na szybach. Można zwiedzać Dublin z góry mając za przewodnika jedynie szklankę z piwem.
A same szklanki... W zwykłych pubach takich nie ma, harfa wyrżnięta w szkle przypomina kryształ. Przy schodach na dół znajduje się napis "Prosimy o powstrzymanie się przed wynoszeniem szklanek".
Na zdrowie! Po irlandzku: Slainte!
poniedziałek, 18 marca 2013
Kiedy Irlandczyk jest najbardziej irlandzki
Z cyklu "50 osób, jedno pytanie" pojawił się nowy film Kamila Królaka, w którym autor zadaje Irlandczykom w Galway pytanie o to, kiedy czują się najbardziej Irish. Polecam.
niedziela, 17 marca 2013
Parada w dniu św. Patryka
W tym roku chyba było więcej uczestników z USA niż miejscowych. Parada marszowych orkiestr dętych przetoczyła się przez Dublin. Garść zdjęć w kolażu.
sobota, 16 marca 2013
Ballada o Molly Malone
Rozwiązanie fotozagadki
Na zdjęciu konkursowym widoczny jest fragment pomnika Molly Malone stojącego w samym środku Dublina, na początku Grafton Street. Zagadkę jako pierwszy rozwiązał MINIO i do niego powędruje nagroda. Kolejna fotozagadka za miesiąc. Serdecznie zapraszam.
___________________________
Ballada o Molly Malone
Szedłem wąską uliczką gdzieś nad rzeką Liffey. Był spokojny letni wieczór, 12 czerwca 1699 roku. Miasto nie przypominało dzisiejszego Dublina. Ulicami przeciskały się konne dorożki, ludzie nie mieli w uszach słuchawek, jak okiem sięgnąć nie widać było żadnego samochodu. Skręciłem w prawo i po chwili moją uwagę przykuł mały tłumek otaczający nieruchomą postać leżącą na trotuarze. Zaciekawiony podszedłem bliżej.
Osoba leżąca na ziemi była z cała pewnością martwa. Młoda kobieta ubrana w suknię z falbanami i długimi rękawami leżała w bezładnej pozie, a jej hiszpańskie buty „zapota” wyglądały na dobrze znoszone. Pomimo śmierci, która już przejęła władzę nad tym ciałem widać było, że była to atrakcyjna kobieta i uczciwie obdarzona przez naturę.
- Kto to? – zapytałem stojącego obok wyrostka.
- To Molly Malone, człowieku. Handlowała rybami, a teraz tu leży jak ten zdechły dorsz.
- Kara boska na tą kobietę! – zawołała starsza pulchna kobieta. – Dostała co jej się należało, dziwka jedna!
- Spokojnie, nie mówcie źle o zmarłych dobra kobieto. To nie po chrześcijańsku – odezwał się głos z boku. Mężczyzna ze starannie przyciętym wąsikiem wyglądał poważnie, więc tłumek nieco się rozsunął. Po dokładnych oględzinach zwłok orzekł, że dziewczyna zmarła na tyfus. A może to była jakaś choroba weneryczna, w każdym razie lepiej się odsunąć. Odsunęliśmy się bez zbędnej sylaby.
Nie było nic więcej do oglądania, więc chwilę później siedziałem w pubie nad kufelkiem. Wszyscy tam rozprawiali o Molly Malone i jej tragicznym życiu. Zacząłem się przysłuchiwać, bo wyglądało na to, że dubliński padół opuściła dość znana osoba.
Dowiedziałem się, że Molly mieszkała blisko rzeki i wraz z rodzicami zajmowała się handlem rybami. Jeździła swoim dwukołowym wózkiem po Dublinie i wołając „cockles and mussels” zachęcała do kupna owoców Morza Irlandzkiego. Jako urodziwa kobieta cieszyła się uznaniem mężczyzn i korzystała z tego wieczorami. Nie brała wiele, lubiła to.
Przysłuchiwałem się rozmowom przy barze. Bartender opowiadał właśnie o rodzinie Molly. Mieszkali w kamienicy przy Fishamble Street i sprzedawali ryby od początku świata albo i dłużej. Molly była ich najładniejszą córką i nauczyła się szybko czerpać z tego korzyści. Taki dodatkowy part-time w nocy.
Przysłuchiwałem się rozmowom przy barze. Bartender opowiadał właśnie o rodzinie Molly. Mieszkali w kamienicy przy Fishamble Street i sprzedawali ryby od początku świata albo i dłużej. Molly była ich najładniejszą córką i nauczyła się szybko czerpać z tego korzyści. Taki dodatkowy part-time w nocy.
Dzień zaczynała od Grafton Street, gdzie mieszkali ludzie lubiący świeże ryby. Kobiety kupujące od niej małże i przegrzebki patrzyły na ich świeżość. Mężczyźni patrzyli głównie na jej pełne usta i na jej piersi. Molly rozsiewała wokół siebie magiczną aurę kobiecości, a jej suknia z głębokim dekoltem nie pozostawiała wątpliwości, że to jest gorąca i namiętna kobieta.
Wieczorami Molly Malone sprzedawała swoje ciało za pieniądze. Chętnie korzystali z tego studenci z pobliskiego Trinity College oraz zagraniczni marynarze i miejscowi rzemieślnicy znudzeni swoimi żonami.
- 36 lat temu udzielałem chrztu małej dziewczynce - powiedział ksiądz z ambony kościoła St Andrew's Church. - Teraz ze smutkiem ją żegnam. Czyż święty Piotr nie sprzedawał ryb tak jak nasza Molly Malone? Czyż nie zgrzeszył jak ona? - siedziałem w ławce kościoła podczas pogrzebu Molly i patrzyłem na zgromadzony tłum. Tylko kilka osób było jej rodziną, może reszta to byli jej klienci, tego się nie dowiem. Ksiądz mówił dalej:
- Maria Magdalena też była jawnogrzesznicą a jednak nasz Pan jej wybaczył. Kto jest bez winy niech rzuci teraz kamieniem - nikt w kościele się nie poruszył. Zamknąłem oczy wyobrażając sobie żywą Molly Malone z wózkiem pełnym ryb i prawie nagim biustem.
- Maria Magdalena też była jawnogrzesznicą a jednak nasz Pan jej wybaczył. Kto jest bez winy niech rzuci teraz kamieniem - nikt w kościele się nie poruszył. Zamknąłem oczy wyobrażając sobie żywą Molly Malone z wózkiem pełnym ryb i prawie nagim biustem.
Molly Malone pochowano na miejscowym cmentarzu. Pamięć o niej przetrwała przez kolejne wieki. Ballada o Molly Malone stała się nieoficjalnym hymnem Dublina. Można ją usłyszeć każdego dnia w dublińskich pubach. W przedziwny sposób kobieta pracująca o niezwykle lekkich obyczajach stała się nieśmiertelną ikoną stolicy Irlandii.
Pomnik poświęcony Molly postawiono w 1988 roku w pobliżu kościoła, gdzie została ochrzczona. W 1999 roku minęła 300 rocznica jej śmierci. Obchodzono ją mimo to, że tak naprawdę nie wiadomo czy Molly Malone istniała naprawdę. Spójrzcie w jej smutne oczy i przekonajcie się sami.
Pomnik poświęcony Molly postawiono w 1988 roku w pobliżu kościoła, gdzie została ochrzczona. W 1999 roku minęła 300 rocznica jej śmierci. Obchodzono ją mimo to, że tak naprawdę nie wiadomo czy Molly Malone istniała naprawdę. Spójrzcie w jej smutne oczy i przekonajcie się sami.
czwartek, 14 marca 2013
Fotozagadka na marzec
Zasady konkursu związanego z Dublinem są TUTAJ. Liczą się wyłącznie odpowiedzi umieszczane w komentarzach pod tym postem.
Na razie komentarze są wyłączone, czas do namysłu jest do soboty do godz. 12.00 czasu dublińskiego.
Co jest na poniższym zdjęciu?
Garść nagród dla zwycięzcy:
1. Przewodnik po zabytkach Doliny Boyne
2. Trochę irlandzkiej muzyki na CD (Mary Coughlan, The Clancy Brothers, Van Morrison, trzy składanki)
3. Zakładka do książki z symbolem claddagh
Na razie komentarze są wyłączone, czas do namysłu jest do soboty do godz. 12.00 czasu dublińskiego.
Co jest na poniższym zdjęciu?
Garść nagród dla zwycięzcy:
1. Przewodnik po zabytkach Doliny Boyne
2. Trochę irlandzkiej muzyki na CD (Mary Coughlan, The Clancy Brothers, Van Morrison, trzy składanki)
3. Zakładka do książki z symbolem claddagh
sobota, 9 marca 2013
W Muzeum Narodowym
Muzeum Narodowe w Dublinie składa się z kilku oddziałów, przedstawię dziś ten największy i najważniejszy - Archeologię. W muzeum na Kildare Street zgromadzonych jest ponad dwa miliony przedmiotów.
Wstęp jest bezpłatny, można robić zdjęcia więc jeśli ktoś ma daleko, to część skarbów z irlandzkiej przeszłości chcę tu pokazać. Zdecydowanie warto poświęcić przynajmniej godzinę na zwiedzanie, do oglądania wystawiona jest tylko niewielka część eksponatów. Na początku zwiedzania znajduje się kolekcja Ór - Ireland's Gold zawierająca złoto i przedmioty z codziennego życia Celtów i ich poprzedników. Złote ozdoby pochodzą z lat 2200 p.n.e. - 500 n.e.
W dziale Irlandia Prehistoryczna znajdziemy mnóstwo przedmiotów znalezionych m.in w grobowcach korytarzowych sprzed 5000 lat. Największym okazem w muzeum jest wyciągnięta z bagien koło Galway drewniana łódź. Jej wiek ustalono na 4500 lat. Jest długa na 15 metrów i trudno ją sfotografować w całości. Nie wiadomo do czego dokładnie służyła, ale na pewno nie do połowu ryb - po prostu była na to za duża.
Narzędzia, broń, kamienne i miedziane ozdoby, drewniane koła wypełniają tę część wystawy.
Jest również część poświęcona czasom Wikingów, którzy założyli Dublin. Stroje, broń, przedmioty codziennego użytku, makieta Dublina w X wieku oraz przykłady sztuki Wikingów. Było tam zbyt ciemno na robienie zdjęć (w muzeum nie wolno używać flesza). Największe wrażenie na mnie wywarł szkielet Wikinga leżący w skrzyni. Nieprawdopodobna długość.
Kamienna głowa o trzech twarzach otwiera najcenniejszą część kolekcji - SKARBIEC. Znajdziemy tam wiele perełek z czasów wczesnego średniowiecza. Jedną z nich jest Brosza z Tary z XIII wieku.
Moim ulubionym skarbem jest złota łódź widoczna na poniższym zdjęciu. Ten misterny model pochodzi z pierwszego wieku przed naszą erą i mógł być ofiarą dla celtyckiego boga mórz. Wyraźne cieniutkie ławeczki dla wioślarzy, dwa rzędy wioseł, wiosło sterowe, włócznia i jakieś narzędzia. 7 cali długości i 2000 lat.
Większość eksponatów to dzieła średniowiecznych rzemieślników.
W gablotach Skarbca znajdują się najcenniejsze przedmioty z czasów kiedy pogaństwo przeplatało się z chrześcijaństwem. Poniżej pastorały z X i XI wieku.
Jeszcze starsze są dzwonki, drugi z lewej to dzwonek św. Patryka wykonany z brązu (VI wiek).
Zwiedzanie Skarbca ułatwia wypożyczenie audio-przewodnika, który szczegółowo objaśnia poszczególne skarby.
W Skarbcu jest również Księga Psalmów (Faddan More Psalter) napisana około 800 roku i znaleziona na bagnach. Zwiedzając Muzeum Archeologiczne można się wiele dowiedzieć o udziale bagien i torfowisk w konserwowaniu najróżniejszych przedmiotów.
Ciała ludzkie znalezione w torfowiskach to najmocniejszy element ekspozycji Kingship and Sacrifice. Irlandczycy żyjący w epoce żelaza i padli w walce zostali przez torf zmumifikowani i odnalezieni dopiero w 2003 roku podczas budowy autostrad.
Pozostałe oddziały Muzeum Narodowego dotyczą innych aspektów dziedzictwa i znaleźć je można na stronie www.museum.ie
Wstęp jest bezpłatny, można robić zdjęcia więc jeśli ktoś ma daleko, to część skarbów z irlandzkiej przeszłości chcę tu pokazać. Zdecydowanie warto poświęcić przynajmniej godzinę na zwiedzanie, do oglądania wystawiona jest tylko niewielka część eksponatów. Na początku zwiedzania znajduje się kolekcja Ór - Ireland's Gold zawierająca złoto i przedmioty z codziennego życia Celtów i ich poprzedników. Złote ozdoby pochodzą z lat 2200 p.n.e. - 500 n.e.
W dziale Irlandia Prehistoryczna znajdziemy mnóstwo przedmiotów znalezionych m.in w grobowcach korytarzowych sprzed 5000 lat. Największym okazem w muzeum jest wyciągnięta z bagien koło Galway drewniana łódź. Jej wiek ustalono na 4500 lat. Jest długa na 15 metrów i trudno ją sfotografować w całości. Nie wiadomo do czego dokładnie służyła, ale na pewno nie do połowu ryb - po prostu była na to za duża.
Narzędzia, broń, kamienne i miedziane ozdoby, drewniane koła wypełniają tę część wystawy.
Jest również część poświęcona czasom Wikingów, którzy założyli Dublin. Stroje, broń, przedmioty codziennego użytku, makieta Dublina w X wieku oraz przykłady sztuki Wikingów. Było tam zbyt ciemno na robienie zdjęć (w muzeum nie wolno używać flesza). Największe wrażenie na mnie wywarł szkielet Wikinga leżący w skrzyni. Nieprawdopodobna długość.
Kamienna głowa o trzech twarzach otwiera najcenniejszą część kolekcji - SKARBIEC. Znajdziemy tam wiele perełek z czasów wczesnego średniowiecza. Jedną z nich jest Brosza z Tary z XIII wieku.
Moim ulubionym skarbem jest złota łódź widoczna na poniższym zdjęciu. Ten misterny model pochodzi z pierwszego wieku przed naszą erą i mógł być ofiarą dla celtyckiego boga mórz. Wyraźne cieniutkie ławeczki dla wioślarzy, dwa rzędy wioseł, wiosło sterowe, włócznia i jakieś narzędzia. 7 cali długości i 2000 lat.
Większość eksponatów to dzieła średniowiecznych rzemieślników.
W gablotach Skarbca znajdują się najcenniejsze przedmioty z czasów kiedy pogaństwo przeplatało się z chrześcijaństwem. Poniżej pastorały z X i XI wieku.
Jeszcze starsze są dzwonki, drugi z lewej to dzwonek św. Patryka wykonany z brązu (VI wiek).
Zwiedzanie Skarbca ułatwia wypożyczenie audio-przewodnika, który szczegółowo objaśnia poszczególne skarby.
W Skarbcu jest również Księga Psalmów (Faddan More Psalter) napisana około 800 roku i znaleziona na bagnach. Zwiedzając Muzeum Archeologiczne można się wiele dowiedzieć o udziale bagien i torfowisk w konserwowaniu najróżniejszych przedmiotów.
Ciała ludzkie znalezione w torfowiskach to najmocniejszy element ekspozycji Kingship and Sacrifice. Irlandczycy żyjący w epoce żelaza i padli w walce zostali przez torf zmumifikowani i odnalezieni dopiero w 2003 roku podczas budowy autostrad.
Pozostałe oddziały Muzeum Narodowego dotyczą innych aspektów dziedzictwa i znaleźć je można na stronie www.museum.ie
wtorek, 5 marca 2013
Po czym poznać że stajesz się Irlandczykiem?
- Nie uczysz się do egzaminów, bo babcia już zapaliła w Twojej intencji świeczkę.
- Dziękujesz kierowcom autobusów.
- Poprawnie wybijasz rytm klaskaniem w pubie kiedy grają The Wild Rover.
- Okazujesz swoją miłość krewnym i przyjaciołom obrażając ich.
- Używasz określenia "obłąkany" jako komplement.
- Chwytasz elektrycznego pastucha dla jaj.
- Najlepszym powodem, żebyś coś zrobił jest "zróbmy to dla hecy".
- "Nie pijesz? Aha, jesteś na antybiotykach..."
- Puszką coli leczysz każdą chorobę.
- Każdą rozmowę telefoniczną kończysz: "Right, bye, bye, bye, bye, bye"
- Dziękujesz kierowcom autobusów.
- Poprawnie wybijasz rytm klaskaniem w pubie kiedy grają The Wild Rover.
- Okazujesz swoją miłość krewnym i przyjaciołom obrażając ich.
- Używasz określenia "obłąkany" jako komplement.
- Chwytasz elektrycznego pastucha dla jaj.
- Najlepszym powodem, żebyś coś zrobił jest "zróbmy to dla hecy".
- "Nie pijesz? Aha, jesteś na antybiotykach..."
- Puszką coli leczysz każdą chorobę.
- Każdą rozmowę telefoniczną kończysz: "Right, bye, bye, bye, bye, bye"
sobota, 2 marca 2013
W pubie The Porterhouse
Ludzie przylatujący do Dublina zaraz po wyjściu z samolotu mogą wejść do lotniskowego pubu i zamówić najpopularniejsze piwo na świecie czyli "pint of Guinness". Niewiele jest w stolicy Irlandii miejsc, gdzie słynnego portera nie da się kupić. Jedno z nich to pub The Porterhouse.
Ciemne piwo zdobyło popularność w końcu XVII wieku w Londynie. Trunek był dość tani i popularny zwłaszcza wśród portowych robotników, którzy przenosili towar ze statków na nabrzeże. Między rozładowywaniem kolejnych statków był czas na piwo, które nazwano porter - od jego głównych konsumentów (ang. porter - tragarz).
Artur Guinness doprowadził technikę warzenia portera do perfekcji i od 1759 roku piwo z jego podpisem zdążyło już zdobyć cały świat. Jednak w The Porterhouse Guinness jest zakazany. Pub leży na skraju Temple Bar.
W pubie The Porterhouse zamiast Guinnessa sprzedają ich własnego portera, który warzony jest również zgodnie z sekretną recepturą. Przyznaję, że ich firmowy Oyster Stout jest równie dobry jak Guinness.
Zdjęcia robiłem któregoś dnia rano, kiedy górne piętra były w ogóle zamknięte. Kilka tygodni temu mieliśmy tu pierwsze wielkie spotkanie miejscowych blogerów, było ciasno, głośno i kolorowo. Miejscowy porter lał się strumieniami.
Pub wygląda jakby zbudowany był z samego drewna i butelek z piwem. Wszystkie ściany to podświetlane gabloty z browarami z całego świata. To odpowiedź na Guinnessa, który jest na całym świecie. "Nasz porter jest tylko tu. Piwa z całego świata też tu są".
Pub ma kilka poziomów, ale nie mam pojęcia ile dokładnie. Zresztą to nieistotne. Piwo jest wszędzie. Craic też jest. Gorzej jest z obsługą - barmani i kelnerzy nie mają ani klasy, ani pamięci, ani poczucia humoru. Porter Oyster Stout musi obronić się sam.
Miałem wątpliwości co do tych butelek w gablotach, więc zasięgnąłem w tej sprawie języka. Otóż wszystkie butelki są PEŁNE i wszystkie zostały przywiezione tylko w jednym celu - aby tu stały za szybą i bezradnie patrzyły jak ludzie z całego świata przyjeżdżający do Dublina szukają w gablotach swoich ulubionych piw, ale muszą zadowolić się lokalnym porterem. A jak wspomniałem - jest to naprawdę dobry porter.
Ciemne piwo zdobyło popularność w końcu XVII wieku w Londynie. Trunek był dość tani i popularny zwłaszcza wśród portowych robotników, którzy przenosili towar ze statków na nabrzeże. Między rozładowywaniem kolejnych statków był czas na piwo, które nazwano porter - od jego głównych konsumentów (ang. porter - tragarz).
Artur Guinness doprowadził technikę warzenia portera do perfekcji i od 1759 roku piwo z jego podpisem zdążyło już zdobyć cały świat. Jednak w The Porterhouse Guinness jest zakazany. Pub leży na skraju Temple Bar.
W pubie The Porterhouse zamiast Guinnessa sprzedają ich własnego portera, który warzony jest również zgodnie z sekretną recepturą. Przyznaję, że ich firmowy Oyster Stout jest równie dobry jak Guinness.
Zdjęcia robiłem któregoś dnia rano, kiedy górne piętra były w ogóle zamknięte. Kilka tygodni temu mieliśmy tu pierwsze wielkie spotkanie miejscowych blogerów, było ciasno, głośno i kolorowo. Miejscowy porter lał się strumieniami.
Pub wygląda jakby zbudowany był z samego drewna i butelek z piwem. Wszystkie ściany to podświetlane gabloty z browarami z całego świata. To odpowiedź na Guinnessa, który jest na całym świecie. "Nasz porter jest tylko tu. Piwa z całego świata też tu są".
Pub ma kilka poziomów, ale nie mam pojęcia ile dokładnie. Zresztą to nieistotne. Piwo jest wszędzie. Craic też jest. Gorzej jest z obsługą - barmani i kelnerzy nie mają ani klasy, ani pamięci, ani poczucia humoru. Porter Oyster Stout musi obronić się sam.
Miałem wątpliwości co do tych butelek w gablotach, więc zasięgnąłem w tej sprawie języka. Otóż wszystkie butelki są PEŁNE i wszystkie zostały przywiezione tylko w jednym celu - aby tu stały za szybą i bezradnie patrzyły jak ludzie z całego świata przyjeżdżający do Dublina szukają w gablotach swoich ulubionych piw, ale muszą zadowolić się lokalnym porterem. A jak wspomniałem - jest to naprawdę dobry porter.
piątek, 1 marca 2013
Jak kręcono Ojca Teda
Dla miłośników Ojca Teda - film dokumentalny o kulisach kręcenia serialu "Father Ted". Akcja tego kultowego serialu dzieje się na małej wyspie u zachodnich wybrzeży Irlandii. Trzech księży i ich gospodyni przeżywają takie przygody, których nie przeszłaby żadna plebania w Polsce. Nieznane nam humorystyczne podejście do spraw wiary i duchowieństwa. Trzecia seria była tak śmieszna, że główny aktor, czyli ojciec Ted Crilly (Dermot Morgan) zmarł zaraz po nakręceniu ostatniego odcinka.