KARTY

niedziela, 30 września 2012

Migawki - Connemara

W tym cyklu będą się pojawiać irlandzkie zdjęcia innych autorów. Jeśli ktoś chciałby podzielić się swoją irlandzką migawką na moim blogu to serdecznie zapraszam. 

Autorem dzisiejszej migawki z Connemary jest p. Krzysztof Binas. Zapraszam też na jego stronę www.krisfotoart.pl

piątek, 28 września 2012

Czekając na Gargano

Wspominałem kiedyś o kilkudniowej literackiej wycieczce, którą zdecydowałem się poprowadzić. Termin się zbliża, są jeszcze dwa wolne miejsca w autobusie, więc jeśli ktoś byłby zainteresowany, to proszę o kontakt ze mną.

Wycieczkę organizuje fundacja GARGANO wspierająca twórców, a pełny program jest dostępny na jej stronie internetowej. Zapraszam chętnych literatów z Dublina i okolic. 

Koszty uczestnictwa pokrywają jedynie transport i bilety wstępu. Przewodnika sponsoruje firma Pendragon Tours

czwartek, 27 września 2012

Ogłoszenia drobne z Irlandii - przemytnicy

Kolejne ogłoszenie z pewnego pubu położonego w Irlandii Północnej.



TEN STATEK 
WIDZIANY OSTATNIO W OKOLICY
jest zamieszany w nielegalny proceder
SZMUGLU 
KTOKOLWIEK WIDZIAŁ, KTOKOLWIEK WIE
I MOŻE POMÓC W SCHWYTANIU STATKU LUB JEGO ZAŁOGI
OTRZYMA NAGRODĘ W WYSOKOŚCI
500 FUNTÓW
KTÓRE Z PRZYJEMNOŚCIĄ WYPŁACI RZĄD JEGO KRÓLEWSKIEJ MOŚCI

OGŁOSZONO DNIA 19 PAŹDZIERNIKA 1782 ROKU

środa, 19 września 2012

Arany - wyspa Inisheer

Inisheer to najmniejsza z trzech wysp Aran. Leży blisko lądu, można się na nią łatwo dostać jednym z promów kursujących z Doolin. Wyspa Inisheer to sposób na poznanie magii słynnych Aranów, które leżą na zachód od wybrzeży Irlandii, na Oceanie Atlantyckim. Na stałe mieszka tu około 250 osób (nie licząc leprechaunów).



Arany przyciągają swoją surowością krajobrazu, językiem irlandzkim, który jest tu na codzień uzywany, tradycyjnym sposobem życia mieszkańców i ich przyjaznym nastawieniem. Na Aranach historia miesza się z legendami, ocean z wiatrem i szarymi nagimi skałami a obok prawdziwych domów stoją chatki irlandzkich skrzatów czuwających nad spokojem Aranów.



Prom płynie z Doolin około pół godziny, na portowym nabrzeżu czekają lokalni przewodnicy oferujący swoje usługi. Pojazd widoczny poniżej przeznaczony jest dla pasjonatów serialu Father Ted, którego akcja toczy się na fikcyjnej wyspie Craggy Island, czyli tak naprawdę - właśnie tu.



Bardzo popularne są dorożki, objechanie wyspy zajmuje wraz ze zwiedzaniem około dwóch godzin. To wersja ekspresowa zwiedzania - tym sposobem można zobaczyć krajobraz, zrobić sobie fotkę przy wraku statku Plassey, porozmawiać z woźnicą i w sam raz zdążyć na prom powrotny.



Innym rozwiązaniem jest wypożyczenie roweru. Koszt ten sam co dwugodzinnej dorożki, a korzystać z pojazdu można bez ograniczeń. Po południu, kiedy zniknie większość odwiedzających a kilwater ostatniej łodzi zmierzającej na ląd rozpłynie się w falach Atlantyku, Inisheer może ukazać w pełni swój surowy i dziki urok.



Wyspa jest na tyle mała, że można ja nawet obejść wzdłuż wybrzeża. Przez większość trasy nie spotka się nikogo, poza ptakami, krowami i owcami. Szlak wokół wyspy wyznaczają kamienie z wymalowanymi wielkimi czerwonymi znakami. Na tej trasie rower zdecydowanie się nie przyda.



W wielu miejscach zobaczyć można tradycyjne irlandzkie łodzie currach, niektóre z nich są w ciągłym użyciu, inne stoją przed domami jako pamiątka po przodkach i jako tradycyjny element krajobrazu Aranów.



Większość mieszkańców mieszka w jedynej miejscowości na Inisheer w północnej części wyspy, w pobliżu portu i krótkiego pasa startowego. Małe samoloty Aer Arann zapewniają szybki kontakt z lądem w razie potrzeby.



Zostanie na noc to propozycja dla miłośników zarówno wschodów jak i zachodów słońca kąpiącego się w wodach Atlantyku. Na Inisheer jest hotel, kilka pensjonatów B&B i jeden przyzwoity hostel oraz dwa puby. W pół godziny po zachodzie można znaleźć się w jednym z nich.  



Tuż przy plaży i porcie jest też pole namiotowe z zadbanymi sanitariatami.



Pobyt na Inisheer pozwala zasmakować Aranów, ale nie zastąpi wizyty na największej z wysp - Inishmore, której poświęciłem już sporo wpisów na tym blogu. Na Inisheer trudno jest się zgubić, bo jest za mała. Nie ma tu również tajemniczych kamiennych fortów sprzed tysięcy lat. Jest za to malowniczo położony średniowieczny kościółek, są ruiny zamku na wzgórzu, są kamienne murki, deszcz, słońce, wiatr i ten bezmiar oceanu z każdej strony. Warto.

widok z Inisheer, na drugim planie środkowa wyspa - Inishmaan

sobota, 15 września 2012

Geocaching w United Queendom

Na trzeci maraton geocachingowy wybraliśmy się do Irlandii Północnej. Wybór padł na odcinek wybrzeża Morza Irlandzkiego, gdzie skrytki są rozmieszczone dość gęsto a w planie mieliśmy ich bardzo dużo.



Od razu wpadliśmy na trop słynnego "sztucznego kamienia". Właściwie to kamień był prawdziwy ale od spodu miał przymocowane osłony z pianki kryjące skrytkę właściwą. Z zewnątrz nie różnił się wcale od pozostałych kamieni, dzięki czemu bez przeszkód mogliśmy nawdychać się jodu przez cały czas szukania. Jak widać na zdjęciu - do wyjęcia logboooka przydała się wreszcie pęseta, którą każdy geocacher powinien przy sobie nosić.



Przy kolejnej skrytce spędziliśmy jeszcze więcej czasu. Ukryta była bardzo sprytnie  w drewnianym słupku, obok którego krążyliśmy macając wszystkie możliwe kamienie i grzebiąc w trawie.



Niektóre skrytki schowane były w parkach, których odwiedziliśmy chyba ze cztery. Brodziliśmy w strumieniu, używaliśmy latarki, znaleźliśmy szałas, w którym mieszkał jakiś hardkor. Bez zabawy w geocaching nie trafilibyśmy też na ten ciekawy wiadukt o długiej jak on sam historii. 



Kolejny przemyślny schowek zatrzymał nas na środku skrzyżowania. Dopiero piąte dokładne przeczytanie podpowiedzi otworzyło skrytkę.



Przez cały dzień znaleźliśmy we trzech 28 skrytek i to chyba był rekord ostatnich wakacji.



Nie znaleźliśmy kilku miejsc, jak zwykle przy takich okazjach. W tych skałach na zdjęciu poniżej trzeba było natrafić na właściwą muszlę i my jej nie odszukaliśmy. W muszli zamiast ślimaka miał być zwinięty mały logbook.



A poniżej przykład skrytki o rozmiarze nano. Dość popularny kontenerek w mieście lub w bardzo ruchliwych miejscach. Przyczepiany na magnes, w środku wąziutki rulonik, gdzie należy się wpisać przyniesionym ze sobą długopisem.



Ostatnie promienie słońca spędziliśmy na szukaniu skrytek w jednym z miejskich parków z pomnikami wojennymi. Poniżej armata z niemieckiego u-bota zatopionego u wybrzeży Irlandii Północnej przez Brytyjczyków.



Mieliśmy też okazję popatrzeć na dziwne sporty. Oto parkowe kręgle dla emerytów. Zakaz wstępu na trawę dla osób poniżej 60 roku życia.



A to miejscowe koło gospodyń w biegu z liną - ćwiczenie ujędrniające biusty.





Wcześniejsze moje notki o geocachingu w Irlandii można znaleźć w linkach poniżej.
Zachęcam do tej formy poznawania Irlandii.

Geocaching po słowiańsku
Geocaching po irlandzku
Magiczny kwadrat czyli skrzynka na cmentarzu
Irlandia - wyspa skarbów

środa, 12 września 2012

Manuskrypty, zwoje i papirusy - Chester Beatty Library

Sir Alfred Chester Beatty był Amerykaninem o irlandzkich korzeniach. Zdobył fortunę na wydobyciu miedzi w Kolorado, dlatego nazwano go "Królem Miedzi". Prywatnie natomiast był kolekcjonerem starych ksiąg ze wszystkich stron świata, sztuki orientalnej oraz śladów różnych religii. Beatty zamieszkał na starość w Irlandii, w 1957 roku został jej honorowym obywatelem, a po jego śmierci w 1968 roku bezcenny zbiór, który gromadził przez większość życia został przekazany dla dobra publicznego. Można go oglądać w Dublinie. 



Wstęp do Chester Beatty Library jest bezpłatny. Biblioteka mieści się na terenie Zamku Dublińskiego. Na dwóch piętrach oglądać można bezcenne eksponaty: egipskie papirusy, średniowieczne i renesansowe europejskie manuskrypty, tureckie i perskie miniatury, ilustrowane kopie Biblii i Koranu, buddyjskie malowidła, chińskie togi ze smokami, japońskie druki artystyczne, ikony, starodruki oraz przeróżne drobiazgi wyrzeźbione w drewnie i kamieniu setki i tysiące lat temu.  



Na terenie biblioteki nie można robić zdjęć. W salach panuje półmrok, z którego punktowe światła wydobywają skarby piśmiennictwa kultur i religii świata. To niezwykła kolekcja i ciekawa wizualna uczta. Zachęcam do odwiedzenia 
Chester Beatty Library podczas weekendu w Dublinie. 

poniedziałek, 10 września 2012

Muszle z Portmagee

Spośród wszystkich muszli Irlandii nagrodę główną zgarnęły muszle klozetowe w Portmagee. Zgodnie z tabliczką znamionową - toaleta tuż przy moście na wyspę Valentia jest najczystsza w całym kraju.



Mały domek z kamieni zdobył puchar w 2002 roku ale do dziś trzyma fason. Zawsze kiedy tamtędy przejeżdżam zatrzymuję się na loo. Toaleta jest publiczna, darmowa i rzeczywiście czysta.

czwartek, 6 września 2012

Zamieszki w Belfaście

Przez kilka ostatnich dni w Belfaście trwały zamieszki, rannych zostało ponad 60 osób, głównie policjantów. Na szczęście nie było mnie tam, ale pozwolę tu sobie na trochę własnych spostrzeżeń na temat Belfastu oraz atmosfery, która mi się z tym miastem kojarzy.



Belfast jest dla mnie najmniej sympatycznym miastem na całej wyspie. Nie rozumiem ludzi, którym się tam podoba. Nie wyobrażam sobie, żebym miał tam mieszkać. W centrum jest trochę ciekawej architektury, jest rzeka, Titanic, centra handlowe, ogrody, turyści, jest spokojnie. Opancerzone samochody policyjne przypominają jednak, że w każdej chwili może coś się wydarzyć, tak jak ostatnio.



Źródłem konfliktów w Belfaście jest to samo co zawsze - religia. Ostatnio zaczęło się od marszu katolików (zwanych również republikanami), którzy po raz kolejny demonstrowali wolę połączenia obu Irlandii. Potem protestanci (zwani również lojalistami) zaczęli śpiewać pieśni, które obrażały katolików. W nocy zaczęło się palenie samochodów, butelki z benzyną, kamienie, cegły i szarpanina z policją. Gówniarze i chuligani w swoim żywiole.



Nie jest łatwo zrozumieć tych ludzi, wytłumaczyć dlaczego wciąż tam żyje nienawiść, którą od wieków darzą się obie irlandzkie społeczności mieszkające w osobnych dzielnicach. Wysoki na kilka metrów mur zwany Linią Pokoju oddziela katolików od protestantów, a bramy w murze zamykane są w każdy piątek wieczorem, po wypłacie. Na weekend zostaje otwarta tylko jedna brama, dla taksówek. Nikt inny poza turystami nie ma potrzeby przekraczać Linii Pokoju.


Po Belfaście miałem okazję pokręcić się wiele razy, rozmawiałem tam z różnymi ludźmi, widziałem robotnicze dzielnice, gdzie pośród ogrodów pamięci pielęgnuje się wspomnienia o zabitych po obu stronach. Belfast nie jest w stanie mnie urzec i przyciągnąć, zbyt gęstą, wrogą i obcą atmosferę tam czuję. Jednym z bardziej ponurych obrazów był dla mnie rząd katolickich domów tuż przy Linii Pokoju zwieńczonej drutem kolczastym na wysokości 6 metrów. Za domami na trawie bawiły się dzieci a nad nimi zamocowana była gęsta stalowa siatka.



Przy okazji lipcowych marszów zawsze w Belfaście są jakieś rozróby. Rozsądni ludzie biorą wtedy urlopy i wyjeżdżają na południe. Ja w ogóle nie robię wycieczek po Belfaście w lipcu, bo mam samochód z rejestracją Republiki, czyli w rozumieniu kretynów rzucających kamieniami jestem katolikiem i należy mi się za to przynajmniej rozbita szyba. Przez cały rok w dzielnicach protestanckich wiszą brytyjskie flagi a krawężniki i słupki parkingowe pomalowane są w królewskich kolorach. Tak protestanci demonstrują swoją lojalność wobec brytyjskiej korony. Zawsze jak jadę przez Sandy Row lub Shankill to mam ciarki na plecach.


Tak zwane "bezpieczne taksówki", którymi można bez przeszkód zwiedzić cały Belfast są dwojakiego rodzaju. Katolickie taksówki zwane black cab są czarne i wyjeżdżają z podziemnego garażu. Przy recepcji wisi tablica z nazwiskami 12 kierowców, którzy zostali zastrzeleni w czasie pracy. Protestanckie taksówki są dla odmiany kolorowe i stoją na postojach otwartych. W jednej i drugiej na początek wycieczki kierowca pyta klienta o wyznanie. Przećwiczyłem różne warianty i doszedłem do wniosku że najlepiej mówić, że się jest buddystą na wakacjach.



Jak tylko wyjedzie się z centrum, na każdym rogu widać ogrody pamięci, pomniki, nazwiska, tabliczki na budynkach, wszędzie dookoła coś się działo, ktoś zginął, ktoś walczył, ktoś bronił. Przemoc i walki religijne są wpisane w historię Belfastu. Echa tych historii odbijają się między murami do dziś. Zresztą zgodnie z napisami na muralach: "Lest we forget" czyli "nie zapomnimy" (kto nam to zrobił).



Z obserwacji murali, których w Belfaście jest całe mnóstwo, można wysnuć wniosek, że katolicy będą pamiętać o tych, którzy oddali życie w sprawie zjednoczenia Irlandii, a protestanci będą pamiętać o tym, że katolików trzeba trzymać na muszce. Nie chcę tu stawać po żadnej stronie (jako buddysta) ale wydaje mi się, że protestanci wpoili swoim dzieciom więcej nienawiści. I że zamieszki w Belfaście będą już zawsze.



A cała historia konfliktu w Belfaście zaczęła się w 1613 roku, kiedy w ramach kolonizacji Irlandii z dekretu króla Jakuba I Stuarta Belfast został zaludniony anglikanami z Anglii i prezbiterianami ze Szkocji. Dla kolonizatorów Irlandczycy byli narodem podbitym i gorszym, tak samo jak ich katolicka religia. Wraz z upływem pokoleń i stuleci potomkowie Anglików i Szkotów stali się również Irlandczykami, tyle że pozostali wierni anglikanizmowi i prezbiterianizmowi. I kto tu teraz jest u siebie? Kto ma większe prawa? Kto jest winien? Kto ma już dość?

środa, 5 września 2012

Charlie Chaplin w Irlandii

Miasteczko Waterville leży na półwyspie Iveragh na zachodzie Irlandii. Tuż nad brzegiem oceanu, pośród wzgórz. Kiedyś można było dodać, że z dala od cywilizacji. Spodobało się bardzo to miejsce wielu przyjeżdżającym, a jednym z nich był Sir Charles Chaplin. Od 1961 roku każde wakacje spędzał w hotelu prowadzonym przez rodzinę Butlerów. 



Chaplin zasłynął jako komik niemych filmów. Jego pierwszym dźwiękowym filmem był Wielki Dyktator, w którym aktor wcielił się w postać uderzająco podobną do Hitlera. Film został natychmiast w Irlandii zakazany, bo Republika Irlandii była podczas wojny neutralna. Po wojnie zakaz zniesiono. 
 



Chaplin dostał w Waterville pomnik oraz coroczny festiwal swoich filmów. Na czas festiwalu miasteczko zamienia się w stragan z pamiątkami, gdzie można oprócz tradycyjnej fish and chips kupić melonik, laskę lub przyklejane wąsy. Albo obejrzeć stary film w prowizorycznym kinie.



Miejscowy dom kultury staje się galerią plakatów filmowych Chaplina. Premiery z Francji, włoskie plakaty, angielskie zapowiedzi filmów. Na żadnym obrazku Chaplin oczywiście się nie uśmiecha.




Odkąd pamiętam, filmy z Chaplinem kojarzyłem raczej refleksyjnie, nie były to dla mnie komedie typu Flip i Flap, gdzie jest śmiesznie i głupawo od początku do końca. Chaplin miał coś do powiedzenia i wybrał taką właśnie formę przekazu. Jeśli chcecie sprawdzić, czy mu się to udało - nie jedźcie na festiwal filmów do Waterville tylko wypożyczcie coś na DVD.

poniedziałek, 3 września 2012

Nowe atrakcje na Giant's Causeway



Grobla Gigantów - największa naturalna atrakcja Irlandii Północnej wzbogaciła się o nowoczesne Centrum Obsługi Turystów. Podobnie jak na Klifach Moher Visitor Centre jest przykryte trawą co ma tworzyć złudzenie, że jest częścią natury.  



Bazaltowe filary mają się kojarzyć z bazaltowymi słupami Grobli Gigantów. W obszernych wnętrzach pod wspólnym dachem kryje się sklep z pamiątkami, stała ekspozycja związana z geologią, ptactwem i roślinnością, multimedia, ekran pokazujący animowaną legendę o gigantach, restauracja, toalety, etc.



Całość, jak mówi przewodnik, jest bardzo ekologiczna, np. deszczówka spływająca z pochyłego dachu łączy się z wodą z kranów, po czym jest zawracana i używana w toalecie. Ogrzewanie geotermalne, klimatyzacja wymuszona przez kształt hali i tak dalej.



Dotychczas naturalna atrakcja była naturalnie za darmo. Teraz bilet do Visitor Centre kosztuje 8,50 funta. W cenie biletu jest audioprzewodnik z możliwością wyboru języka (również po polsku). Wystarczy powiesić sobie na szyi i wciskać kolejne guziczki. Narrator opowie wszystkie ciekawostki związane z Groblą i Gigantami. 


Jak na tego rodzaju cud przyrody przystało - jest tam bardzo dużo ludzi. W Centrum panuje hałas, bo dźwięki ze wszystkich stron łączą się pod wspólnym dachem w wielojęzyczną kakofonię. Przyznaję, że to zmęczyło mnie dość szybko. Od centrum do środka Grobli jeździ jak dawniej autobus, którego nie pokrywa już bilet (dodatkowy funt w jedną stronę).   


Przed wybudowaniem Visitor Centre stał tam jedynie hotel widoczny poniżej, sklepik z pamiątkami i prowizoryczne toalety. Płatny był tylko parking (6 funtów od samochodu). Teraz płacić musi każdy i dokładnie to sprawdzają przy każdych drzwiach.



Jeżeli ktoś nie potrzebuje Visitor Centre to może zaparkować na bezpłatnym parkingu 200 metrów dalej i Groblę zwiedzać samodzielnie. W hotelu natomiast można się odświeżyć, coś przekąsić a zamiast pamiątek zabrać tylko wspomnienia i zdjęcia.