KARTY

czwartek, 29 sierpnia 2013

Celtyckie wisiorki - Ken Bolger

Kena spotkałem na półwyspie Dingle. Stał przy swoim vanie czy też vanosklepie i prezentował kolekcję kamyków na sznureczkach z namalowanymi tajemnymi znakami irlandzkiego zodiaku. Pismo ogham jest najstarszą formą pisanego języka Celtów. Pisałem o tym tutaj.



Ken Bolger nie zawsze był taki uśmiechnięty. Przez kilka lat żył jak kloszard w swoim samochodzie gdzieś na obrzeżach Dublina. Kiedyś fortuna się do niego uśmiechnęła - kupił los i wygrał 25 tysięcy irlandzkich funtów. Postanowił odmienić swoje życie, zostawił Dublin i wyjechał na zachód Irlandii. Znalazł jakiś stary dom, wyremontował go i zaczął żyć jak człowiek. Potem wymyślił sobie swój własny biznes.



Ponoć kamienie, na których Ken maluje znaki ogham ocean wyrzuca tylko dwa razy w roku i tylko w tym jednym miejscu. Jestem pewien, że tak właśnie jest.



Któregoś razu jechałem Slea Head Drive i miałem zamiar zatrzymać się przy plaży Kena z moimi turystami, ale okazało się, że akurat go tam nie ma. Była natomiast kobieta sprzedająca swoje wypieki. Wytłumaczyła mi jak dojechać do pracowni Kena i już po pół godzinie błądzenia po bezdrożach Dingli dotarliśmy do celu.


Ken powitał nas ciepło i zaprosił do swojej pracowni. Okazało się, że oprócz małych kamyczków ma tam całkiem duże wyroby z łupków (slate) czyli z tego materiału, który widać na większości irlandzkich (szarych) dachów.



Ken objaśnił nam niektóre sekrety tajemnego alfabetu druidów, który przypisywał atrybuty drzew według daty urodzenia. Możecie sprawdzić jakim jesteście drzewem posługując się poniższym wykresem.



"Ja brzoza, ja brzoza, jak mnie słyszysz, over"





Strona Kena Bolgera. Swój wisiorek od Kena możecie zamówić przez internet. 
Historia i zdjęcia za zgodą Kena.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Klify Moher - nowa ścieżka


Odkąd na klifach Moher zbudowano centrum turystyczne, przyjeżdża tam mnóstwo ludzi, jest tłok, beton i barierki utrudniające skakanie do oceanu. Jakiś czas temu oddano do oficjalnego użytku nową ścieżkę, która pozwala zaznać nieco więcej emocji niż przechadzanie się betonowymi tarasami.  



Na prawo od wieży O'Briena znajduje się teraz w miarę bezpieczna trasa, którą można dojść aż do wsi Doolin. Ścieżkę poprowadzono zagłębieniem, tuż obok starej "nielegalnej" ścieżki wydeptanej dawno temu.



Po drodze ścieżka mija niczym nie zabezpieczoną platformę.



Oto garść widoków z tej nowej trasy.















Na koniec krótki film, który nakręciłem podczas powrotu do Visitor Centre.

sobota, 24 sierpnia 2013

Kilcoe Castle - zamek Jeremy Ironsa

Na poszukiwanie tego zamku wybrałem się z samego rana. Miałem dobre namiary, więc wiedziałem gdzie skręcić z głównej drogi. Szybko zrobiło się dość wąsko.

 

Typowa irlandzka dwupasmówka zmieniła się wkrótce w zielony tunel.

 

Po kilku kilometrach pojawili się strażnicy zamku Kilcoe.

 

Na końcu drogi okazało się, że to jednak nie tu. Przy bramie cmentarnej wisiała tabliczka z ostrzegawczym napisem:

ROZKOPYWANIE GRÓBÓW MOŻE BYĆ NIEBEZPIECZNYM ZAJĘCIEM.


JEŚLI NIE MASZ ODPOWIEDNICH KWALIFIKACJI TO ZGŁOŚ SIĘ DO NAS.

HRABSTWO CORK ZATRUDNIA PROFESJONALNYCH ROZKOPYWACZY GROBÓW.

POMOŻEMY CI ROZKOPAĆ KAŻDY STARY GRÓB.



Z cmentarza zobaczyłem w końcu zamek Jeremy'ego Ironsa.



Mała tabliczka poinformowała mnie o historii zamku.



Ja zaś przez interkom poinformowałem służbę, że przybyłem z hrabstwa Kildare po autograf Ironsa dla mojej żony. Niestety Jeremy Irons akurat był na rybach, więc odszedłem z kwitkiem.



czwartek, 22 sierpnia 2013

Wikingowie - nowy serial

Serial "Vikings" produkcji irlandzko-kanadyjskiej sprawił, że spojrzałem na Wikingów z innej strony. Do tej pory, z irlandzkiej strony morza, widziałem ich jako najeźdźców, grabieżców, podpalaczy klasztorów ze świętymi księgami z Kells. Dzięki temu serialowi poznałem Wikingów od ich strony. I polubiłem ich.





Najpierw poruszali się po znanych sobie wodach, grabili słowiańskie kraje, lali się między sobą ale nie wypuszczali się na ocean. Nie mieli ani odpowiednich łodzi, ani nie wiedzieli jak orientować się na pełnym oceanie. Musieli więc sami dokonać kilku odkryć i wynalazków, aby wyruszyć w nieznane, na zachód. Spodobała mi się scena, kiedy idący wschodnim brzegiem Anglii mnich widzi wynurzający się z mgieł dziób łodzi Wikingów i laska wypada mu z ręki. Dla mnicha był to koniec jego pustelniczego życia (i życia w ogóle), a dla Wikingów było to odkrycie nowych lądów.    



Wikingowie zaczynają mordować, grabić i bezcześcić. Serial jest dobrze zrobiony i wciągający. Zacząłem lubić tych Wikingów (bo na razie atakują Anglię :). Inna niezła scena to sfingowany chrzest w rzece i Wiking, który z obawą odsuwa się od palca biskupa.  



Wiele scen kręcono w Irlandii, w Górach Wicklow i na jeziorze Lough Tay znanym też jako "Jezioro Guinnessa". Dowiedziałem się o tym od Piotra Janasza z jego bloga. Z jego strony pochodzi również poniższe zdjęcie z planu filmu "Vikings". 


sobota, 17 sierpnia 2013

Katedra w Derry

Nie ma już czegoś takiego jak katedra w Derry. Całe miasto jest podzielone pomiędzy katolików i protestantów, którzy nie zgadzają się nawet w kwestii nazwy swojego miasta. Katolicy mieszkają w Derry, a protestanci mieszkają w Londonderry. Można sprawdzić wyznanie gospodarza dowolnego pensjonatu B&B patrząc czy w adresie jest "london". Katedra jest protestancka, ale leży w katolickiej dzielnicy. Czasem niełatwo się połapać w tym północnoirlandzkim religijnym gąszczu.



Katedrę w Derry zbudowali na rozkaz swojego króla angielscy żołnierze w 1633 roku. Była to pierwsza protestancka katedra w Europie w czasie Wielkiej Reformacji. Żeby nie było wątpliwości, to w przedsionku wywieszono starą tablicę informującą: "Gdyby kamienie mogły mówić, to wychwalałyby pod niebiosa budowniczych tej katedry i całego miasta Londonderry".



Faktem jest, że miasto Derry/Londonderry wybudowali protestanci z Londynu. Ale jeśli będziecie mieli okazję przejść się dookoła starego miasta szczytem murów to przyjrzyjcie się tym kamieniom, z których te mury zostały zbudowane. Była kiedyś w Derry katolicka katedra "An Teampall Mór" co po irlandzku znaczy "Wielki Kościół". Katolicka katedra została kompletnie zniszczona przez angielskich najeźdźców w 1600 roku. Grube mury Londonderry zostały zbudowane z kamieni tworzących wielką starą katedrę w Derry. O tym jakoś brytyjskie przewodniki nie wspominają.



Katolicy mają darmowy wstęp do protestanckiej katedry w Londonderry. Podobnie buddyści i muzułmanie. Ale za robienie zdjęć już każą płacić. Wykupiłem "photo pass" i mogłem sobie porobić zdjęcia. Cóż, w sumie to katedra nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia. Może tylko te figurki, które wystawiono na sprzedaż. Chyba o tej sytuacji pisali w Biblii, kiedy Jezus wyganiał handlarzy ze świątyni.



Protestanci z Londonderry okazali się jednak mniej pazerni od protestantów z Dublina, bo kazali mi zapłacić tylko €2 za samo robienie zdjęć. W katolickim Dublinie są dwie protestanckie katedry i tam każą płacić dużo więcej za sam wstęp i zobaczenie sklepu w dawnym katolickim kościele.



Ciekawe co by na to powiedział święty Kolumba, który założył pierwszy kościół w Derry w 546 roku. Gdyby jeszcze żył, to w drugim tygodniu sierpnia nie jeździłby raczej do Derry. Po co to oglądać... Maiden City Festival




Jeden przedmiot poruszył moją uwagę i było to na samym wstępie. Była to duża armatnia kula wystrzelona w dniu 10 lipca 1689 roku w stronę, gdzie właśnie stałem. Kula spadła na dziedziniec, ale nie wybuchła. Zamiast prochu zawierała krótki liścik: "PODDAJCIE SIĘ". Armatnia kula spadła w oblężonym mieście bronionym przez protestantów, którzy odpowiedzieli katolikom: "NIE PODDAMY SIĘ". No i się nie poddali, wytrzymali 105 dni podczas których zmarło z głodu ponad 8000 ludzi. Potem przypłynęło więcej protestantów z wodą i jedzeniem i miasto zostało wyzwolone z katolickiego oblężenia.



Mija ponad 400 lat, idę murami Derry/Londonderry i pomiędzy starymi armatami i widzę otoczone wysokim ogrodzeniem osiedle z napisem na murze: "JESTEŚMY WIERNI KRÓLOWEJ, WCIĄŻ JESTEŚMY OBLĘŻENI I NIGDY SIĘ NIE PODDAMY" To małe osiedle protestantów w katolickiej dzielnicy. Huśtawki za drutem kolczastym. Protestanci potrafią zadbać o swoje bezpieczeństwo w katolickiej dzielnicy.





Jeśli zainteresowałem kogoś historią Derry/Londonderry, to zachęcam do moich wcześniejszych spostrzeżeń o tym mieście:

Twierdza - miasto, którego nigdy nie zdobyto

Murale w Derry/Londonderry - współczesna historia miasta ilustrowana na murach katolickich i protestanckich domów

Krwawa niedziela - tylko dla czytelników o mocnych nerwach

środa, 14 sierpnia 2013

Jak zostałem muzykantem

Rozwiązanie fotozagadki


Pytanie konkursowe brzmiało: co nie zgadza się na tym zdjęciu. Oczekiwałem poniższych odpowiedzi:

1. Młokos w irlandzkim pubie po godzinie 19.00
2. Pub otwarty o pierwszej w nocy
3. Ja osobiście grający na czymkolwiek

Zdjęcie zostało zrobione na wyspie Achill, gdzie prawo egzekwuje się z dużą wyrozumiałością, dzięki czemu ludzie mogą czuć się swobodnie.   

Zagadkę jako pierwsza rozwiązała Rose i to ona wygrała pakiet z nagrodami. Kolejna fotozagadka za miesiąc. Serdecznie zapraszam.
_________________________________________________________________

Bodhran kupiłem po okazyjnej cenie, i jak mi później powiedzieli znawcy - to była bardzo dobra cena za taki dobry bęben. Drewniana rama, kozia skóra, prosta konstrukcja. Kupiłem go "dla towarzystwa" jako że miała przyjechać na wycieczkę dziewczyna ze skrzypcami. Najpierw trochę się oswoiłem z nowym instrumentem i dowiedziałem się jak się wymawia jego irlandzką nazwę. Pierwszą próbę z Kasią mieliśmy po zachodzie słońca na najdalszej plaży na wyspie Achill, tak żeby nikt nas nie widział ani nie słyszał.



Potem już nic nie stało na przeszkodzie, aby dołączyć do innych grajków w pobliskim pubie. Starałem się grać cicho, żeby nie przeszkadzać innym. Nie było to trudne, bo sześć gitar, skrzypce, bębenki i grzechotki robiły już dość dużo muzyki.



Kolejne granie było już w dzień, na trasie, gdzie turyści zatrzymują się aby podziwiać widoki, robić zdjęcia muzykantom i wrzucać nagrania na You Tube.






Gdzieś po drodze na jakichś klifach załapałem się na sesję fotograficzną dla starożytnych irlandzkich herosów :)



Samemu pewnie trudno mi by było się odważyć na wejście do pubu z instrumentem, na którym dopiero uczę się grać. Ale to jest Irlandia. Poza tym w towarzystwie Kasi i jej fantastycznej gry na skrzypcach mogę powiedzieć, że pozostawałem niezauważony i mogłem swobodnie sobie próbować i się wygłupiać. Tylko Kasi stawiali piwo :)



Przenosiliśmy się od pubu do pubu. Na widok człowieka z bodhranem zawsze ktoś wołał "O, mamy człowieka z bodhranem!" i zapraszano mnie do innych muzyków. Od razu mówiłem, że się dopiero uczę, a oni odpowiadali, że oni też. A jak mówiłem, że tylko udaję że gram, to odpowiadali "Jak my wszyscy..." Uwielbiam tę irlandzką skromność... Kasia zaczynała grać na skrzypcach i zaczynała się zabawa...



W pubie McGanns w Doolin spotkaliśmy trzyosobowy zespół, który grał niesamowitą wiązankę reelów i jigów na sam koniec wieczoru. Na stole leżały krążki CD z ich muzyką, każdy miał już wydane co najmniej trzy płyty, bardzo szacowne grono. Po energetycznym koncercie można było z muzykami porozmawiać i kupić ich muzykę na krążkach. A czerwonowłosa Geraldine McGowan pozwoliła mi potrzymać swój zawodowy bodhran i udzieliła kilku wskazówek. Najważniejszą było - "Słuchaj, co grają inni".



W ciągu 6 dni przygody z irlandzkim bębenkiem dostałem kilka świetnych lekcji od całkiem przypadkowych ludzi. Po prostu jakiś irlandzki pasterz, który akurat zaganiał owce ze swoimi psami brał ode mnie bodhran i pokazywał jak sam na codzień gra.




To były moje warsztaty w terenie. Teraz ćwiczę w domu i online, bo zapisałem się do Online Academy of Irish Music. I zamierzam się dobrze bawić :)