Zgodnie z celtyckim kalendarzem już od 1 sierpnia mamy w Irlandii jesień. Poniżej najpopularniejsze kwiaty, które najczęściej dziko rosną przy drogach hrabstwa Kerry.
Fuksja - zarówno dziko rosnąca wzdłuż dróg jak i w przydomowych ogrodach.
Hortensja - najczęściej jej krzaki rosną przy domach, zdarzają się dzikie krzaki na wzgórzach.
Nazwy kwiatów poznałem dzięki moim klientkom, z którymi ostatnio zwiedzaliśmy rożne ciekawe miejsca w Kerry. Sam rozpoznaję tylko róże, tulipany i biały bez (ang. white without).
Ostatniej, najczęściej widzianej roślinki nikt nie potrafił rozpoznać. A było tych pomarańczowych kwiatów najwięcej.
Zerwałem więc łodyżkę i zapytałem o nią naszego gospodarza, kiedy wieczorem zlądowaliśmy w B&B. - To jest Mabrysia - powiedział John. - A jako to się pisze? - spytałem. Nie wiedział. Żona też nie wiedziała, ale powiedziała że to sprawdzi i wyśle mi nazwę tego kwiatka przez Facebooka. Zapomniała.
Wziąłem więc na kolana wujka Google i ustaliłem, że Mabrysia to Montbretia lub Krokosmia.
Jedna nazwa pochodzi od Coqueberta de Montbret (1780-1801), napoleońskiego botanika, który poległ młodo podczas walk w Egipcie. Druga nazwa pochodzi od greckiego krokusa. Tyle wujek Google. A kwiatków bardzo dużo. I ładnie tam.
KARTY
▼
wtorek, 28 sierpnia 2012
poniedziałek, 27 sierpnia 2012
Obiadek u Fiony z Ryczącej Zatoki
Na końcu krętej drogi prowadzącej do małego rybackiego portu w Ballintoy znajduje się mały kamienny budynek, gdzie dają dobrze i tanio jeść.
Nie jest to ani restauracja, ani pub, ani tawerna. Nazwa Roark's Kitchen dobrze oddaje naturę tego miejsca. To kuchnia Fiony O'Rourke z Ryczącej Zatoki.
To świetne miejsce, gdzie można się posilić, odpocząć, popatrzeć na foki i zajrzeć do jaskiń. Porobić kilka zdjęć...
...albo wykąpać się w krystalicznie czystej wodzie. Naturalną architekturę tej zatoki ukształtował wulkan, potem lodowiec a dopiero na koniec ocean.
Fiona O'Rourke otworzyła swój interes prawie 100 lat temu. Od tamtej pory trochę się tu zmieniło, rybaków zastąpili turyści odwiedzający pobliskie atrakcje hrabstwa Antrim. Fionę zastąpiła jej wnuczka, która podtrzymuje rodzinną tradycję wraz ze swoimi wnuczkami.
Z nabrzeża portu Ballintoy widać Wyspę Owiec, Wyspę Rathlin, Groblę Gigantów a czasem nawet Szkocję.
Miałem okazję posilać się w Ballintoy Harbour przy słoneczniej pogodzie i bezwietrznym oceanie. Gdyby jednak ocean pokazał swoją moc, szybko zrozumiałbym dlaczego to miejsce to Rycząca Zatoka. Dlatego wokół na dnie leży mnóstwo wraków.
Nie jest to ani restauracja, ani pub, ani tawerna. Nazwa Roark's Kitchen dobrze oddaje naturę tego miejsca. To kuchnia Fiony O'Rourke z Ryczącej Zatoki.
To świetne miejsce, gdzie można się posilić, odpocząć, popatrzeć na foki i zajrzeć do jaskiń. Porobić kilka zdjęć...
...albo wykąpać się w krystalicznie czystej wodzie. Naturalną architekturę tej zatoki ukształtował wulkan, potem lodowiec a dopiero na koniec ocean.
Fiona O'Rourke otworzyła swój interes prawie 100 lat temu. Od tamtej pory trochę się tu zmieniło, rybaków zastąpili turyści odwiedzający pobliskie atrakcje hrabstwa Antrim. Fionę zastąpiła jej wnuczka, która podtrzymuje rodzinną tradycję wraz ze swoimi wnuczkami.
Z nabrzeża portu Ballintoy widać Wyspę Owiec, Wyspę Rathlin, Groblę Gigantów a czasem nawet Szkocję.
niedziela, 26 sierpnia 2012
Tall Ship na Loop Head
W czasie kiedy w Dublinie odbywał się festiwal Tall Ship Races, na zachodzie Irlandii, a dokładnie na samym końcu półwyspu Loop Head stanąłem przy kamiennym porcie aby podziwiać jedyny w swoim rodzaju kamienny żaglowiec.
Kadłub olbrzymiego statku stał tuż przy nabrzeżu, wzdłuż niego stało kilka osób, którym chciało się tak daleko zajechać. Nie widać było żadnej załogi. Ani masztów.
Uśpiony kolos był tak długi, że nie było szansy zrobić mu zdjęcia pokazującego go w całości. Szedłem wzdłuż krawędzi wysokiego brzegu uważając aby się nie ześlizgnąć i nie spaść.
Trawa tworzyła dziwne kępy, a może to był mech. Przyjrzałem się na zbliżeniu statkowi i dostrzegłem załogę. Wszyscy siedzieli ze zwiniętym żaglami w różnych załamaniach i owych kępach trawy. Wiało.
Ruszyłem dalej wzdłuż brzegu i kiedy zbliżałem się do końca statku usłyszałem z dołu ryk fal. Wyglądało na to, że kamienny okręt zaczyna odpływać.
I rzeczywiście - ujrzałem rufę, która zaczęła się powoli oddalać od brzegu. Zrobiłem jeszcze kilka zdjęć i wróciłem do samochodu aby się trochę wysuszyć. Deszczu tego dnia niebo nie żałowało.
Inne zdjęcia z imprezy tutaj.
Kadłub olbrzymiego statku stał tuż przy nabrzeżu, wzdłuż niego stało kilka osób, którym chciało się tak daleko zajechać. Nie widać było żadnej załogi. Ani masztów.
Uśpiony kolos był tak długi, że nie było szansy zrobić mu zdjęcia pokazującego go w całości. Szedłem wzdłuż krawędzi wysokiego brzegu uważając aby się nie ześlizgnąć i nie spaść.
Trawa tworzyła dziwne kępy, a może to był mech. Przyjrzałem się na zbliżeniu statkowi i dostrzegłem załogę. Wszyscy siedzieli ze zwiniętym żaglami w różnych załamaniach i owych kępach trawy. Wiało.
Ruszyłem dalej wzdłuż brzegu i kiedy zbliżałem się do końca statku usłyszałem z dołu ryk fal. Wyglądało na to, że kamienny okręt zaczyna odpływać.
I rzeczywiście - ujrzałem rufę, która zaczęła się powoli oddalać od brzegu. Zrobiłem jeszcze kilka zdjęć i wróciłem do samochodu aby się trochę wysuszyć. Deszczu tego dnia niebo nie żałowało.
Inne zdjęcia z imprezy tutaj.
Pan Kleks w Irlandii - to nie jest reklama :)
czwartek, 23 sierpnia 2012
Wieża Guinnessa w Cong
Na zachodzie Irlandii, niedaleko miejscowości Cong (hrabstwo Mayo) stoi Wieża Guinnessa. Zbudował ją wnuk założyciela słynnego browaru, Benjamin Lee Guinness. Budowla jest ciekawym przykładem architektury, jednak nie można tego w pełni docenić, ponieważ wieża znajduje się pośrodku lasu.
Nietypową lokalizację wieży, z której widać tylko korony okolicznych drzew można tłumaczyć tym, że w XIX w Irlandii popularne było wznoszenie w parkach i ogrodach dziwacznych budowli zwanych folly. W tym przypadku to jest raczej fooly (hm... taka gra słów).
Wieża Guinnessa nie jest znaną atrakcją turystyczną, nie prowadzą do niej strzałki (ja ją znalazłem ponieważ koło niej jest geoskrytka). Stoi pomiędzy zamkiem Ashford a ruinami opactwa Augustianów w Cong. Ma około 20 metrów wysokości i jest otwarta. Na szczyt prowadzą kręte schody. Flanki na szczycie są bardzo niskie, łatwo przez nie przelecieć. W pobliżu nie kręci się raczej zbyt wiele osób.
Mimo, że nie ma w środku oświetlenia, a wieża stoi w lesie, to kiedy oczy przyzwyczaiły mi się do półmroku to wszystko w środku widziałem dzięki licznym oknom. A przez każde okno widziałem oczywiście drzewa.
Wieża może być dodatkowym punktem wycieczki, jeżeli ktoś akurat wybiera się do Cong lub na Ashford Castle. Zdradzę sekret, że jak ktoś już tę wieżę w lesie znajdzie, to bez trudu znajdzie też sekretną drogę na zamek (bo na moście prowadzącym do zamku w weekendy kasują po €5 od osoby).
Nietypową lokalizację wieży, z której widać tylko korony okolicznych drzew można tłumaczyć tym, że w XIX w Irlandii popularne było wznoszenie w parkach i ogrodach dziwacznych budowli zwanych folly. W tym przypadku to jest raczej fooly (hm... taka gra słów).
Wieża Guinnessa nie jest znaną atrakcją turystyczną, nie prowadzą do niej strzałki (ja ją znalazłem ponieważ koło niej jest geoskrytka). Stoi pomiędzy zamkiem Ashford a ruinami opactwa Augustianów w Cong. Ma około 20 metrów wysokości i jest otwarta. Na szczyt prowadzą kręte schody. Flanki na szczycie są bardzo niskie, łatwo przez nie przelecieć. W pobliżu nie kręci się raczej zbyt wiele osób.
Mimo, że nie ma w środku oświetlenia, a wieża stoi w lesie, to kiedy oczy przyzwyczaiły mi się do półmroku to wszystko w środku widziałem dzięki licznym oknom. A przez każde okno widziałem oczywiście drzewa.
Wieża może być dodatkowym punktem wycieczki, jeżeli ktoś akurat wybiera się do Cong lub na Ashford Castle. Zdradzę sekret, że jak ktoś już tę wieżę w lesie znajdzie, to bez trudu znajdzie też sekretną drogę na zamek (bo na moście prowadzącym do zamku w weekendy kasują po €5 od osoby).
Ogłoszenia drobne z Irlandii - niewolnicy
Tłumaczenie ogłoszenia jest poniżej ogłoszenia.
znalezione w jednym z pubów Jej Królewskiej Mości w Irlandii Północnej |
PUBLICZNA AUKCJA
SPRZEDAŻ I WYNAJEM NIEWOLNIKÓW
DATA: 15 LIPCA 1820, GODZ. 11.00
MIEJSCE AUKCJI: POD DRZEWAMI
DO SPRZEDANIA
PIĘCIU NIEWOLNIKÓW
TOBIAS - ok. 28 lat, dobry służący
HANNIBAL - ok. 20 lat, robotnik
JOSHUA - ok. 40 lat, doskonały rybak
ABRAHAM - ok. 25 lat, silny i zdrowy
ELIZA - młoda kobieta, pomoc domowa i niańka
DO WYNAJĘCIA
(na ogólnych zasadach: wikt, opierunek i opieka medyczna)
LUTHER - ok. 30 lat, robotnik
WILLIAM - ok. 37 lat, doskonały służący
HARRY - ok. 24 lat, silny i zręczny
FANNY - doskonała praczka
LUCY - ok. 14 lat, służąca
SARAH - dobra służąca i niańka
NANCY - ok. 16 lat, służąca
CLARA - ok. 20 lat, dobra kucharka
_________________________________________________
W SPRZEDAŻY RÓWNIEŻ JEDWAB I INNE DOBRA
poniedziałek, 20 sierpnia 2012
Whiskey, wrak i wikary - historia parowca MV Plassey
W dniu 8 marca 1960 roku parowiec wypełniony skrzynkami szkockiej whisky dostał się w szpony sztormu. Było to u zachodnich wybrzeży Irlandii, niedaleko Galway. Wściekły ocean rzucił statkiem o skały, przeraźliwy dźwięk rozdzieranego o skały dna przebił się przez wycie wiatru. Ładownia szybko zaczęła wypełniać się wodą, załodze statku z bliska w oczy zajrzała śmierć.
Na pobliskiej wyspie Inisheer ogłoszono alarm. To nie był pierwszy statek rzucony o tutejsze skały. Mieszkańcy szybko przekazywali sobie wiadomość o katastrofie. Na tyle szybko na ile pozwalały tamtejsze warunki - w 1960 roku na Aranach nie było jeszcze prądu ani samochodów.
Akcja ratownicza powiodła się doskonale. Z wyspy wystrzelono linę, którą załoga przymocowała do komina statku. Po napiętej linie marynarze kolejno byli wciągani na ląd. Wszystkich jedenastu członków załogi uratowano.
Nie wiem, czy mu wierzyć, ale historia jest niezła, nawet jeśli nieprawdziwa. Wrak wyrzucony na brzeg stał się źródłem wielu opowieści i jednym z ciekawszych punktów na Inisheer, gdzie zajeżdżają miejscowe dorożki z turystami. MV Plassey zagrał też w czołówce kultowego serialu o pewnej plebanii położonej na małej irlandzkiej wysepce. Tu go widać z lotu ptaka.
Z wraku mieszkańcy wyspy wynieśli co się dało zanim przyjechali celnicy. Kadłub statku wraz z upływem lat zaczął nabierać pięknej rdzawej barwy szczególnie ciekawej jeśli ogląda się ją w promieniach wschodzącego/zachodzącego słońca. Liczyłem oczywiście na takie warunki, żeby zrobić jakieś fajne rdzawe zdjęcia ale niestety i rano i wieczorem padał deszcz, więc postanowiłem się schronić we wraku.
Nie znam się za bardzo na okrętach, ale bez trudu znalazłem tę część kadłuba, którym statek walnął o skały. Pogięte żelastwo mówiło o sile oceanu, a dziury w poszyciu mówiły o upływie czasu od katastrofy.
We wraku znalazłem materac i kilka innych rekwizytów świadczących o tym, że ludzie przychodzą tu nie tylko robić zdjęcia i chować się przed deszczem. Właśnie zbliżała się jakaś para, więc zrobiłem im miejsce i oddaliłem się dyskretnie.
MV Plasssey rozbijając się o najmniejszą wyspę trójpelagu Aran wpasował się na stałe w lokalny krajobraz i dał mieszkańcom dużo pracy - dzięki odwiedzającym Inisheer turystom mają co robić. Od niedawna jest tam też geoskrytka :)
Na pobliskiej wyspie Inisheer ogłoszono alarm. To nie był pierwszy statek rzucony o tutejsze skały. Mieszkańcy szybko przekazywali sobie wiadomość o katastrofie. Na tyle szybko na ile pozwalały tamtejsze warunki - w 1960 roku na Aranach nie było jeszcze prądu ani samochodów.
Akcja ratownicza powiodła się doskonale. Z wyspy wystrzelono linę, którą załoga przymocowała do komina statku. Po napiętej linie marynarze kolejno byli wciągani na ląd. Wszystkich jedenastu członków załogi uratowano.
52 lata później stoję z kuflem Guinnessa w pubie Tigh Ned na tej samej wyspie Inisheer. Rozmawiam ze starszym człowiekiem w kapeluszu, ma długie siwe włosy i pali fajkę. Aromatyczny dym snuje się pod dachem wiaty o którą wali deszcz.
- Miałem wtedy 15 lat i dobrze pamiętam, że wszyscy marynarze, których wyciągaliśmy z morza byli pijani. Człowieku, oni wieźli wielki transport Black & White. Dookoła pełno było beczek z gorzałą, ludzie to wyciągali na brzeg. Najwięcej zabrał nasz ksiądz. Nie trzeźwiał potem przez kilka tygodni.
Nie wiem, czy mu wierzyć, ale historia jest niezła, nawet jeśli nieprawdziwa. Wrak wyrzucony na brzeg stał się źródłem wielu opowieści i jednym z ciekawszych punktów na Inisheer, gdzie zajeżdżają miejscowe dorożki z turystami. MV Plassey zagrał też w czołówce kultowego serialu o pewnej plebanii położonej na małej irlandzkiej wysepce. Tu go widać z lotu ptaka.
Z wraku mieszkańcy wyspy wynieśli co się dało zanim przyjechali celnicy. Kadłub statku wraz z upływem lat zaczął nabierać pięknej rdzawej barwy szczególnie ciekawej jeśli ogląda się ją w promieniach wschodzącego/zachodzącego słońca. Liczyłem oczywiście na takie warunki, żeby zrobić jakieś fajne rdzawe zdjęcia ale niestety i rano i wieczorem padał deszcz, więc postanowiłem się schronić we wraku.
Nie znam się za bardzo na okrętach, ale bez trudu znalazłem tę część kadłuba, którym statek walnął o skały. Pogięte żelastwo mówiło o sile oceanu, a dziury w poszyciu mówiły o upływie czasu od katastrofy.
We wraku znalazłem materac i kilka innych rekwizytów świadczących o tym, że ludzie przychodzą tu nie tylko robić zdjęcia i chować się przed deszczem. Właśnie zbliżała się jakaś para, więc zrobiłem im miejsce i oddaliłem się dyskretnie.
MV Plasssey rozbijając się o najmniejszą wyspę trójpelagu Aran wpasował się na stałe w lokalny krajobraz i dał mieszkańcom dużo pracy - dzięki odwiedzającym Inisheer turystom mają co robić. Od niedawna jest tam też geoskrytka :)
Na farmie motyli w Straffan
Trafiłem na małą irlandzką farmę egzotycznych motyli. Jest otwarta tylko przez trzy letnie miesiące w roku, bo motyle krótko żyją. Mieści się w niewielkim domku jakiś kilometr za wsią Straffan w hrabstwie Kildare.
W domku kupiliśmy bilety i zapoznaliśmy się z dyżurnym patyczakiem olbrzymim, który przyjechał aż z Australii aby straszyć, zabawiać i pozować do zdjęć. Jak przystało na dobrze wychowanego patyczaka pozującego do zdjęć - prawie się nie poruszał.
Obejrzeliśmy motyle na szpilkach powieszone w gablotach, nawet jedna z nich zawierała wyłącznie irlandzkie motyle. Było tam też kilka tarantuli i innych obrzydlistw, na szczęście wszystkie były martwe. Potem przeszliśmy do pomieszczenia, gdzie były same żywe i latające motyle. Akurat była pora lanczu, egzotycznym motylom podano pomarańcze w plasterkach.
Następną godzinę spędziłem przyglądając się fruwającym dookoła mnie motylom. Niektórym z nich próbowałem robić zdjęcia. Nie było to łatwe. Najlepiej jest po prostu przyglądać się tym delikatnym stworzeniom latającym wokół.
W domku z motylami panował tropikalny klimat. To dobre miejsce na takie dni, kiedy za oknem pada deszcz i nie chce się wychodzić z pubu.
W sąsiednim budynku obejrzeliśmy film o motylach, larwach, poczwarkach i wszystkich innych aspektach motylego życia.
Motyla farma w Straffan jest czynna tylko do końca sierpnia, więc jeśli ktoś by chciał tam zajrzeć, to tu jest ich strona, namiary i bilety.
W domku kupiliśmy bilety i zapoznaliśmy się z dyżurnym patyczakiem olbrzymim, który przyjechał aż z Australii aby straszyć, zabawiać i pozować do zdjęć. Jak przystało na dobrze wychowanego patyczaka pozującego do zdjęć - prawie się nie poruszał.
Obejrzeliśmy motyle na szpilkach powieszone w gablotach, nawet jedna z nich zawierała wyłącznie irlandzkie motyle. Było tam też kilka tarantuli i innych obrzydlistw, na szczęście wszystkie były martwe. Potem przeszliśmy do pomieszczenia, gdzie były same żywe i latające motyle. Akurat była pora lanczu, egzotycznym motylom podano pomarańcze w plasterkach.
Następną godzinę spędziłem przyglądając się fruwającym dookoła mnie motylom. Niektórym z nich próbowałem robić zdjęcia. Nie było to łatwe. Najlepiej jest po prostu przyglądać się tym delikatnym stworzeniom latającym wokół.
W domku z motylami panował tropikalny klimat. To dobre miejsce na takie dni, kiedy za oknem pada deszcz i nie chce się wychodzić z pubu.
W sąsiednim budynku obejrzeliśmy film o motylach, larwach, poczwarkach i wszystkich innych aspektach motylego życia.
Motyla farma w Straffan jest czynna tylko do końca sierpnia, więc jeśli ktoś by chciał tam zajrzeć, to tu jest ich strona, namiary i bilety.
niedziela, 19 sierpnia 2012
Geocaching po słowiańsku
Na drugi już maraton ze skrytkami wybraliśmy się tym razem we czterech (plus tradycyjnie myśliwski pies tropiący). W ciągu 10 godzin znaleźliśmy 20 skrytek, a na zakończenie dnia usiedliśmy na wzgórzu przy stoliku w pubie Snail Box, by należycie dzień podsumować. Wszystko się nagrało, możecie posłuchać - link jest na końcu niniejszej foto-notki. Geocaching jako ciekawy sposób poznawania Irlandii? Czemu nie! Zapraszam na fotoreportaż i geosłuchowisko :)
A wspomniany podcast BRAK SYGNAŁU o geocachingu w Irlandii jest do wysłuchania TUTAJ.
Nasza czwórka i geopies tropiący skarby w ruinach opactwa, gdzie wszystko się zaczęło. Tu św. Patryk zapalił ogień... |
To jeden z wielu ciekawych widoków, który zobaczyliśmy tego dnia. Przy okazji pierwsza wspólna wieloskrytka. |
Przemek sprawdza, czy obiektyw 16 mm obejmie całe Hill of Slane. |
Przepraszamy drogie panie, ale my musimy coś tu znaleźć... |
Na miejscu starej bitwy wciąż wystają jakieś kości, dlatego pies zostaje. Battle of the Boyne 1690r. |
Kolejna skrytka. Po kolei wpisujemy się do logbooka. Pies nawet nie wysiadał, to była łatwizna. |
Irlandzka moneta z czasów przed-eurowych. Jeden punt - rarytas. |
Po tym mostku środkiem się już nie chodzi, bo można przelecieć na wylot. |
Liczba schodków do krzyża w Duleek (6) potrzebna do ustalenia ostatecznych współrzędnych skrytki. |
Wiatrak zamieniony na luksusową rezydencję. Brama, skrzynka na listy, biny. |
Oj, tu było bardzo ciężko, szukaliśmy skrytki wielkości długopisu i nie znaleźliśmy. |
A żar lał się z nieba przez cały dzień, było prawie 20 stopni. |
Tym razem tysiącletnie zabytki są tylko tłem dla naszych działań. Kawa i ruszamy dalej. |
Jedna z trudniejszych skrytek - sztuczny owoc znaleziony po pół godzinie przeczesywania lasu. |
Co pan sądzi o geocachingu? To nasza ostatnia skrytka na dziś. |
Po 10 godzinach poszukiwań nagrywamy o tym podcast. Jakby tu zacząć... |
A wspomniany podcast BRAK SYGNAŁU o geocachingu w Irlandii jest do wysłuchania TUTAJ.