KARTY

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Whiskey, wrak i wikary - historia parowca MV Plassey

W dniu 8 marca 1960 roku parowiec wypełniony skrzynkami szkockiej whisky dostał się w szpony sztormu. Było to u zachodnich wybrzeży Irlandii, niedaleko Galway. Wściekły ocean rzucił statkiem o skały, przeraźliwy dźwięk rozdzieranego o skały dna przebił się przez wycie wiatru. Ładownia szybko zaczęła wypełniać się wodą, załodze statku z bliska w oczy zajrzała śmierć.



Na pobliskiej wyspie Inisheer ogłoszono alarm. To nie był pierwszy statek rzucony o tutejsze skały. Mieszkańcy szybko przekazywali sobie wiadomość o katastrofie. Na tyle szybko na ile pozwalały tamtejsze warunki - w 1960 roku na Aranach nie było jeszcze prądu ani samochodów.



Akcja ratownicza powiodła się doskonale. Z wyspy wystrzelono linę, którą załoga przymocowała do komina statku. Po napiętej linie marynarze kolejno byli wciągani na ląd. Wszystkich jedenastu członków załogi uratowano.


52 lata później stoję z kuflem Guinnessa w pubie Tigh Ned na tej samej wyspie Inisheer. Rozmawiam ze starszym człowiekiem w kapeluszu, ma długie siwe włosy i pali fajkę. Aromatyczny dym snuje się pod dachem wiaty o którą wali deszcz. 

- Miałem wtedy 15 lat i dobrze pamiętam, że wszyscy marynarze, których wyciągaliśmy z morza byli pijani. Człowieku, oni wieźli wielki transport Black & White. Dookoła pełno było beczek z gorzałą, ludzie to wyciągali na brzeg. Najwięcej zabrał nasz ksiądz. Nie trzeźwiał potem przez kilka tygodni.



Nie wiem, czy mu wierzyć, ale historia jest niezła, nawet jeśli nieprawdziwa. Wrak wyrzucony na brzeg stał się źródłem wielu opowieści i jednym z ciekawszych punktów na Inisheer, gdzie zajeżdżają miejscowe dorożki z turystami. MV Plassey zagrał też w czołówce kultowego serialu o pewnej plebanii położonej na małej irlandzkiej wysepce. Tu go widać z lotu ptaka.



Z wraku mieszkańcy wyspy wynieśli co się dało zanim przyjechali celnicy. Kadłub statku wraz z upływem lat zaczął nabierać pięknej rdzawej barwy szczególnie ciekawej jeśli ogląda się ją w promieniach wschodzącego/zachodzącego słońca. Liczyłem oczywiście na takie warunki, żeby zrobić jakieś fajne rdzawe zdjęcia ale niestety i rano i wieczorem padał deszcz, więc postanowiłem się schronić we wraku.



Nie znam się za bardzo na okrętach, ale bez trudu znalazłem tę część kadłuba, którym statek walnął o skały. Pogięte żelastwo mówiło o sile oceanu, a dziury w poszyciu mówiły o upływie czasu od katastrofy.



We wraku znalazłem materac i kilka innych rekwizytów świadczących o tym, że ludzie przychodzą tu nie tylko robić zdjęcia i chować się przed deszczem. Właśnie zbliżała się jakaś para, więc zrobiłem im miejsce i oddaliłem się dyskretnie.  



MV Plasssey rozbijając się o najmniejszą wyspę trójpelagu Aran wpasował się na stałe w lokalny krajobraz i dał mieszkańcom dużo pracy - dzięki odwiedzającym Inisheer turystom mają co robić. Od niedawna jest tam też geoskrytka :)

9 komentarzy:

  1. Trochę nie na temat ale po obejrzeniu zalinkowanej czołówki skojarzyło mi się że autor Father Ted, Graham Linehan napisał też kultowy IT Crowd, mój NO1 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tych katastrof to chyba sporo tam musiało być, jednak ocean to wielka siła. Nigdy jeszcze nie zwiedzałam żadnego wraku, tak sobie myślę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pełno wraków jest dookoła Irlandii. Jest ktoś kto sobie je szczególnie upodobał, wspomniałem o tym tutaj: http://around-ireland.blogspot.ie/2011/05/irlandzkie-wraki.html

      Usuń
    2. Dzięki, kojarzę ten wpis:)

      Usuń
  3. gdzie diabeł nie może, tam Piotra pośle!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na Arany nie trzeba mnie posyłać, sam jeżdżę :)

      Usuń
  4. http://www.smithvilleirishfestival.com/contact-us/ We are thankful for the time and care you took in creating this post!...... clearly a very useful site! If I may ask, could you venture a look at my post... we totally appreciate your time in helping us = )

    OdpowiedzUsuń