Kiedy w XVII wieku król Jakub I Stuart nakazał zaludniać
Irlandię Anglikami, w spokojnej, katolickiej osadzie położonej na
wzgórzu nad rzeką Foyle pojawiły się setki kupców i rzemieślników z
Londynu. Wtedy do dotychczasowej tradycyjnej nazwy "Derry" dodano człon
"London" i tak oto powstało miasto Londonderry, obecnie czwarte pod
względem wielkości miasto na wyspie. Nie wszystkim jednak ta zmiana
nazwy przypadła do gustu. Tak też jest do dziś, chociaż od tamtej pory
minęło już 400 lat. W promieniu 100 mil od Derry katolicy z Irlandii
Północnej zamazują niepotrzebne "LONDON" z drogowskazów. Z kolei na
mapach wydanych w UK nie ma takiego miasta jak DERRY.
Z czasem wokół "Kościoła Dębowej Gałęzi" powstała osada Doire. Derry dziś jest jednym z najstarszych nieprzerwanie zamieszkanych miejsc w Irlandii. W miejscu pierwszej osady znajduje się mały protestancki kościółek i chociaż jest to w samym centrum starego Derry, to panuje tu cisza należna takim miejscom. Wielkomiejski zgiełk jest daleko w dole.
Armat na pewno w Derry nie brakuje. Każda z nich jest wyposażona w tabliczkę producenta i rok. Wszystkie pochodzą z lat 1610-1630. Były nieraz w użyciu i dobrze spełniły swoją rolę, ponieważ Derry nigdy nie zostało zdobyte.
Najbardziej pamiętne oblężenie Derry miało miejsce w latach 1688-1689, tuż przed Bitwą nad Boyne. Przed zbliżającymi się wojskami króla Jakuba II Stuarta w twierdzy schronili się okoliczni mieszkańcy i zwolennicy Wilhelma III Orańskiego. Oblężenie (Siege of Derry) trwało cztery miesiące. Wewnątrz murów zamkniętych było 30 tysięcy ludzi, z czego 8 tysięcy zmarło wskutek głodu, wycieńczenia i chorób. Pieśń Derry's Walls upamiętnia to oblężenie, jak również coroczne marsze ulicami miasta oraz widoczna w niektórych miejscach maksyma NO SURRENDER - "nie poddamy się".
Temu, że mury Derry nie wpuściły nigdy żadnych najeźdźców miasto zawdzięcza inny przydomek "The Maiden City" - Dziewicze Miasto.
Malunki na ścianach to osobny temat. Podobnie jak w Belfaście obie społeczności malują murale upamiętniające ważne w ich życiu wydarzenia. Oglądając murale po obu stronach rzeki doszedłem do wniosku, że nie umiałbym tam mieszkać.
Z tych murali wygląda na ulice ciągła gotowość do walki, pamięć o przeszłości, lęk o przyszłość, a czasem też nienawiść i nieustająca zawziętość. Trzeba mieć dużą odporność, żeby idąc do sklepu po mleko mijać obojętnie ogromny obraz przedstawiający 14 letnią dziewczynkę, która nie tak dawno idąc tędy też po mleko otrzymała dwie kule w czoło od brytyjskiego żołnierza.
Derry zmienia się i mimo swojej krwawej historii nie roztacza nad sobą takiej ponurej atmosfery jak Belfast. Wprawdzie też jeżdżą tu opancerzone samochody policyjne, ale ludzie jakby częściej się uśmiechają i jest bardziej kolorowo. Więcej też jest samochodów z rejestracjami z Republiki Irlandii, pewnie dlatego, że Derry leży tuż przy granicy pomiędzy obiema Irlandiami. Katolików i protestantów oddziela naturalna granica w postaci rzeki Foyle. Czy dlatego jest bezpieczniej?
Tydzień temu w Derry wybuchły dwie małe bomby nie czyniąc większych szkód. Może to przygotowania do jutrzejszych obchodów czterdziestolecia Bloody Sunday, a może to normalne odgłosy tego miasta. Miejscowy żart - "Babcia pyta wnuczka o przyczynę hałasu za oknem. - Babciu, to tylko bomba po drugiej stronie rzeki. - A to całe szczęście, bo już myślałam że to grzmi." Przyznacie sami, że nie ma się z czego śmiać...
Cała historia Derry przedstawiona jest w muzeum Tower leżącym w granicach murów. Jedna z ekspozycji poświęcona jest Wielkiej Hiszpańskiej Armadzie, która w 1588 roku wracając do Hiszpanii po nieudanej próbie przywrócenia religii katolickiej w Anglii dostała się w szpony sztormów i w sporej części poszła na dno wraz ze swoimi skarbami. Niektóre z nich wyłowione w 1970 roku w pobliżu Derry można w Tower Museum obejrzeć.
Przewodnik John McNulty z miejscowej firmy Martina McCrossana