KARTY

czwartek, 29 lipca 2010

Opactwo Corcomroe w Burren

Opactwo Corcomroe, zwane też Opactwem Burren znajduje się w hrabstwie Clare na zachodzie Irlandii, na skalistym obszarze Burren. Inna nazwa to Sancta Maria de Petra Fertilis, czyli klasztor św. Marii Patronki Urodzajnej Skały.
  
Corcomroe Abbey leży w dolinie na uboczu wszystkiego, to zrozumie każdy, kto kiedykolwiek przejeżdżał przez Burren. Oprócz skalistych zboczy z jednej strony i zielonych pastwisk z drugiej nic tu nie psuje ciszy ani krajobrazu. 



Opactwo wybudowane zostało z wapiennych kamieni przez króla Limericku - Dónala O’Briena w 1194 roku dla zakonu cystersów. Ruiny opactwa stanowią obecnie atrakcję głównie ze względu na liczne dobrze zachowane elementy oryginalnych rzeźbień z XII i XIII wieku.




Oraz stare, bardzo stare płyty nagrobne.
 
Jest tu również grobowiec króla Conora na Siudane Ua Briaina, który zmarł w 1267 roku. Okrutnik ten ponoć kazał zabić ostatnich pozostałych przy życiu budowniczych tej budowli, aby nigdy więcej nie zbudowali czegoś tak pięknego. Można się teraz spierać o trafność jego decyzji, w owych czasach oraz późniejszych powstało wiele równie ładnych budowli, z których wszystkie obecnie wyglądają dość podobnie…
  
Angielska reformacja pozbawiła katolickie kościoły w okupowanej Irlandii racji bytu. W 1554 roku opactwo zostało przekazane księciu Thomondu, który to zaszczytny tytuł przypadał w linii kolejnym O’Brienom. To był przecież ich teren i ich budowle. Trzeci z kolei książę Thomondu, Connor O’Brien mógł zamienić opactwo na koszary, ale tego nie uczynił.
     
Cystersi jeszcze przez prawie 100 lat spokojnie tu mieszkali i pasali swoje owce. Dopiero piąty książę zlikwidował opactwo. Potomek człowieka, który zbudował w Irlandii wiele kościołów, teraz zamknął jedną z ostatnich siedzib katolickich zakonników. Ostatni mnich, Reverend John O'Dea, dokonał tu żywota w 1628 r. i został pochowany pomiędzy innymi.

 

Od tamtej pory klasztor niszczał i niszczeje do dziś.


 

niedziela, 25 lipca 2010

Irlandia wczoraj i dziś - stare zdjęcia

 Wpadł mi w ręce pewien album. Autorka będąca potomkiem Irlandczyków, którzy w czasach Wielkiego Głodu wyemigrowali do Ameryki znalazła kiedyś w księgarni w Bostonie książkę wydaną w 1898 roku zawierającą blisko 400 fotografii ukazujących Irlandię sprzed co najmniej 110 lat. 

Trinity College, Dublin
Postanowiła wrócić do Irlandii, by odnaleźć wszystkie miejsca z tych starych fotek i zobaczyć, jak się kraj jej przodków zmienił. Przy okazji zrobiła w tych miejscach nowe zdjęcia i wydała swój album.



St. Lawrence Gate, Drogheda, Co. Louth
Sam byłem w wielu miejscach z tych zdjęć, to ciekawe uczucie oglądać na starych fotografiach znajome ruiny. Wszystko wygląda tak podobnie, jakby nic się nie zmieniło. 


Castleconnel, Co. Limerick
Na ulicach w miejscu dawnego bruku czy zwykłej piaszczystej drogi przecinającej wieś leży teraz asfalt, zamiast ludzi na ulicy pojawiły się samochody, zniknęły konne pojazdy, pojawiły się elektryczne latarnie.



 
The Square, Fermoy, Co. Cork
Spodnie na szelkach, białe fartuchy i kapelusze ustąpiły miejsca plecakom, krótkim spódnicom, czapkom z daszkiem i t-shirtom z napisem Carlsberg.



Gowran, Co. Kilkenny
Ale domy na zdjęciach są te same, te same okna i furtki, te same detale. Co miało być zniszczone, już dawno temu runęło, od ponad 100 lat nie zmieniło się tu wiele. Taka obserwacja człowieka, który większość życia spędził w Polsce, gdzie wiele kilkusetletnich budowli np. w Warszawie ma góra 60 lat...


Ballinasloe, Co. Galway
Na wielu zdjęciach układ budynków jest ten sam, w małych miasteczkach zmieniły się tylko pojazdy, ubrania, a ludzie... trudno ocenić, ale pewnie niewiele. Tak samo chyba śpieszą się powoli jak kiedyś.


The Square, Dungarvan, Co. Waterford
Widzę znajome okrągłe wieże, które w momencie robienia czarno-białych zdjęć miały już po 900 lat. Teraz mają po 1000 lat, wyglądają tak samo dobrze, tyle że występują już w kolorze. 



Ardmore Round Tower, Co. Waterford
Gdzieś bokiem w tym czasie przeszło kilka wojen, w tym dwie światowe. Budynki wyglądają jakby przez te 110 lat nie spadł z nich ani jeden kamień, nie pojawiła się w nich ani jedna dziura od artyleryjskiego pocisku.



The Four Courts, Dublin
Nad leżącym gdzieś na skraju Europy Dublinem nie przeleciał żaden Messerschit ani B-52, wyrosło za to kilka drzew.


O'Connel Monument, Dublin
Wśród wszystkich zdjęć znalazłem tylko jedno, na którym czegoś brakuje - obelisk nad rzeką Boyne został zwalony przez IRA, bo upamiętniał zwycięstwo protestantów.


Bermingham Tower, Dublin
 Miejsca kultu religijnego istniejące od czasów św. Patryka też niewiele się zmieniły, jak to na wysepce Guogane Barra.




Guogane Barra, Co. Cork
Kto porówna za 110 lat nasze obecne zdjęcia z Irlandią przyszłości?
  Polecam: “Ireland – then and now”. Autor: Victoria Murphy

czwartek, 22 lipca 2010

Zamek Cloghan

Dziś kolejny przykład irlandzkich ruin, ale tym razem jest to również przykład ich wykorzystania. To zamek, którego czasy świetności przeminęły już dawno temu i też dawno temu zamienił się w kupę kamieni. Dzięki emigrantom i ich pieniądzom odrodził się. Tak Cloghan Castle wyglądał prawie 40 lat temu.

  

A tak wyglądał kilka tygodni temu.
  
Cloghan Castle zbudowano w 1239 r. W 1973 kompletna ruina została zakupiona i solidnie wyremontowana. Dziś urządzane są tam wesela, bankiety i inne uroczystości rodzinne.
  
Na parterze znajduje się sala bankietowa na 120 osób oraz w pełni wyposażona kuchnia. Na piętrze olbrzymi living room z wielkim kominkiem i ogromnym plazmowym telewizorem.
      
W głównej baszcie jest siedem podwójnych sypialni en-suite. W toaletach można zobaczyć ciekawe zestawienie surowego kamienia na ścianach z porcelaną oraz obowiązkowo osobnymi kranami z gorącą i zimną wodą.


Dookoła zamku wielka przestrzeń piknikowa i piękne widoki ze szczytu baszty. Zamek znajduje się w hrabstwie Galway, tuż przy drodze z Gort do Loughcrea. Koszt 24-godzinowej balangi to 3900 euro, tygodniowy popas na zamku to jedyne 9000 euro. Bez problemu wmieszałem się w tłum wesołych weselników, a było to w środku tygodnia.

 

wtorek, 20 lipca 2010

Cork

Kiedyś pisałem, że Irlandia to mała wyspa. Kiedy jeżdżę sobie na moje pobliskie wzgórze Tara w hrabstwie Meath, żeby się wyciszyć po wiejskim zgiełku to widzę wszystkie irlandzkie wzgórza w czterech kierunkach. Przed Belfastem, za Dublinem, koło Limerick, przed Cork. Wzgórza niedaleko Cork zobaczyłem w ostatni weekend całkiem z bliska.
  
Okazją do odwiedzenia Cork było zaproszenie na Rozmowy (nie)Kontrolowane, których gościem specjalnym w ostatnia sobotę hmm, byłem ja sam. Szczegóły na stronie Piotra Słotwińskiego, gdyby ktoś chciał wiedzieć coś więcej o tych spotkaniach. Poznałem ciekawych ludzi, których na emigracji nie brakuje i mogłem wygadać się do woli przy kilku pintach Guinnessa.
  
Cork jest naprawdę dużym irlandzkim miastem, drugim co do wielkości w Irlandii, a liczba jego obywateli to prawie połowa mieszkańców Zabrza! Gdybym chciał napisać coś o jego historii i zabytkach, to pewnie bym nie skończył, dlatego ograniczę się do własnych wrażeń i obserwacji z tego krótkiego pobytu.
      
Przyjeżdżając z irlandzkiej wsi, gdzie mieszkam od ponad dwóch lat, ujrzałem irlandzki krajobraz wielkomiejski. Prawie na każdym skrzyżowaniu – światła. Długie nabrzeże portowe i budynki pamiętające lepsze czasy. Kolorowe niskie domy i duże czerwone hale mieszczące centra handlowe. Pomniki, mosty, pensjonaty B&B na każdym kroku. I jeden wieżowiec, The Elysian, największy budynek w mieście.
  
Elysian jest również najwyższym budynkiem w kraju. Jest też dobrym symbolem irlandzkiej recesji – zbudowany za koszmarne pieniądze - stoi teraz pusty, bo ceny wynajmu przewyższają chęć zasiedlenia wieżowca.
  
Dwa lata temu byłem już w Cork, wtedy z nudów przyjechałem tu z kierowcą ciężarówki, który woził tu codziennie betonowe elementy na budowę budynku The Elysian. Od tamtej pory wiele się zmieniło – Tadek już nie wozi materiałów na żadne budowy, biurowiec wykończono, zniknęły baraki, w których budowlańcy spożywali lunch, zniknęli również sami budowlańcy. Wrócili do Polski. Nie zmieniła się flaga Cork – w dalszym ciągu jest czerwono-biała.
  
Polaków wciąż tu dużo, niektórzy mówią, że nawet więcej niż w Dublinie. Co z tego, skoro dla nich Cork to wiocha. O pracę tak samo trudno jak gdzie indziej. Pojawiają się głosy, że może lepiej wyjechać stąd gdzie indziej, żeby nie oglądać upadku Irlandii. Ale jeszcze nie do Polski.
  
Cork ze swoją typową niską irlandzką zabudową posiada gwarne, nowe centrum, zwłaszcza nocą. Ulice i chodniki pełne wesołych ludzi, puby pełne i głośne, jednak za muzyką na żywo trochę trzeba się nachodzić. Do Temple Bar w Dublinie daleko, oj daleko…
  
Irlandzka tradycja grania dla ludzi szybko tu ustępuje muzyce z płyt. Nawet gitary tanieją, kto dziś kupi wiosło Joe Strummera z The Clash…
  
Cork ma piętrowe odkryte autobusy wycieczkowe z kierowcą - przewodnikiem, podobnie jak Dublin, Londyn i Berlin. Jednak czekają one w milczeniu na turystów w kolejce na ulicy Grand Parade. Może turyści jeszcze śpią po nocnych harcach, a może w ogóle nie przyjechali…
  
Pensjonat B&B, w którym się zatrzymałem prowadziła sympatyczna Rosjanka otoczona wiankiem dzieci, jak to matrioszka. Znała po angielsku tyle słów, co ja po niemiecku, więc dogadaliśmy się bez problemu po rosyjsku. Śniadanie w postaci omleta z jednego jajka rozwałkowanego dla zwiększenia wrażenia uzupełniłem w pobliskiej Centrze rollem i dodatkową kawą, bo ta poranna w cenie noclegu cienka była jak mój materac oraz ów rozwałkowany omlet. Zabrałem jakieś ulotki z kominka i ulotniłem się z tak miło wyglądającego wieczorem domku. Popijając kawę ze styropianowego kubka w samochodzie zastanawiałem się, czy lepiej bym wspominał pensjonat Redclyffe, który zarezerwowałem dwa dni wcześniej. Na 14 opinii na stronie internetowej miał 12 negatywnych. Najlepsza była ta: „Wolałbym spać w samochodzie!!!”.
  
Poznałem już wiele irlandzkich miasteczek i wsi, ale dopiero po bliższym obejrzeniu Corku mogę z przekonaniem stwierdzić, że Irlandia jest nadal biednym krajem, celtycki tygrys stał się znów kotkiem jedzącym suchą karmę z Lidla, a zwykli ludzie mają jak zwykle - pod górę.