KARTY

czwartek, 4 kwietnia 2013

Szósta rocznica

Sześć lat temu wysiadłem z samolotu w Dublinie aby rozpocząć swoją przygodę z Irlandią. Początek był jakich wiele - prawie cztery dychy na karku, ciągle byle do pierwszego, wyjeżdżam na kilka miesięcy, a potem się zobaczy. Podobno w Irlandii dobrze się zarabia, jest 2007 rok, tuż przed Wielkanocą (i przed recesją). Bilet w jedną stronę, żadnych znajomych na miejscu, jadę w ciemno za pożyczone pieniądze. 

Pierwsze wrażenia - zielono wszędzie i dziwny akcent, którego wcześniej nie słyszałem. Staram się jak mogę, na maturze z angielskiego miałem pięć ale to było wieki temu. Tu bez pomocy rąk nie umiem się dogadać. Wszyscy są bardzo mili, cierpliwi i pomocni i też do mówienia używają rąk. Dojeżdżam autobusem do Droghedy, gdzie wynająłem przez internet malutki pokój, podłączam się do internetu i następnego dnia melduję się w miejscowym biurze pracy. Zaczynam szukać roboty. Szybko okazuje się, że mojego starannie przygotowanego polskiego życiorysu nikomu nie chce się doczytać do końca, więc w afrykańskiej kafejce internetowej tnę go bezlitośnie. Rozstaję się ze studiami i wszystkimi dodatkowymi kursami, coś tam zmyślam i potem drukuję swoje nowe życie w mocno okrojonej wersji. Następnego dnia idę znowu w miasto i od razu dostaję dwie oferty pracy. Wybieram kelnerowanie w restauracji, a odrzucam pracę jako sprzedawca damskiej bielizny. 

Pożyczam od W. rower i jadę nad morze aby pomyśleć o życiu, które do tej pory przeżyłem i o możliwościach, które mam przed sobą. Nagle znalazłem się na Zachodzie, w innym świecie, pośród ludzi, którzy są zupełnie inni. Układam serce z kamieni i zasypiam na piasku myśląc o mojej ukochanej żonie i trójce dzieci, których zostawiłem za górami i lasami. Przypływ budzi mnie mocząc rękaw bluzy. 

Po trzecim dniu pracy w restauracji dowiaduję się, że mój ojciec ma raka, akurat przyszły wyniki. Dopiero wyjechałem, a już go pewnie nie zobaczę. Próbując się jakoś z tym uporać idę na pobliską stację benzynową i kupuję australijskie wino Jacob's Creek. Następnego dnia spóźniam się do roboty i główny kucharz z miejsca wywala mnie z pracy. Na swoim blogu napiszę potem inną wersję wydarzeń. Następnego dnia zatrudniam się na tej samej stacji benzynowej, gdzie kupiłem feckin' Jacob's Creek  Przez jakiś czas układam rzeczy na półkach. Chwalą mój angielski i czeka mnie niechybny awans na kasę, ale po trzech tygodniach dostaję pracę w swoim zawodzie jako masażysta. Przeprowadzam się do Kells, skąd pochodzi słynna średniowieczna księga. Znajduję pokój naprzeciwko kamiennej tysiącletniej okrągłej wieży, która rozbudza mój apetyt na historię Irlandii. Tak rodzi się Pendragon, którego znacie. I tak mija mój pierwszy miesiąc na Wyspie.  



29 komentarzy:

  1. Sto lat sześcioletni Irlandczyku ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielki, chociaż to ciągle za mało żeby zobaczyć tu wszystkie widoki :)

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. A jakoś nie myślałem o tym, to była tylko notka rocznicowa. Za rok? Komu by się chciało czytać moją biografię?

      Usuń
  3. Często początki są trudne, ale później najczęściej nie żałujemy. Wygląda na to, że nie żałujesz.
    Moje początki były chyba jeszcze bardziej zwariowane i jeszcze nie opisałam ich na blogu (i pewnie zachowam je dla siebie :))
    Powodzenia na następne lata!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie że nie żałuję. Nie pisałem od dawna niczego osobistego tutaj, teraz jakoś chciałem to uczcić :)

      Usuń
  4. U mnie było podobnie... Pierwszy wyjazd do USA w 91 roku. Ni w ząb języka, zwyczajów, przyjaciół... Tylko Mama i Busia. I od razu na głęboką wodę, bo od razu pierwsza operacja... Tamtym razem wszystko trzeba było z tłumaczem, o wszystko musieliśmy się pytać.

    Jednak wraz z kolejnymi wyjazdami było coraz łatwiej... Za trzecim razem w 1996 już sam byłem tłumaczem dla innych... Wiedzieliśmy z Mamą, co, gdzie i jak. Uwielbiałem się "gubić" w szpitalu podczas turnusów...uwielbiałem grać w kosza... Oboje z Mamą poradziliśmy sobie, bo musieliśmy. Tak samo jak Ty sobie poradziłeś... :)

    WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, KRÓLU UTHERZE! :) Pomyślności na kolejne lata...kolejnych fantastycznych niespodzianek na naszej ukochanej Wyspie...szczęścia...i szybkiego powrotu do Rodziny...bądź ściągnięcia Rodziny tam do siebie :) Dobrze wiem, jak bardzo doskwiera tęsknota za bliskimi... Ale Ty przynajmniej masz do nich tylko jakieś 3 godziny. Nie tak jak ja kiedyś...

    Pozdrawiam serdecznie!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rodzina już od dawna w komplecie łącznie z psami. Tym królem to mnie rozbawiłeś :) Ja wolę na waleta :)

      Usuń
    2. Nawet psy masz? Jak ja Ci zazdroszczę! :)

      A z tym królem to jakże inaczej Cię tytułować, z takim pseudonimem? :) Noblesse oblige, no nie? ;)))

      Usuń
  5. Kolejnych 66-ciu nie mniej udanych lat ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wypije za twoje zdrowie dzisiaj Guinnessa!!!!! Następnych 40 na Blogu!!! Aby sie Tobie nigdy tematy nie skończyły!!! Sto lat i z pozdrowieniami
    Piotr

    OdpowiedzUsuń
  7. Odpowiedzi
    1. Tylko co ja miałbym napisać? Toż to blog o Irlandii!

      Usuń
  8. Najważniejsze, że wyszło Ci to na dobre. Strach się bać, co by było gdybyś został w Polsce. Gratuluję i życzę sukcesów na emigracji. Kolejnych lat.

    OdpowiedzUsuń
  9. Lubię takie historię. Może dlatego, że każdy z nas ma podobne a jednak inne?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Gdyby nie ten wyjazd nie mogłabym czytać tak wspaniałych rzeczy jakie tu zamieszczasz:)Sama myślę nad wyjazdem do UK, ta myśl mnie póki co przeraża, ale też i kusi.Dziwne.Powodzenia w dalszym życiu tam i oby nigdy nie brakło Ci weny i chęci do prowadzenia tego bloga ku uciesze innych potencjalnych czytelników:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Weny i tematów nie brakuje, gorzej z czasem. Będzie mniej pisania, więcej zdjęć i dużo Irlandii. Zapraszam.

      Usuń
  11. Serdeczne gratulacje, i kolejnych zielonych lat życzę! I w ulubionym biznesie :-) Ty miałeś znacznie bardziej pod górkę niż ja, dobrze że dałeś radę!

    OdpowiedzUsuń
  12. W porównaniu z tym pierwszym zdjęciem w kubraczku kelnerskim, to teraz jakoś tak zmężniałeś, nabrałeś pewności siebie ;) A po za tym czas nie ma litości, mnie już 8 rok leci na emigracji... Jeszcze trochę i połowę życia spędzimy poza Polską.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj żebyś wiedział, że nabrałem. Mnie do połowy życia spędzonego poza Polską jeszcze wiele brakuje. Gdybym mógł coś zmienić w przeszłości, to wyjechałbym dużo wcześniej. Nie było sensu się tak długo szarpać.

      Usuń
  13. Witam Piotrze, serdecznie gratuluję. Historia początków emigracji jak z biografii Marka Hłaski. Literacka płodność też niezgorsza.
    Pozdrowienia z Nottingham
    Alien

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, aż mi sie wstyd zrobiło za swoje lenistwo. Naprawdę Cię podziwiam za konsekwencję. Chyba też nie uległeś pokusie bycia wessanym przez FB:)
      Alien

      Usuń
    2. Skoro sam to nazywasz lenistwem :) Wolałem myśleć, że jesteś zbyt zajęty pracą i podróżami, żeby coś pisać. Moja konsekwencja też mi się podoba, z pasji zrobiłem całkiem fajny biznes. A FB mnie nie wciągnął, fakt. Nie znalazłem w nim nic, czego brakowałoby mi w codziennym życiu. Niby kiedyś utworzyłem profil firmowy Pendragon Tours, żeby pozyskać tych, którzy z FB korzystają ale nie miałem z tego żadnych korzyści finansowych, więc zostawiłem i zarasta teraz chwastami.

      Usuń