W czasie jednej z wycieczek wzdłuż Ring of Kerry natrafiłem na wiejski festyn trwający chyba ze trzy dni. Byłem w Sneem przejazdem, więc cyknąłem kilka fotek przy okazji postoju na kawę. Wiejski festyn w miasteczku - no tak tu właśnie jest. Samo Sneem słynie z tego, że drzwi kolejnych chałup pomalowane są na różne kolory - tak podobno kobiety ułatwiały mężom wracającym z pubu trafienie do właściwej sypialni.
Wzdłuż każdej uliczki stały samochody, traktory i stragany więc trudno było się przecisnąć, ale było to możliwe. Zresztą nie w każdym korku jest na co popatrzeć.
Było wesołe miasteczko i koło fortuny, lody i cukrowa wata w kolorze różowym. Deszczyk sobie padał a festyn trwał w najlepsze.
Trochę postałem przy warsztatach rzemieślników. Był kowal, stolarz, szewc, były baby robiące masło.
Lokalna jadłodajnia oferująca frytki z rybą nagle stała się jadłodajnią oferującą najlepsze frytki w Irlandii. Pod wielkim namiotem można się było przy okazji schronić przed deszczem.
Na naczepie ciężarówki najwyraźniej coś się działo, bo stał pod nią spory tłumek. Okazało się, że to wyścigi w strzyżeniu owiec.
Postałem chwilę by popatrzeć jak owce potulne jak baranki dają się strzyc, a dookoła nich tryska krew. Sporo więcej niż po draśnięciu podczas golenia...
Warsztat rzeźbiarza złożony z samych drewnianych przyrządów (nie licząc ostrego noża) przyciągnął sporo widzów.
Na festynie pojawił się również weterynarz w swojej przenośnej klinice. O innych irlandzkich wynalazkach na kolach pisałem tutaj.
Na suszarkach do bielizny ustawione były stragany z najróżniejszymi niepotrzebnymi drobiazgami. Ktoś sprzedawał stare książki, ktoś własne obrazki. Środkiem ulic spacerowali ludzie mieszając się z powoli przesuwającymi się samochodami. Gdzieś tam chwiał się szczudlarz i popisywał żongler. Wokół stały kamienice pomalowane w różne kolory a deszczyk padał i padał...
czyli pogoda była typowa dla deszczowej krainy. W Dublinie tak samo tłumaczą powód dla którego drzwi są kolorowe http://mikasia.wordpress.com/2011/09/20/drzwi-dublinskie/
OdpowiedzUsuńTak, to nośna historia i podoba się turystom :)
UsuńŚwietna historia z tymi drzwiami. Właśnie chciałam zapytać o te w Dublinie czy tak samo.
OdpowiedzUsuńNie mogę patrzeć na te owce, czemu nikt tego nie zabroni?
Miasteczko wygląda uroczo, sama bym chętnie podpatrzyła rzemieślników i coś kupiła, aby ich wspomóc na przekór wielkim supermarketom.
W Sneem nie ma supermarketów. Wspomaganie lokalnego rzemiosła i handlu jest mile widziane w całej Irlandii, ludzie często wybierają produkty "made in Ireland". Owce, cóż, takie jest ich życie i wszyscy o tym wiedzą kto tu rządzi. Może to poruszać tylko przewrażliwionych turystów. A irish stew będzie i tak smakować.
UsuńI tak zostałam przewrażliwioną turystką. Stew to stew, trudno wymagać żeby ludzie nie spożywali mięsa. Obdzieranie niemal owiec ze skóry to co innego, można by chyba było bardziej humanitarnie (cokolwiek to znaczy).
OdpowiedzUsuńOj tam. Nie obdzieranie, ledwie kilka draśnięć, wiadomo w pośpiechu może się przytrafić. A może niektórzy są bardziej delikatni, nie wiem. Golenie owiec jest tak samo naturalne dla tych ludzi jak dojenie krów.
UsuńWitaj
OdpowiedzUsuńCiekawie, nie powiem...
Miłego weekendu :)
Wiele mówiący komentarz :) Weekend mamy wydłużony, bo poniedziałek jest wolny. Pozdrawiam!
UsuńA, co mam wpisać? ,że brak mi urlopu i takiej atmosfery? itd, itp...?
UsuńŻe zdjęcia fajne :)
UsuńSkoro kilka draśnięć to będę Ci wierzyć na słowo. Nabyłeś kiedykolwiek coś z irlandzkiej owczej wełny?
OdpowiedzUsuńNie chodzę w wełnianych rzeczach, więc sobie nic takiego nie kupiłem, może kiedyś jako prezent. Owce najbardziej przyswajam w postaci widoków, najlepsze są na Dinglach, takie przyczepione na rzepy do klifów, gdzie się pasą. Wyglądają zupełnie jak te ze sklepów z pamiątkami.
UsuńZdjęcia bardzo mi się podobają oraz podpisy pod nimi-taka namiastka Irlandii dla mnie, jej wielkiej miłośniczki...
OdpowiedzUsuńTak, Dingle to piękne okolice, kojarzę ze zdjęć owce wlepione w krajobraz.
OdpowiedzUsuń