KARTY

niedziela, 18 września 2011

Nowa książka Piotra Czerwińskiego

Do przeczytania książki "Przebiegum życiae" Piotra Czerwińskiego mieszkającego w Dublinie zachęcałem Was już tutaj, teraz mam przyjemność zareklamować jego trzecią już powieść - "MIĘDZYNARÓD". Książka trafi do księgarń już 28 września. Obecnie dostępna jest w przedsprzedaży (księgarnie internetowe podaję na samym dole).

Oto co mówi sam Autor o nowej książce:

"Książka jest parodią antyutopii, ale pod płaszczykiem pure-nonsensowego humoru przemyca sporo powagi. Starałem się, żeby było jak u Chaplina, któremu hołduję od początku swojej pisarskiej przygody- trochę śmiechu przez łzy i trochę łez przez śmiech. Chociaż tym razem z przewagą śmiechu. Rzecz opowiada o Polsce przyszłości, która jest globalnym supermocarstwem. Anglicy jeżdżą do nas myć kible i szorować gary... Niestety dobrobyt sprowadza Polskę na manowce. Cytując głównego bohatera: Cywilizacja jest jak wrzód. Rozwija się aż pęknie. Przetrwają tylko dzicy, więc może już dziś należy zostać dzikim, żeby przetrwać... "
  
Z materiałów reklamowych:

- Humor i ojczyzna! - wykrzykuje jeden z bohaterów „Międzynarodu”, w czysto westernowej scenie demolowania restauracji. Hasło to w zasadzie mogłoby posłużyć za najkrótszy i najlepszy zarazem komentarz całej powieści. W ślad za nim podąża motto książki: „Ku popieprzeniu serc!”

Najnowsza, trzecia już powieść Piotra Czerwińskiego to zwariowana parodia antyutopii, która pod płaszczykiem błyskotliwego stylu i pure-nonsensowego humoru przemyca powagę i refleksję nad losami najbardziej widowiskowego narodu na świecie - Polaków, oraz ich odwiecznej tułaczki po świecie. Fabuła powieści to swoista alegoria Polski i polskiej emigracji, z nieoczekiwaną i złowieszczą przepowiednią w epilogu. 
Surrealistyczna opowieść o Polsce, której nie ma. O Polsce, którą możemy sami zbudować i sami zniszczyć. O Polsce, do której zawsze dążyliśmy i do której nigdy nie dotrzemy, bo jej... nie ma. 

„Międzynaród” jest  szalony i wciągający jak piątkowe posiedzenie w pubie. Absurd miesza się tu z patosem, surrealizm z naturalizmem, kicz z prawdziwą głębią, a piwo z winem. Końcowy efekt tego koktajlu ścina z nóg. 

Książka ma też wyraźne przesłanie antyrasistowskie, jest kpiną z wszelkiej ksenofobii i ortodoksyjnego nacjonalizmu. To ukłon w stronę kosmopolityzmu i wielokulturowości, a także esencja filozofii, w myśl której narodowości są przeżytkiem i czeka je globalne przemieszanie w jeden „międzynaród”, będące jedyną szansą ludzkości na trwały pokój. 

Końcem końców, to także satyra na Anglików i Anglię, którzy oczami narratora są postrzegani tak abstrakcyjnie i opacznie, jak oni sami często widzą Polaków, Polskę i polską diasporę na wyspach brytyjskich. 

W skrócie o fabule: 

Odległa przyszłość. Kryzys naftowy zrujnował światową gospodarkę, wiele krajów przestało istnieć, postęp techniczny od dawna stoi w miejscu, a kultura zanikła. Dzięki odkryciu złóż uranu, Polska jest potęgą gospodarczą, u której zadłużają się kolejne kraje. W najgorszej sytuacji jest Wielka Brytania, zbankrutowane państwo którego mieszkańcy tłumnie wyjeżdżają do Polski podejmować się wszystkich prac, których nie chce się wykonywać Polakom... Ale bezgraniczny dobrobyt  sprowadza Polskę na manowce. Coraz więcej sympatyków zjednuje skrajna prawica, która zaczyna widzieć w obcokrajowcach zagrożenie dla prawdziwej polskości i obwiniać ich o wszystkie nieszczęścia, nawet jeżeli nieszczęść nie ma. Główny bohater, młody polski student zakochany w angielskiej służącej musi dokonać trudnego wyboru między uczuciem a dopasowaniem się do absurdalnej rzeczywistości. Idzie za głosem serca i wkrótce wraz z polskimi i angielskimi przyjaciółmi przyjdzie mu zmieniać bieg historii. Stają na czele antyrządowego buntu, który przesądzi o dalszych losach Rzeczpospolitej... 

Cóż więcej dodać. Państwo polskie istnieje jako... kolonia emigrantów na świeżo odkrytym archipelagu Południowego Pacyfiku. Polacy, dzięki krzyżówkom genetycznym z innymi rasami, są kolorowi. A także bezprzykładnie bogaci. Mają szklane domy, samochody o czysto polskich nazwach, a nawet statuę wolności, którą dostali od Amerykanów w ramach spłaty długu. Walutą jest jeden boniek (sto szermachów). Od stuleci nie prowadzili żadnych wojen, ponieważ nikt nie odważył się ich napaść. Ich drużyna regularnie wygrywa w piłkę nożną, zaś polska muzyka rozrywkowa jest nieudolnie kopiowana przez amatorskie grupy na całym świecie.
 
Pierwotna Polska nie istnieje. Jest opuszczoną kopalnią odkrywkową, o wymownej nazwie Dniepro-Schneider. 

Urywek „reprezentacyjny” ze skrzydełka okładki:

„Teraz, kiedy to wszystko mamy już za sobą, myślę, że narodowość to średniowieczny przeżytek. Nie ma żadnych narodowości, są tylko osobowości. Jest naród dobrych ludzi, naród złych, naród ludzi słabych i tak dalej. Naród przyjaciół i zdrajców... Naród, który kłamie, naród, który mówi prawdę. Naród głupków i mądrali. Batabunde Grzegorczyków. Teodorów Machungwa. Clacksonów-Freakingsów. Cały świat jest jedną wielką rzeczpospolitą, w której toczy się nieustanna wojna geniuszy i kretynów, gdzie prawi ludzie zmagają się z lewymi, święci z grzesznikami, a uczciwi z podatkami.”

Przedsprzedaż:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz