Latarnie
 morskie są nieodłącznym elementem kraju otoczonego ze wszystkich stron 
wodami. Szczególnie jedna latarnia mnie ostatnio zafascynowała, dlatego 
dziś będzie o Fastnet. Leży na maleńkiej skalistej wysepce, najbardziej 
na południe wysuniętym fragmencie Irlandii. Irlandzka nazwa wyspy 
oznacza „wystająca z morza skała”. Wikingowie zwali ją „wyspą o ostrych 
zębach”. W XIX nazwano ją „łzą Irlandii”, bo była ostatnim jej skrawkiem
 widzianym przez ludzi uciekających przed klęską głodu do Ameryki. Dla 
wielu z nich był to w ogóle ostatni widok stałego lądu w życiu.
Z
 kolei dla żeglarzy zbliżających się do Irlandii Fastnet była pierwszym i
 nierzadko niespodziewanym i groźnym kawałkiem stałego lądu. Szczególnie
 bolesne bywały takie spotkania w nocy i we mgle, a wzburzone wody 
Atlantyku łapczywie wchłaniały żeglarzy i ich statki rozgryzione na pół 
kamiennymi zębami małej wysepki. W połowie XIX na skale rozbłysło 
światło. Od tej pory Fastnet zamiast odbierać żeglarzom życie dawał im nadzieję jako jedna z najokazalszych latarni morskich w Irlandii.
Aby
 dziś dostać się w pobliże latarni trzeba mieć trochę gotówki (100 euro 
od osoby) i znaleźć szypra, który tam zechce popłynąć. Fastnet jest 
oddalona od stałego lądu o około 6 kilometrów. Rejs nie obejmuje 
cumowania do wyspy ale w cenę wliczony jest lunch. Nie jest wcale łatwo 
znaleźć kapitana gotowego popłynąć na Fastnet dlatego mogę polecić Cona 
Minihane z Baltimore (najlepiej złapać go pod komórką +353 (0)87 273 8368). Rejs po Atlantyku trwa cały dzień, a Con zna mnóstwo opowieści i legend związanych z latarnią Fastnet.
Zbudowanie
 latarni morskiej o wysokości prawie 50 metrów na skalistej wysepce, 
którą można by obejść w 5 minut, oddalonej od lądu o 6 kilometrów trwało
 7 lat. Specjalna tabliczka powinna upamiętniać nazwiska ludzi, którzy 
zbudowali Fastnet na najbardziej niegościnnym terenie w najbardziej 
ekstremalnych warunkach jakie można sobie wyobrazić. Efektem ich pracy 
jest najwyższa w Irlandii latarnia morska, której światło widoczne jest z
 odległości 50 km.  
Obecnie wszystkie latarnie w kraju sterowane są centralnie przez Dublin
 ale do 1989 roku pracowali tu latarnicy. Jeden człowiek z dużym zapasem
 żywności i krótkofalówką zamknięty na dwa tygodnie w wieży wystającej z
 huczącego oceanu, bezbronny wobec wszystkich żywiołów miał za zadanie 
zapalać światło i wypatrywać dzień i noc statków. Skrzydła drzwi do 
latarni Fastnet ważą w sumie tonę i jest to bardzo dobre zabezpieczenie,
 bo pierwszą latarnię z 1854 roku powalił ogromny sztorm a jej kikut 
jest widoczny tuż obok obecnej latarni z 1904 roku. Na filmie, który 
ostatnio oglądałem kilku emerytowanych latarników opowiadało z 
szacunkiem o perfekcyjnej konstrukcji latarni oraz o pewnej zimie, kiedy
 trzech latarników spędziło całą zimę na Fastnet. Odcięci od lądu i 
dostaw żywności byli prawdziwymi więźniami oceanu czekającymi aż będzie 
mogła podpłynąć po nich jakaś łódź.
W książce Éamona Lankforda pt. „Fastnet
 Rock” wymienione są niektóre wydarzenia XX wieku, zaobserwowane przez 
pracujących tu przez prawie 80 lat latarników. Rok 1912 - największy 
okręt świata płynie do Ameryki (Titanic, potem góra lodowa i 1517 ofiar). Rok 1915 – niemiecka łódź podwodna U-20 tuż pod powierzchnią wody (kilka godzin później zatopiła okręt RMS Lusitania - 1198 ofiar). Rok 1979 – sztorm podczas regat z Plymouth, 15 ofiar mimo szybkiej akcji ratunkowej przy udziale helikopterów RAF-u.
Helikopter
 jest jedynym środkiem transportu pozwalającym znaleźć się na skalistej 
wysepce Fastnet i obejrzeć wszystkie 15 pięter latarni morskiej z 
bliska. Możecie to obejrzeć na tym filmie. Zdjęcia Fastnet z bliska zawdzięczam Jankowi Klossowi.
