KARTY

czwartek, 16 grudnia 2010

Oldcastle - prawdziwa Irlandia


W mojej pracy szukam ludzi, ale nie jestem żadnym headhunterem. Nie dostaję numerów telefonów tylko mizerne adresy. Wczoraj wraz z Athurem szukaliśmy ludzi w rejonie Oldcastle.

poszukiwana (czas operacyjny – dwie godziny)

GPS każe nam się zatrzymać pod numerem 2 na Church Street, gdzie mieszka nasza poszukiwana Litwinka. Drzwi po lewej stronie mają numer 15 a po prawej 6. Z ulgą wysiadam z samochodu Arthura, który wygląda w środku, jakby nie był sprzątany od momentu opuszczenia fabryki. Facet spod numeru 2 ze wschodnioeuropejskim akcentem informuje nas, że jesteśmy na Chapel Street i mamy szukać wyżej, bo tam dopiero zaczyna się Church Street.

Na Church Street nie ma już żadnych numerów na domach, ani nawet żadnego kościoła ale jest kilka sklepów. Sama ulica ma może 50 metrów długości. W warzywniku rozmawia po angielsku dwóch Irlandczyków. Wychodzą przed sklep i głośno się zastanawiają. „Tam naprzeciwko jest na pewno numer 10. Na górze, nad bukmacherem. Nr 2 powinien być niżej, widzicie w tej niebieskiej bramie kobietę z dzieckiem? Tam spytajcie”. Właściciel sklepu chce nam bardzo pomóc i zastanawia się jeszcze kilka minut, zanim pozwoli nam odejść. Na środku ulicy samochody stoją cierpliwie, zanim nasz przewodnik skończy nam objaśniać. Idziemy do niebieskiej bramy, gdzie są frytki na wynos.

Dobrze zbudowany gość od frytek w samej koszulce wychodzi na deszcz i głośno się zastanawia. „Ze Wschodniej Europy? Dużo ich tu, ale nie wiem gdzie mieszkają. Może spytajcie w sklepie warzywnym”. O numerze 2 nie słyszał. Wraca do swojego take-awaya i sprawdza korespondencję. Nie ma tam w swoim adresie numeru, pod którym znajduje się jego lokal. Nikt tego tu nie używa, bo i po co, jest tylko jedna frytkarnia w mieście.

Spoglądam na Arthura. Jego spokój równa się z moim, ale jego żel na włosach… Nie widać po nim, że pada deszcz… Teraz wiem, że też potrzebuję żelu w tej pracy…

W warzywniaku już byliśmy, sprawdzamy więc fryzjera, sklep odzieżowy i pub. Nikt nie zna numerów, ale barman wychodzi ze swojego pubu na deszcz i prowadzi nas na tyły baru, gdzie nad drzwiami wisi wielka ruska antena satelitarna. Na drzwiach nie ma numeru i nikt nam nie otwiera. Barman rozkładając ręce kieruje nas na posterunek policji, koło warzywniaka. Oficer Gardy na posterunku na Church Street nie wie, gdzie jest nr 2 Church Street. Podobno naprzeciwko jest nr 10, a mniejsze numery powinny być w dół ulicy. Może fryzjer będzie wiedział.

Poczta jest już zamknięta, bo się zmierzcha. Koło powoli się zamyka na 50-metrowej głównej ulicy w centrum miasta. Brak numeracji domów wynika z braku potrzeby numerowania domów, bo i tak kiedyś w Irlandii mieszkali sami znajomi. Kiedyś. Teraz szukamy wschodnich Europejczyków. Jakiś zawiany brodaty facet palący papierosa przed wejściem do pubu radzi nam spróbować w agencji nieruchomości.

Piegowata jak biedronka kobieta w biurze po bardzo długim sympatycznym zastanowieniu, sprawdzeniu swojej korespondencji oraz szuflad z wolnymi nieruchomościami wychodzi z nami na ulicę w deszcz i głośno myśli. „Nie mam pojęcia, gdzie jest numer 2, ale może spytacie we wschodnioeuropejskim sklepie?”. Pokazuje palcem, gdzie ten sklep.

Prawdopodobnie Litwinka spogląda zza lady na nazwisko na naszej kartce i dzwoni, bo zna tę kobietę osobiście, mówi nam, że wróci za godzinę i podaje nam jej nowy adres. Bingo!

poszukiwany (czas operacyjny – dwadzieścia minut)

GPS nie ma w ogóle tej lokalizacji. Zatrzymujemy się, żeby zasięgnąć języka w pobliskim pubie. Barman woła kogoś starszego. „A znam go, jedź na Baileborough jakieś 4 mile, przy budce telefonicznej skręć w lewo, w cul de sac, drugi dom od końca.” Bingo!

Farmerzy nie zmieniają swoich adresów zbyt często, chyba wcale ich nie zmieniają. Ich zawsze można tu znaleźć, chyba że doją krowy i są zajęci…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz