KARTY

niedziela, 11 lipca 2010

Emigranckie ścieżki

W mojej ostatniej podróży z Polski do Irlandii zatrzymywałem się u Polaków, którzy zamieszkali za granicą w różnych okresach i w przeróżnych okolicznościach. Nie każdy z nich czuje się jednak emigrantem, niektórzy po prostu uciekli od takiej Polski, która im się nie podobała, inni wyjechali za granicę do lepszej pracy, a jeszcze inni nawet w Polsce się nie urodzili. Każda historia jest inna, każda jest wyjątkową opowieścią życia tych ludzi. Nie ma reguły tak prostej jak chcą widzieć ją ci nieliczni i najgłośniejsi w necie – że z Polski wyjechali zdrajcy i nieudacznicy.

Niemcy Wschodnie - Jakub i Irena. Jakub miał dobrą pracę w rządzie Buzka i bardzo dobrze zarabiał. Przy tym miał czas na to kochał – bluesa i spotkania ze wszystkimi dobrymi znajomymi – Nalepą, Kubasińską, Niemenem. W 2001 roku, kiedy władzę w Polsce przejął Miller - Jakub wyjechał, bo dobrej pracy już nie mógł mieć. Zamieszkał w Niemczech wraz z żoną i dwoma dorastającymi synami. Założył firmę, wydał kilka bluesowych płyt. Zaczął otrzymywać wiadomości o śmierci kolejnych swoich muzycznych przyjaciół ale na pogrzeby nie jeździł, bo sam już był zbyt chory. Natomiast jego żona Irena jeździ co dwa tygodnie do Polski, to tylko godzina drogi. Smak polskich kiełbas jest nie do zastąpienia, chociaż w niemieckich marketach ceny są często niższe od cen w Polsce. Synowie mówią już biegle po niemiecku i nie mają zamiaru wracać. Do Polski? A po co? Jakub tłumaczy mi, dlaczego mam napisać: Niemcy Wschodnie. To prawie jak Polska, tylko mówi się po niemiecku. Socjalistyczne myślenie, wredni sąsiedzi, zawiść na każdym kroku, nie lubią obcych. Dlatego przez domofon mówią tylko po niemiecku, żeby potem nie wołać szklarza. Jakub bardzo chciałby wrócić do Polski, ale nie wie za bardzo po co. Ciągnie go. W Niemczech ma dobrych lekarzy i szpital z helikopterem zaraz za szkołą. O, z okna widać.

Niemcy Zachodnie – Łukasz i Marta a raczej Lukas i Martha. Do Dortmundu przyjechali w 1988, zaraz po technikum. Nie znali języka, ale coś ich na ten niemiecki Zachód pchało. Najpierw zostali skierowani do obozu przejściowego dla uchodźców zza żelaznej kurtyny. Tam ich odwszawili, odrobaczyli, wyrobili im kennkarte, nauczyli niemieckiego i ubrali jak ludzi. Potem dali pracę w fabryce, gdzie pracują do dziś. Mają własny domek z dużym ogrodem, już spłacony. Mają dwóch dorosłych synów i córkę. W domu mówią tylko po niemiecku. Dzieci nie znają zbyt wielu słów po polsku, a rodzice czasem nie znajdują polskich odpowiedników, kiedy tłumaczą mi jak im się żyje. Lukas i Martha nie mają już z Polską wielu związków, bo ich rodzice nie żyją a brat z rodziną i siostra mieszkają w tym samym mieście co oni.

Francja – Evelyne. Urodziła się we Francji. Ewelina była tylko dwa razy w Polsce - na wycieczce ze swoją klasą, bo jako nauczycielka biologii nie zarabiała wiele a swojej rodziny w Polsce nie zna, więc nie ma do kogo jeździć. Umie jednak rozmawiać ładną polszczyzną z miłym francuskim akcentem. Języka polskiego uczyła ją mama, która urodziła się w Niemczech. Tylko babcia znała Polskę, to było przed pierwszą wojną. Ewelina zna polskie zwyczaje ale gościnę proponuje prawdziwie francuską. W swoim starym francuskim domku jak z bajki podaje zapiekanki z francuskiego sera oraz szampana z Szampanii i jest szczęśliwa, że ktoś z Polski przyjechał ją odwiedzić. Wiezie mnie na cmentarz w wiosce Montigny en Ostrevent, gdzie co drugi grób ma polskie nazwisko. Na początku XX wieku Polacy przyjechali tu do pracy w kopalni. Kopalni już od dawna tu nie ma, a Polacy wciąż mówią po polsku. Auto można naprawić w warsztacie Janusza Ważkiego, jak głosi tabliczka na bramie.

Anglia – Maciej. Miał dość polskiego światka lekarskiego, zamkniętego kręgu dyżurów w szpitalu i w przychodni. Pod Londynem ma teraz swój gabinet i prowadzi życie wolnego strzelca, umawia się z kim chce, budzi się gdzie chce, kupuje nowe obiektywy do aparatu, jada w dobrych restauracjach, bo nie lubi gotować. Jeździ na wakacje kilka razy do roku, raz zwyczajowo do Polski.

Walia – Roman i Dominika. Cztery lata temu sprzedali mieszkanie pod Warszawą, ona nie pracowała, bo była z małym dzieckiem w domu, on w hurtowni spożywczej zarabiał zbyt mało, by starczyło na życie i rachunki. Teraz mieszkają w domu wziętym na kredyt na 30 lat, mała Wiktoria ma głównie angielskie koleżanki i pomaga rodzicom wypełniać urzędowe druki chociaż ma dopiero 9 lat. On niedawno stracił pracę w wyniku redukcji w zakładzie, ale jest na zasiłku. Dominika natomiast pracuje i nie byłoby im wcale źle nawet z tym kredytem. Tylko, że ona uważa, że on się rozpił i chce się z nim rozwieść. Dostanie dobre benefity dla samotnej matki, dom sprzedadzą i kasę podzielą na trzy, Dominika z córką poradzą sobie. On wyjeżdża na Nową Zelandię zaczynać jako hydraulik życie znowu od nowa.

Irlandia – Marek i Konrad. Marek przyjechał do Irlandii 6 lat temu. Po rozwodzie zamknął swoją firmę z długami i zaczął pasać owce w Północnej Irlandii. Cywilizację widział tylko w niedziele, kiedy jego farmer przywoził go na dwie godziny do miasta na zakupy. Po dwóch latach spłacił swoje polskie długi w zusie i skarbówce i przeniósł się na południe Wyspy, gdzie chwytał się różnych zajęć. Dzięki temu uzyskał status rezydenta oraz prawo do stosownych benefitów. Dlatego już nie musi pracować. Mieszka na pięknej spokojnej wsi w domu z 7 sypialniami i robi to, co lubi, czyli rzeźbi w kamieniach. Samochodu na noc nie zamyka. Za jego dom płaci państwo irlandzkie, bo poprzedni landlord popełnił samobójstwo, podobno w wyniku recesji. Ostatnio w jednym z wolnych pokojów Marka zamieszkał syn Konrad, który skończył właśnie w Anglii studia i przyjechał do ojca zobaczyć trochę dzikiego świata, jak mówi.

Tych kilku historii wysłuchałem w kilka zaledwie dni. Dziękuję serdecznie wszystkim za gościnę i jednocześnie informuję, że szczęśliwie dojechałem do celu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz