Tanie loty do z Polski do Irlandii wyparły uroki 
tradycyjnej podróży, która trwa długo (bo to daleko), może być bardzo 
przyjemna (ale może też być męcząca), w której spotyka się ludzi (z 
różnych krajów) oraz mija się miejsca i widzi widoki. Na wyspę kiedyś 
można było dostać się tylko przez morze. Ostatnio kilka razy 
przemierzyłem tę trasę za kółkiem, więc podzielę się obserwacjami 
niedostępnymi z samolotu. Na początek droga morska.
 
W
 podróży samochodem z Polski do Irlandii dość ważne jest to, żeby zdążyć
 na zarezerwowane wcześniej promy. Z Europy do Irlandii najczęściej 
trzeba płynąć dwoma statkami i na każdy lepiej zdążyć. Pierwszy jest z 
Francji do Anglii, drugi do Irlandii. Kiedy jednak traktuje się taki 
wyjazd wakacyjnie, ma się znajomych w różnych mijanych krajach i dużo 
czasu na zwiedzanie to taka podróż jest przyjemnością, bo owe promy są 
dopiero za kilka dni.
Samo
 jechanie pustą drogą, która kończy się w morzu ma posmak przygody, taki
 kolejny pierwszy raz. Na końcu drogi stoi wielki statek a jego otwarta 
paszcza połyka kolejne samochody. 
  
 
Myślę,
 że niektórzy zgodzą się ze mną, że płynięcie statkiem jest bardziej 
naturalne dla człowieka, niż lot samolotem, który jest przecież cięższy 
od powietrza.
 
We
 francuskiej Dunkierce przed promem zatrzymałem się, bo ktoś mi 
strasznie machał. Po tablicach poznał, że swojak, więc machał coraz 
straszniej. „Nie wziąłbyś mi matki na prom, bo mamy za dużo ludzi w 
samochodzie?”. No jak bym matki nie wziął. Pojechała z nami na ten prom i
 opowiedziała swoją historię. 
Żadna
 tam matka, a ten niby syn to Cygan, co robotę Polakom w Anglii 
załatwia. Za dużo babek się zgłosiło, miał nadkomplet i szukał podwózki 
przez stanowisko kontroli. Bożena rzuciła robotę w swojej hucie kiedy 
znajoma powiedziała jej, że w Anglii może lepiej zarobić w podobnej 
hucie. Na promie spytałem go o zdrowie matki, zdrowie było okej, więc 
biznes też pewnie był okej. Potem zerknąłem na promowy plac zabaw, gdzie
 moje dzieciaki mówiły pani promowej, co ma im ulepić z długich balonów –
 helikopter, kwiatek, czy miecz.
Na
 dolnych poziomach promu stoją samochody i ciężarówki, nie ma tam 
dostępu w czasie rejsu. Nie wolno naszym wysłużonym gablotom 
przeszkadzać w odpoczynku.
Na
 górnych poziomach są sklepy, restauracje, telewizory, Internet (a to 
już zależy od przewoźnika) oraz kabiny. Trochę wygląda to jak hotel 
tyle, że na biegunach.
   
  
Najkrótsza
 podróż promowa trwa 2 godziny, z Francji do Anglii. Za serwis na 
pokładzie płaci się zarówno w funtach jak i w euro, co kto tam ma w 
kieszeni. Dwie godziny to niewiele, można pospacerować po pokładzie i 
pooglądać inne statki, albo obejrzeć jakiś film, czy posurfować wzrokiem
 po falach albo laptopem po necie. 
Co
 innego prom z Dublina do Liverpoolu. Płynie siedem (!) godzin i nie 
polecam go osobom, które noszą przy sobie aviomarin. Poza tym to jest 
zwykła masakra jak się nie ma gdzie schować. Po dwóch godzinach 
oglądania Świnki Babe w ogólnej sali kupiłem za 20 funtów klucz do 
kabiny z niezłym widokiem przez bulaj na dalsze 5 godzin.
  
  
Były
 to bardzo dobrze wydane pieniądze. Po opuszczeniu rolet i włączeniu 
dzieciom Shreka na laptopie poszliśmy spać w ciemności. Sama kabina miło
 mnie zaskoczyła. Prom nie był wcale „brand new”, szczerze mówiąc rdza 
ganiała po pokładzie, ale kajuty były czyste i zadbane. W małej 
powierzchni cztery przyjemne łóżka, w tym dwa piętrowe i mała łazienka z
 prysznicem i świeżymi ręcznikami. Do tego zaciemnienie, kontakty i 
hotelowy elektroniczny kluczyk, naprawdę nie warto siedzieć tyle godzin w
 ogólnej sali. Tam siedzieli irlandzcy travelersi, śmierdzieli i 
śmiecili. Przyjemnie mieć swoja kajutę, potem móc się przewietrzyć, 
sprawdzić co w falach piszczy i wrócić na swoją koję.
 
Na
 promach pracuje mnóstwo obcokrajowców. Na jednym z nich chłopaki 
ustawiający auta w ładowni mówili jak jeden mąż po polsku, po czym przez
 megafony przedstawił się po angielsku pan kapitan, ale swojego 
polskiego nazwiska ani akcentu nie ukrył. Na innym promie sympatyczna 
blondynka proponowała podróżnym masaż karku. Też miała znajomy akcent. 
Promowi kucharze oferowali „świetną” brytyjską kuchnię. Może nie była na
 5, ale na 3 chyba była...
Rejs
 z Dublina do Liverpoolu zajmuje tyle czasu, co dwukrotne obejrzenie po 
kolei Riverdance i The Lord of the Dance plus kilka kaw. Przez siedem 
godzin na morzu powinni organizować kursy na wilki morskie. Zamiast tego
 pozostają morskie widoki. W bardzo niewielkiej odległości minęliśmy 
kilka platform wiertniczych.
Statki mijały nas bardzo często. A wiatraki na morskich plantacjach prądu kręciły się jak oszalałe zasilając Liverpool.
Podróż
 promem daje możliwość obejrzenia widoków niedostępnych z samolotu. Na 
przykład słynnych białych klifów Dover witających przyjezdnych z 
Francji.
 
Ten zamek na górze warto obejrzeć, jeżeli do promu zostało kilka godzin.  
 
Liverpool z morza ładnie wygląda, centrum miasta z wielkim i drogim statkiem na pierwszym planie.
Inną
 atrakcją jest szybki prom z Dublina do Anglii, leci po falach 70 km/h, 
to nie jest to co powolny prom do Liverpoolu. Ten statek zabiera tylko 
samochody osobowe, wygląda trochę jak katamaran. Tu nie ma czasu na 
jakieś piwko, po prostu się śmiga po Morzu Irlandzkim i zaraz jest 
wysiadka. 
Jeśli
 jest się pasażerem, to na piwko można sobie pozwolić. Nowe doznania na i
 tak bujającym się pokładzie, gdzie nie każdy doniesie do stolika swoje 
curry w całości. Sprzedająca je dziewczyna powiedziała mi, że ostatnie 
dwa dni miała wolne z powodu pogody. Ten prom nie płynął, bo za bardzo 
wiało. Zabukowane bilety tych ludzi poszły się ... bujać. W toalecie na 
liście obecności osób sprzątających kible widać było napisy "cancelled" 
oraz dodatkowe uwagi podróżnych. 
Podróż przez morze nie zawsze odbywa się na falach. Szybki prom nie płynie, kiedy jest sztorm. Natomiast w €urotunelu
 łączącym Anglię z Francją pociągi z samochodami kursują regularnie. 
Tunel pod Kanałem La Manche został otwarty w 1994 roku i od tamtej pory 
szybkie pociągi kursują między Londynem a Paryżem. Podróż ze stolicy do 
stolicy trwa 2,5 godziny. 
Krótki
 kurs między Folkestone a Calais prowadzi tylko przez morze, a właściwie
 pod morzem. Podróż trwa 35 minut, pędziliśmy z prędkością 160 km/h na 
głębokości 40 metrów pod dnem i chociaż podczas podróży można wyjść z 
samochodu, to przez okna pociągu i tak nic nie widać. Pociąg z zewnątrz 
wygląda dziwnie, jak złożony z budowlanych blaszaków. W środku też 
żadnych atrakcji nie ma. Grodzie oddzielają poszczególne segmenty, po 
cztery auta w jednym. Na ścianach instrukcje, co robić w razie awarii 
prądu. Kto ma klaustrofobię, wybierze tradycyjną drogę morską.  
Droga lądowa w następnym odcinku. 
 
Czytając to, czułem się, jakbym był tam z Tobą na tym promie... :) Może kiedyś rzeczywiście tam będę?
OdpowiedzUsuńDobrej nocy życzę!
Jak drogie są te podróże ? (tak około)
OdpowiedzUsuńNajdroższy jest prom z Hollyhead do Dublina, około 150 euro. Tunel około 30 euro, prom z Dover do Calais podobnie, benzyna około 300 euro.
Usuń