KARTY

czwartek, 1 kwietnia 2010

Zagadka grosza

Ilekroć jestem w Polsce w sklepie to słyszę przy kasie sakramentalne pytanie: „Ma pan 12 groszy?”. Mam, ale gdzieś. Jestem klientem i przyszedłem kupić. Moim przywilejem jako klienta jest kupowanie. Obowiązkiem sklepu jest wydawanie reszty. W interesie sklepu leży to, co mi się reszty należy. To nie ja mam szukać groszy po kieszeniach.

Nie stawiam się jednak, szukam groszy, a jak nie mam wymaganej ich ilości to słyszę drugie sakramentalne pytanie: „A może być bez grosika?”.

Może być. Jak nie jak tak.

Tego zjawiska w Irlandii nie ma. Klient jest tu traktowany jak… Klient. Klient – nasz pan. Każdy sklep ma zawsze centów na metry. Skoro ceny są wymyślane typu 1,99 to ten jeden do wydania musi zawsze być w kasie. Od dwóch lat nie spotkałem się z powyższymi pytaniami w irlandzkich sklepach.

W mniejszych sklepach właściciel dba o to, żeby raz na jakiś czas pójść do banku i wymienić 10 euro na 1000 miedziaków. Wartość ta sama, ale zachowujemy standard obsługi klienta i wstydu nie ma przy wydawaniu reszty. I jeszcze to: “8,59 when you’re ready”, czyli Kliencie, jak już spakujesz zakupy do swojej torby, to odlicz 8,59, ja tu pokornie czekam i jeszcze na koniec życzę Ci miłego dnia”.

W marketach zwykłych i tych super stoją specjalne liczące maszyny – Coin Express albo podobne. Ich rolą jest zamiana kilogramów miedziaków na paragon informujący ile to jest w euro. Potem tym paragonem można sobie pomóc przy płaceniu rachunku – 10 albo 20 euro mniej wychodzi z portfela. A dzięki tym maszynom w sklepowych kasach miedziaków nie zabraknie nigdy.

Każdy chyba człowiek w Irlandii ma w domu jakiś słoik, albo puszkę, do którego wrzuca swoje miedziaki. Nic nie można za nie kupić, niczego sobą nie reprezentują, zapełniają portfel i są ciężkie. Nikt w żadnym sklepie o nie się nie upomina, wydają natomiast zawsze resztę. Nie ma powodu,żeby te centy przy sobie nosić, od tego jest słoik, świnka, puszka. Jak moje dzieci przyjeżdżają, to od razu idziemy wydać, to co nazbierałem w swojej puszce.
  
Opróżniamy swoją skarbonkę w najbliższym markecie w automacie wypchanym centami i wypluwającym przypadkowe grosze, pensy i guziki. Wiemy, że sklep pobiera prowizję ze tę wymianę, ale mamy to też gdzieś. Cena, którą za to płacimy jest może taka sama, jak „A może być bez grosika?”, ale jakże inaczej się czujemy…

1 komentarz:

  1. a ja wrzucam do kasy samoobsługowej w Tesco lub popakowane w woreczki zanoszę do banku :)

    OdpowiedzUsuń