KARTY

piątek, 1 stycznia 2010

Sylwester po irlandzku

Na spotkanie Nowego Roku po irlandzku wybrałem się do pubu. Lubię pub Arches, bo chodzą tam moi znajomi, można pograć w bilarda, pooglądać mecze, posłuchać muzyki na żywo i co najważniejsze - napić się Guinnessa i porozmawiać. Zresztą w każdym pubie można to robić, ale ten akurat ma najfajniejszy klimat i jest tam dużo młodzieży i nieźle ubranych lasek.

Melduję się przy barze o 23.00 wraz z jednym kumplem, Polakiem, oraz z Johnem, który nie wiem skąd jest, bo jest bardzo tajemniczy i z Ladią, który jest Czechem i poznałem go przedwczoraj na pokazie czeskich filmów z laptopa. Pub jest pełen ludzi, muzyki i piwa. Młodzież pije Bulmersa - drogie przeterminowane wino z jabłek, które sprzedają tu jako piwo. Raz tego spróbowałem, po prostu coś obrzydliwego. Prawie wszyscy stoją, bo na kanapach brak wolnych miejsc. Jest taki tłok, że w ogóle nie mogę znaleźć znajomych.

Na podłodze tłucze się szkło, dwóch gości gra w bilard w towarzystwie statystek ubranych w mini. Schodzimy na dół, do palarni na powietrzu. Oczywiście nie pada śnieg, na szczęście nie pada deszcz, oczywiście nie jest zimno, bo gazowe lampy dają tyle ciepła, że można robić pokaz bielizny, co mamy właśnie okazje oglądać. Irlandzkie laski wyszykowały się jak na sylwestra. Dla niewtajemniczonych to może być szok. Impreza na całego.

John i Ladia stwierdzają, że poszukają innych "holek" w Vibe - naszej dyżurnej dyskotece. Wypijają swoje piwo i już ich nie ma. Niech idą, stare zgorzkniałe satyry. My zostajemy, bo nam się podoba.

Awantura! Dwóch gości rozmawia pięściami tuż obok. Leje się krew, ktoś ich rozłącza, muzyka gra dalej. Kumpel mówi, że pierwszy raz widzi, żeby się lali w pubie. A jest tu już dość długo.

Wracamy na górę, czekać na final countdown. Chcę zadzwonić do żony, żeby usłyszała odliczanie do północy kiedy ona już jest godzinę po sylwestrze. Na ekranach teledyski, ludzie stoją i rozmawiają, krzyczą i śpiewają. Jak w ulu. Została ostatnia minuta starego roku. Nic nie zwiastuje, że nowy rok tuż tuż. Odwracam się - goście grają w bilard. Gdzieś zgubili białą bilę, więc zastąpili ją czarną. Czyli do diabła tę, której nie wolno tknąć. Co tam, zabawa trwa.

Północ. Już myślałem, że nikt nie zauważy północy, ale jednak ktoś tu jeszcze jest trzeźwy. Niepostrzeżenie teledyski zostają zastąpione pieśnią, którą dobrze znam:
Ogniska już dogasa blask,
Braterski splećmy krąg.
W wieczornej ciszy w świetle gwiazd
Ostatni uścisk rąk.

Kto raz przyjaźni poznał moc
Nie będzie trwonił słów.
Przy innym ogniu w inną noc
Do zobaczenia znów.

Nie wierzycie to posłuchajcie

Ludzie zaczynają się ściskać i życzyć sobie Happy New Year. Wygląda to jakby coś zaskoczyło w pijanych głowach i na dźwięk znanej melodii Irlandczycy zaczęli się obejmować, czyli być troszkę bardziej bliżej siebie niż do tej pory. Dla przypadkowego obserwatora ta zmiana może być niezauważalna. Po prostu kolejna piosenka z głośników.

Żadnego odliczania, szampanów, confetti, tasiemek. Jest ciasno jak było, nikt jeszcze nie upadł. Happy New Year trwa może ze 3 minuty. Potem wszystko wraca do normy. Schodzimy na dół, skąd po godzinie zaczynają nas wypraszać ochroniarze. Pierwsza w nocy i koniec sylwestra? Wracamy na górę, chłopaki grają w bilard. Biała kulka się nie znalazła. Ale kolejną partię wygrał pan w koszuli w paski. Trafia gdzie chce, chociaż ledwo na nogach się trzyma.

Laski powoli się miksują. Panowie od bilarda odkładają kije i schodzą niżej. Na dole jest klub nocny, wstęp 10 juro. Pub pustoszeje. Jest dopiero 2 w nocy ale musimy wyjść, bo obsługa już zamiata, a zostaliśmy tylko my dwaj, wygaszone ekrany i stół do bilarda bez białej kulki.
Dla wszystkich czytelników HAPPY NEW YEAR!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz