KARTY

sobota, 1 sierpnia 2009

Charity - dobroczynność po irlandzku

Trudno oczekiwać, że Irlandczyk powtórzy to słowo, ale można podpatrzeć, jak je stosuje w praktyce. 

  

Charity starts in the home – dobroczynność zaczyna się w domu. Naród, który był ciemiężony przez Anglików, biedny okupowany przez jakieś 900 lat i zmuszany do ekonomicznej emigracji - teraz, kiedy się wzbogacił dzięki Unii Europejskiej - umie dzielić się tym, co ma. Jak?

Przykład pierwszy.
Wolontariusze na ulicach i przy centrach handlowych. Zwykły, prawie codzienny obrazek – ludzie zbierający pieniądze na określony cel. Nikogo to nie dziwi, wiele osób przekazuje swoje 3 albo 5 euro na chorych, bezdomnych i upośledzonych. 

 

Nie jest to formuła „co łaska” – dowodem wpłaty jest jakiś drobiazg w określonej cenie. Nie ma przy tym rozmachu WOŚP, ale jest podobne zaangażowanie osób wspomagających akcję sięgających bez dodatkowej zachęty do portfela. W któryś dzień lutego wolontariusze zbierali pieniądze przeznaczone dla niedowidzących i niewidomych. W jeden z marcowych piątków był Daffodil Day – Dzień Żonkila i przeciwdziałania rakowi. Datki nagradzane były symbolicznym emblematem żonkila. Ostatnio przez dwa dni zbierano pieniądze przeznaczone dla osób po przeszczepie nerki. W podziękowaniu otrzymywało się gadżet. Taki znaczek przypinany do ubrania kosztował 3 euro. 

  

Kwiatek „forget-me-not” czyli niezapominajka przeszczepiona na starą gałąź pozwalająca jej dalej owocować jest wymownym symbolem. Ale nie dla znaczków czy symboli zbiera się te pieniądze. 3 euro to jest nic dla pojedynczej osoby, ale z tych ziarenek niejedna uzbiera się miarka. I oni o tym wiedzą.

Wolontariusze pracują cały dzień i nikt im za to zbieranie pieniędzy nie płaci. Za wyprodukowanie gadżetów płacą stowarzyszenia, ale mają duży rabat od producenta.

Przykład drugi.
W prasie nierzadko natrafia się na artykuły o przeprowadzonych akcjach dobroczynnych, są zdjęcia wdzięcznych pacjentów, wypowiedzi organizatorów, ludzi dających pieniądze, obdarowanych. Każda okazja jest dobra, żeby coś uzbierać. W ostatki Dunnes Stores w jakimś mieście przekazało mamom dzieciaków naleśnikowy mix do smażenia pankejków, dzieciaki namalowały obrazki, które następnie kupili ich sąsiedzi. Pieniądze przekazano dla szpitala dziecięcego. Wiem to z lokalnej gazety. 

  

Telewizja RTE emituje programy zachęcające do organizowania kolejnych akcji. Sportowcy, politycy, biznesmeni, firmy wspomagają akcje, dzięki czemu jeszcze lepiej się społeczeństwu kojarzą. Charity jest modne, charity jest cool, każdy może zrobić coś dla charity.

Przykład trzeci.
Michael na co dzień przestawia skrzynki w magazynie. Ma 19 lat i kilku starszych braci. Wspólnie postanowili, że zrobią coś aby zebrać pieniądze na cel charytatywny. Wybrali organizację charytatywną, otrzymali od niej formularz potwierdzający, że zbierają pieniądze na określony cel. Potem powiedzieli wszystkim znajomym co chcą zrobić, gdzie i po co, a znajomi zaczęli im wpłacać pieniądze. Każda wpłata była wpisywana do formularza, który wróci do organizacji wraz z czekiem po ogłoszeniu wyniku i wpłaceniu pieniędzy do banku. Wszyscy zainteresowani spotkali się w ostatnią sobotę w pubie. Tam pojawili się inni, przypadkowi ludzie i też dołączyli się do wspólnej zabawy, jaką przecież jest pomaganie innym. Szczegóły fotograficzne tego spotkania na końcu niniejszej notki.

Przykład czwarty.
Stephen postanowił uzbierać pieniądze na cel charytatywny, ale nie zamierzał się tak katować jak Michael i jego bracia. Zainteresował swoich znajomych i zebrał trochę pieniędzy. Z tego co zebrał, 250 euro musiał przekazać do klubu spadochronowego jako koszty, a resztę, czyli 1400 euro wpłacił na konto "charity". Domyślacie się już, że Stephen skoczył sobie na spadochronie nic za to nie płacąc ze swojej kieszeni, pokrywając jednocześnie wszelkie koszty klubu, przekazując równowartość swoich trzech tygodniówek organizacji charytatywnej i zapewniając sporej rzeszy znajomych ciekawie spędzone popołudnie.

Przykład piąty.
Sklepy ożywiające używane przedmioty - zgodnie z zasadą, że ponowne użycie jest najlepszym rozwiązaniem. Sklepy prowadzone są najczęściej na zasadzie franczyzy przez różne organizacje – najbardziej znane to Simon (bezdomni), Enable Ireland (niepełnosprawni) i Oxfam (pomoc dla krajów głodujących). Są sklepy działające na rzecz chorych na stwardnienie rozsiane, raka, depresję i ociemniałych.

  

W Sudanie mieszka tyle ludzi co w Polsce, a w malutkiej Rwandzie dwa razy więcej niż w Irlandii, średnia życia w tych krajach to około 50 lat. Brakuje im wody, jedzenia, ubrań, lekarstw. Tobie ich nie brakuje, ale czy jest ci dobrze z taką niesprawiedliwością?

  

Stowarzyszeń zbierających w ten sposób fundusze na cele charytatywne jest w Irlandii mnóstwo. Sklepów zarabiających „inaczej” ponad 300. Wszystkie są zarejestrowane w ICSA – Irish Charity Shop Association. To warunek legalnego zbierania pieniędzy. Organizacje zbierają pieniądze również poprzez inne wymienione wyżej przykłady. Ale to sklepy są najbardziej charakterystyczne, bo każdy może w nich kupić coś dla siebie. Odzież, bransoletkę, płytę, książkę, kapelusz, szafę, „coś takiego na komodę, takie szklane, ładne, 3 euro za to dałam”. Ceny są bardzo niskie, rzeczy w dobrym stanie, często z oryginalnymi metkami, bo nieużywane i wręcz niechciane, np. prezenty pod choinkę. 

 
    

W sklepach jest czysto i nie przypominają one polskich ciucholandów, gdzie „totalna wymiana towaru co tydzień”. Ceny są stałe, a każdy produkt ma swoją metkę, np. „Oxfam, 50 cents”. Sklepy nie są duże ani przepełnione czymkolwiek, nie różnią się za bardzo od innych sklepów. Są jednak dziwne, bo oprócz sukienki i książki można kupić sobie w nich lampkę nocną i zapłacić za to tyle co za podwójne frytki w take-away.

  

Skąd biorą się te rzeczy w sklepach? Dobroczynność zaczyna się w domu. Za wywóz śmieci trzeba płacić i to nie ryczałtem, tylko konkretnie 20 euro miesięcznie za 120 litrowy bin stojący za domem i zabierany tylko raz na tydzień. Społeczeństwo produkujące ogromne ilości odpadów i mieszkające na wyspie, skąd nie ma gdzie tych śmieci wywieźć jest niejako na tę dobroczynność skazane. Ulotki wrzucane trochę zbyt często przez szparę na listy radzą, co należy uczynić. „Jutro bez względu na pogodę będziemy zbierać niepotrzebne Ci rzeczy (buty tylko parami)”. Gdyby tu mieszkał Kazik Staszewski, mógłby włożyć te wszystkie niechciane statuetki do plastikowej torby, nakleić dołączoną do niej nalepkę i wystawić wieczorem przed dom. W czasie kiedy by spał ominęłoby go widowisko – nieznani sprawcy rozdrapywaliby między sobą jego niepotrzebne nagrody i co lepsze dżinsy w czasie pomiędzy zamknięciem pubów a pierwszymi samochodami zabierających ludzi jadących na budowy z tych samych co zawsze skrzyżowań.

A dlaczego ulotki są zbyt często wrzucane do letter box? Bo dobroczynni Irlandczycy nie rozróżniają irlandzkich charytatywnych ulotek z nadrukiem ICSA od ulotek produkowanych przez ludzi zatrudnionych przez pana Jacka z Polski czy pana Rajmondasa z Litwy. Panowie ci odkryli bowiem już dawno, że irlandzka dobroczynność może dla nich wydobyć z irolskich szaf mnóstwo pieniędzy. Skutek jest taki, że w jednej tylko sortowni gdzieś w Środkowej Europie panowie ci zatrudniają po sto osób i mają dodatkowo po 20 sklepów w mieście, i na Grochowskiej i na Cwietnej Płoszczadzi. Oczywiście oni nie oszukują, wysyłają odzież do krajów afrykańskich i robią to charytatywnie. Tyle, że wysyłają ubrania z dziurami i bez guzików, których i tak nie sprzedadzą w swoich sklepach. Tam i tak jest ciepło, a odbiorcy nie zauważą. A przy okazji jakieś safari się zaliczy...  W torbach z nalepkami zostawianych przed domem przez Irlandczyków i Anglików można znaleźć bardzo różne rzeczy...

   

Nie jest to moja fantazja – widziałem szczegóły w sortowni w Piasecznie a pan Jacek bez skrupułów o tym opowiadał licząc na większy rabat na to, co i tak chciał kupić a ja mu wtedy to sprzedawałem. A pan Rajmondas (z siedzibą w Londynie) też się niczego nie obawia – kiedy widziałem się z nim miesiąc temu nie mówił mi, żebym tego nikomu nie powtarzał. Niestety polska i litewska charytatywność oparta na tutejszych szafach brzmi przy irlandzkiej charity jak pierdnięcie po grochówce z puszki kupionej w ruskim sklepie.

Na koniec fotoreportaż z akcji w pubie (bo gdzieżby indziej), czyli co takiego zrobił Michael z braćmi, żeby zebrać pieniądze na cel dobroczynny. Było mnóstwo ludzi. Zostałem do końca, więc wiem, że dzięki chłopakom zebrano ponad 3 tysiące euro w jeden wieczór. Wszyscy się przy tym doskonale bawili.
 
Żeby było wiadomo, na co dziś zbieramy.
 
Zawyżyłem sporo średnią wieku darczyńców. 


Depilacja klaty czy depilacja nóżek?

Ladies and gentleman! Dziękujemy za te € 3150!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz