Trudno oczekiwać, że Irlandczyk powtórzy to słowo, ale można podpatrzeć, jak je stosuje w praktyce.
Charity
starts in the home – dobroczynność zaczyna się w domu. Naród, który był
ciemiężony przez Anglików, biedny okupowany przez jakieś 900 lat i
zmuszany do ekonomicznej emigracji - teraz, kiedy się wzbogacił dzięki
Unii Europejskiej - umie dzielić się tym, co ma. Jak?
Przykład pierwszy.
Wolontariusze
na ulicach i przy centrach handlowych. Zwykły, prawie codzienny obrazek
– ludzie zbierający pieniądze na określony cel. Nikogo to nie dziwi,
wiele osób przekazuje swoje 3 albo 5 euro na chorych, bezdomnych i
upośledzonych.
Nie
jest to formuła „co łaska” – dowodem wpłaty jest jakiś drobiazg w
określonej cenie. Nie ma przy tym rozmachu WOŚP, ale jest podobne
zaangażowanie osób wspomagających akcję sięgających bez dodatkowej
zachęty do portfela. W któryś dzień lutego wolontariusze zbierali
pieniądze przeznaczone dla niedowidzących i niewidomych. W jeden z
marcowych piątków był Daffodil Day – Dzień Żonkila i przeciwdziałania
rakowi. Datki nagradzane były symbolicznym emblematem żonkila. Ostatnio
przez dwa dni zbierano pieniądze przeznaczone dla osób po przeszczepie
nerki. W podziękowaniu otrzymywało się gadżet. Taki znaczek przypinany
do ubrania kosztował 3 euro.
Kwiatek
„forget-me-not” czyli niezapominajka przeszczepiona na starą gałąź
pozwalająca jej dalej owocować jest wymownym symbolem. Ale nie dla
znaczków czy symboli zbiera się te pieniądze. 3 euro to jest nic dla
pojedynczej osoby, ale z tych ziarenek niejedna uzbiera się miarka. I
oni o tym wiedzą.
Wolontariusze
pracują cały dzień i nikt im za to zbieranie pieniędzy nie płaci. Za
wyprodukowanie gadżetów płacą stowarzyszenia, ale mają duży rabat od
producenta.
Przykład drugi.
W
prasie nierzadko natrafia się na artykuły o przeprowadzonych akcjach
dobroczynnych, są zdjęcia wdzięcznych pacjentów, wypowiedzi
organizatorów, ludzi dających pieniądze, obdarowanych. Każda okazja jest
dobra, żeby coś uzbierać. W ostatki Dunnes Stores w jakimś mieście
przekazało mamom dzieciaków naleśnikowy mix do smażenia pankejków,
dzieciaki namalowały obrazki, które następnie kupili ich sąsiedzi.
Pieniądze przekazano dla szpitala dziecięcego. Wiem to z lokalnej
gazety.
Telewizja
RTE emituje programy zachęcające do organizowania kolejnych akcji.
Sportowcy, politycy, biznesmeni, firmy wspomagają akcje, dzięki czemu
jeszcze lepiej się społeczeństwu kojarzą. Charity jest modne, charity
jest cool, każdy może zrobić coś dla charity.
Przykład trzeci.
Michael
na co dzień przestawia skrzynki w magazynie. Ma 19 lat i kilku
starszych braci. Wspólnie postanowili, że zrobią coś aby zebrać
pieniądze na cel charytatywny. Wybrali organizację charytatywną,
otrzymali od niej formularz potwierdzający, że zbierają pieniądze na
określony cel. Potem powiedzieli wszystkim znajomym co chcą zrobić,
gdzie i po co, a znajomi zaczęli im wpłacać pieniądze. Każda wpłata była
wpisywana do formularza, który wróci do organizacji wraz z czekiem po
ogłoszeniu wyniku i wpłaceniu pieniędzy do banku. Wszyscy zainteresowani
spotkali się w ostatnią sobotę w pubie. Tam pojawili się inni,
przypadkowi ludzie i też dołączyli się do wspólnej zabawy, jaką przecież
jest pomaganie innym. Szczegóły fotograficzne tego spotkania na końcu niniejszej notki.
Przykład czwarty.
Stephen
postanowił uzbierać pieniądze na cel charytatywny, ale nie zamierzał
się tak katować jak Michael i jego bracia. Zainteresował swoich
znajomych i zebrał trochę pieniędzy. Z tego co zebrał, 250 euro musiał
przekazać do klubu spadochronowego jako koszty, a resztę, czyli 1400
euro wpłacił na konto "charity". Domyślacie się już, że Stephen skoczył
sobie na spadochronie nic za to nie płacąc ze swojej kieszeni,
pokrywając jednocześnie wszelkie koszty klubu, przekazując równowartość
swoich trzech tygodniówek organizacji charytatywnej i zapewniając sporej
rzeszy znajomych ciekawie spędzone popołudnie.
Przykład piąty.
Sklepy ożywiające używane przedmioty
- zgodnie z zasadą, że ponowne użycie jest najlepszym rozwiązaniem.
Sklepy prowadzone są najczęściej na zasadzie franczyzy przez różne
organizacje – najbardziej znane to Simon (bezdomni), Enable Ireland
(niepełnosprawni) i Oxfam (pomoc dla krajów głodujących). Są sklepy
działające na rzecz chorych na stwardnienie rozsiane, raka, depresję i
ociemniałych.
W
Sudanie mieszka tyle ludzi co w Polsce, a w malutkiej Rwandzie dwa razy
więcej niż w Irlandii, średnia życia w tych krajach to około 50 lat.
Brakuje im wody, jedzenia, ubrań, lekarstw. Tobie ich nie brakuje, ale
czy jest ci dobrze z taką niesprawiedliwością?
Stowarzyszeń
zbierających w ten sposób fundusze na cele charytatywne jest w Irlandii
mnóstwo. Sklepów zarabiających „inaczej” ponad 300. Wszystkie są
zarejestrowane w ICSA – Irish Charity Shop Association. To warunek
legalnego zbierania pieniędzy. Organizacje zbierają pieniądze również
poprzez inne wymienione wyżej przykłady. Ale to sklepy są najbardziej
charakterystyczne, bo każdy może w nich kupić coś dla siebie. Odzież,
bransoletkę, płytę, książkę, kapelusz, szafę, „coś takiego na komodę,
takie szklane, ładne, 3 euro za to dałam”. Ceny są bardzo niskie, rzeczy
w dobrym stanie, często z oryginalnymi metkami, bo nieużywane i wręcz
niechciane, np. prezenty pod choinkę.
W
sklepach jest czysto i nie przypominają one polskich ciucholandów,
gdzie „totalna wymiana towaru co tydzień”. Ceny są stałe, a każdy
produkt ma swoją metkę, np. „Oxfam, 50 cents”. Sklepy nie są duże ani
przepełnione czymkolwiek, nie różnią się za bardzo od innych sklepów. Są
jednak dziwne, bo oprócz sukienki i książki można kupić sobie w nich
lampkę nocną i zapłacić za to tyle co za podwójne frytki w take-away.
Skąd
biorą się te rzeczy w sklepach? Dobroczynność zaczyna się w domu. Za
wywóz śmieci trzeba płacić i to nie ryczałtem, tylko konkretnie 20 euro
miesięcznie za 120 litrowy bin stojący za domem i zabierany tylko raz na
tydzień. Społeczeństwo produkujące ogromne ilości odpadów i mieszkające
na wyspie, skąd nie ma gdzie tych śmieci wywieźć jest niejako na tę
dobroczynność skazane. Ulotki wrzucane trochę zbyt często przez szparę
na listy radzą, co należy uczynić. „Jutro bez względu na pogodę będziemy
zbierać niepotrzebne Ci rzeczy (buty tylko parami)”. Gdyby tu mieszkał
Kazik Staszewski, mógłby włożyć te wszystkie niechciane statuetki do
plastikowej torby, nakleić dołączoną do niej nalepkę i wystawić
wieczorem przed dom. W czasie kiedy by spał ominęłoby go widowisko –
nieznani sprawcy rozdrapywaliby między sobą jego niepotrzebne nagrody i
co lepsze dżinsy w czasie pomiędzy zamknięciem pubów a pierwszymi
samochodami zabierających ludzi jadących na budowy z tych samych co
zawsze skrzyżowań.
A
dlaczego ulotki są zbyt często wrzucane do letter box? Bo dobroczynni
Irlandczycy nie rozróżniają irlandzkich charytatywnych ulotek z
nadrukiem ICSA od ulotek produkowanych przez ludzi zatrudnionych przez
pana Jacka z Polski czy pana Rajmondasa z Litwy. Panowie ci odkryli
bowiem już dawno, że irlandzka dobroczynność może dla nich wydobyć z
irolskich szaf mnóstwo pieniędzy. Skutek jest taki, że w jednej tylko
sortowni gdzieś w Środkowej Europie panowie ci zatrudniają po sto osób i
mają dodatkowo po 20 sklepów w mieście, i na Grochowskiej i na Cwietnej
Płoszczadzi. Oczywiście oni nie oszukują, wysyłają odzież do krajów
afrykańskich i robią to charytatywnie. Tyle, że wysyłają ubrania z
dziurami i bez guzików, których i tak nie sprzedadzą w swoich sklepach.
Tam i tak jest ciepło, a odbiorcy nie zauważą. A przy okazji jakieś
safari się zaliczy... W torbach z nalepkami zostawianych przed domem
przez Irlandczyków i Anglików można znaleźć bardzo różne rzeczy...
Nie
jest to moja fantazja – widziałem szczegóły w sortowni w Piasecznie a
pan Jacek bez skrupułów o tym opowiadał licząc na większy rabat na to,
co i tak chciał kupić a ja mu wtedy to sprzedawałem. A pan Rajmondas (z
siedzibą w Londynie) też się niczego nie obawia – kiedy widziałem się z
nim miesiąc temu nie mówił mi, żebym tego nikomu nie powtarzał. Niestety
polska i litewska charytatywność oparta na tutejszych szafach brzmi
przy irlandzkiej charity jak pierdnięcie po grochówce z puszki kupionej w
ruskim sklepie.
Na
koniec fotoreportaż z akcji w pubie (bo gdzieżby indziej), czyli co
takiego zrobił Michael z braćmi, żeby zebrać pieniądze na cel
dobroczynny. Było mnóstwo ludzi. Zostałem do końca, więc wiem, że dzięki
chłopakom zebrano ponad 3 tysiące euro w jeden wieczór. Wszyscy się
przy tym doskonale bawili.
Żeby było wiadomo, na co dziś zbieramy.
Zawyżyłem sporo średnią wieku darczyńców.
Depilacja klaty czy depilacja nóżek?
Ladies and gentleman! Dziękujemy za te € 3150!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz